niedziela, 22 września 2024

Alien: Romulus

Po Alien: Covenant nie miałem żadnych oczekiwań względem następnej odsłony Obcego. No może żeby przynajmniej postacie nie były takimi idiotami, jak dwie poprzednie ekipy. Prawie się udało.

Historia Romulusa ma miejsce między Alien i Aliens. Weyland-Yutani udaje się odzyskać ciało Ksenomorfa dryfującego w kosmosie. Materiał trafia na stację badawczą, o której słuch potem ginie. Przeskakujemy do czasów, w których rozpoczyna się właściwa fabuła. Główna bohaterka, Rain, chce opuścić planetę górniczą należącą do WY, ale korporacja narzuca nowe normy godzin, które ją uziemiają. Dokładnie wtedy odzywają się do niej starzy znajomi, którzy znaleźli wrak wspomnianej wcześniej stacji i potrzebują androida należącego do Rain, by się tam włamać, skraść komory kriogeniczne, dzięki którym będą w stanie przekimać podróż na bardziej przyjazną planetę.

Tutaj zaznaczę, iż nie będę unikał spoilerów, ale tak naprawdę jeśli nie liczyć jednego występu gościnnego (który pominę) oraz finałowej sekwencji (której dostanie się ode mnie), cały film widać w zwiastunie. Podsumowanie i sama ocena będą tradycyjnie w ostatnim akapicie.

Zacznijmy od pozytywów. Ogólne założenia są może oklepane, nieskomplikowane, ale na tyle uniwersalne, że działają. Gdyby je zaadaptować na inne medium (gra komputerowa lub papierowe RPG), sprawdziłyby się równie dobrze. Najbardziej wyróżnia się sam początek dający dużo większy wgląd w warstwy społeczeństwa inne od dotychczasowo poznanych. Do tej pory na podobne smaczki mogli liczyć tylko gracze RPG w podręczniku do Alien RPG.

Strona wizualna zwyczajnie wymiata: od efektów praktycznych, przez odwiedzane lokacje i zabawę oświetleniem, po kostiumy oraz kosmiczny widok za oknami. Jedynym elementem psującym wrażenie jest finałowa pokraka. Tak, to jest koleś w kostiumie, ale ktokolwiek projektował jego wygląd nie miał chyba wglądu w efekt końcowy, bo są ujęcia, w których nadal przypomina CGI bardzo niskiej jakości.

Aktorsko jest przeważnie ok, lecz tak naprawdę z obsady wyróżnia się tylko David Jonsson grający androida Andy’ego. Przez wzgląd na fabułę Pan Jonsson gra praktycznie nie jedną, ale dwie postacie. Numer jeden to osobnik zachowujący się niemal jak dziecko, które trzeba cały czas chronić, ale któremu można zaufać bezgranicznie. Numer dwa to zwrot o 180 stopni. Andy dostaje ulepszenie swojego oprogramowania, staje się pewny siebie, jego reakcje są szybsze, analiza sytuacji bezlitosna i teraz to on może robić za ochroniarza. Sęk w tym, że nowy software jest autorstwa Weyland-Yutani, a im zawsze przyświecają ich własne cele. Pochwalę też Spike’a Fearna – dawno nie miałem ochoty, by kogoś zabili po jednej linii dialogowej, a tu taka niespodzianka.

Fabuła oprócz wstępnych założeń ma w swoim przebiegu mniej więcej po równo dobrych pomysłów i idiotyzmów. Np. dlaczego tylko główni bohaterowie znaleźli stację? Przecież każdy szabrownik w okolicy (a także samo WY) rzuciłby się na nią, jak Steve Rogers na granat. Dlaczego uparto się na wrak Nostromo, skoro po jego trzech eksplozjach nie powinno tam pozostać nic? Ba, biorąc pod uwagę stan stacji, akcję można umieścić nawet po Resurrection, ale ktoś chciał pójść na łatwiznę i żerować na nostalgii. Zresztą to ostatnie wybrzmiewa nie tylko w przedziale czasowym, lecz także w scenach i dialogach żywcem zerżniętych z pozostałych odsłon. Jeśli ktoś ma alergię na to, że nowe postacie jawnie odtwarzają klasyki, w trakcie Romulusa będzie zgrzytać zębami. Wracając jednak do tych bardziej przemyślanych decyzji, podobają mi się smaczki typu uwolnienie facehuggerów. Nie wynika ono z głupiego zejścia na planetę i zdjęcia hełmu, bo chciało się zapalić papierosa. Nie, tutaj w warunkach kontrolowanych podjęto decyzję, która była zgodna z tym, co chcieli zrobić bohaterowie. Pech, że podjęli ją w miejscu, gdzie wisiały sobie te małe pokraki. Podobny smaczek trafia się później, gdy pada ostrzeżenie, że jeśli ktoś strzeli do potworów na najniższym poziomie, to kwas zrobi dziurę na wylot i rozszczelni piętro.

Niestety, Romulus zawiera także rzeczy, którym ciężko okazać wyrozumiałość nawet przy dobrych intencjach twórców. Np. długość inkubacji obcego jest tak niekonsekwentna w stosunku do reszty serii (ba, nawet spin-offów Alien vs. Predator), że nie pozostaje nic innego, jak zrobić facepalm. Prym wiedzie tutaj wątek czarnej mazi. Jest taka plota, że chciano odciąć się od Prometeusza i Przymierza, ale albo ten zamiar nie dotarł do scenarzystów, albo mieli go gdzieś, gdyż Romulus dosłownie jedną animacją niczym klamrą spina wszystkie odsłony Obcego. Gdyby ograniczono się tylko do tej informacji, wrzuciłbym ją do poprzedniego akapitu – nielubiany pomysł, lecz do przełknięcia. Tak dobrze jednak nie będzie. Wątek kiełkuje w jedno z najgorszych zakończeń, jakie widziałem na ekranie. Nie mam pojęcia, kto je zatwierdził, ale powinni mu zabrać wynagrodzenie. Finał to kombinacja wtórności (ze wskazaniem na Aliena) i najgorszych elementów z Resurrection oraz Prometeusza. Do tego wlecze się bez sensu, zamiast zakończyć seans te 15-20 minut wcześniej. Konia z rzędem temu, komu ostatnia konfrontacja z potworem (i nie, nie jest to ksenomorf) nie skojarzy się z tymi filmami.

Gdyby seans Romulusa zakończyć te 15-20 minut wcześniej, nie dość, że zyskalibyśmy niezły cliffhanger, to jeszcze byłoby więcej czasu na dopracowanie efektu końcowego. Zamiast tego rezultatem jest wtórny akcyjniak o konfrontacji z potworami z kosmosu z licznymi głupotkami, lecz na tyle przyzwoity, że ogląda się go przyjemnie aż do ostatniej sekwencji, która swoją brzydotą, durnotą oraz zbyt długim czasem trwania praktycznie zmusiła mnie do obniżenia ocen z 4 na 3+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz