czwartek, 2 stycznia 2025

Jarosław Grzędowicz – Pan lodowego ogrodu, tom 1

„Planeta powitała go mgłą i śmiercią. Dalej jest tylko gorzej…

Vuko Drakkainen ląduje samotnie na odległej, zamieszkałej przez człekopodobną cywilizację planecie Midgaard. Musi odnaleźć i ewakuować wysłaną tu wcześniej ziemską ekipę badawczą, pod żadnym pozorem nie ingerując w rozwój młodej, nieznanej kultury. Trafia na zły czas. Trwa wojna bogów. Giną śmiertelnicy. Być może zmuszony będzie złamać drugą regułę misji.”

Pana lodowego ogrodu polecało mi przez lata wiele osób. Przy czym pierwsze rekomendacje pojawiły się na długo przed ukończeniem serii, więc zawsze miałem pretekst, by odłożyć lekturę na przyszłość. No i stało się.

Podoba mi się, jak bardzo z kopyta rusza ta książka. Krótka ekspozycja i raz dwa lądujemy na Midgaardzie. Akcja jest prezentowana zarówno z pierwszej osoby (Vuko i jeszcze jeden człowiek), jak i przez trzecioosobowego narratora. Ten drugi zabieg jest stosowany w konkretnych sytuacjach, co z jednej strony sprawia, że przebieg wydarzeń śledzi się inaczej (odpowiednikiem w grach komputerowych byłoby oddalenie kamery), z drugiej wiadomo, że coś będzie się działo, co pozbawia nas elementu zaskoczenia (nie licząc pierwszego razu). Narracja i komentarze Vuko pozwalają z kolei wcielić się w przybysza na obcej planecie, którą przyjdzie nam poznać razem z nim. Swoją drogą jest to świetny sposób na swego rodzaju ćwiczenie dla osób grających w papierowe RPGi (zwłaszcza początkujących). Jeśli kiedyś mieliście problemy z wczuciem się lub wyobrażeniem sobie, jak ma wyglądać poznawanie fikcyjnego świata tak, jakbyście tam byli, Pan lodowego ogrodu stanowi świetny przykład. Całość budziła u mnie co chwilę skojarzenia z Thorgalem, Star Trekiem i może odrobinę Stargate.

O ile w towarzystwie Vuko w zasadzie ciężko oderwać się od lektury, o tyle drugi bohater już na dzień dobry zeruje tempo i powoduje zamieszanie. Tak, w PLO jest drugi bohater, mieszkaniec Midgaardu. Jeśli porównać obszar lądowania Vuko do ziemskiej historii i geografii, byłyby to klimaty podobne do wikingów. Z kolei Filarowi i jego opowieści bliżej do Chin. I tu zaczęły się schody. Do Filara i jego losów można się nawet przyzwyczaić, ale nawet w najbardziej dramatycznym momencie chce się wrócić do Vuko. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w tym tomie panowie się nie spotkają. Ba, wadą numer dwa jest właśnie zakończenie, które jest tak urwane, że gdybym czytał tę serię, jak wychodziła, szlag by mnie trafił.

Wada numer trzy ponownie dotyczy rozdziałów z Filarem. Zawarto w nich tak mało subtelną aluzję do polityki, że za pierwszym razem prawie oplułem się herbatą, a potem już tylko przewracałem oczami. Żeby podkreślić, jak mało wyszukane są manewry autora, wystarczy wspomnieć, że opisana w nich frakcja ma kolor czerwony nawet w nazwie...

Wada numer cztery jest związana z samym Vuko. Na początku może nie jest widoczna, a i finał zdaje się temu przeczyć, jednak jak zebrać do kupy wszystkie jego rozdziały, to okazuje się, że koleś jest tak zajebisty we wszystkim, że pokonać go może tylko Rey Palpatine.

Mimo powyższego gderania PLO zaliczył dobry początek i z chęcią zabieram się za drugi tom choćby po to, by dowiedzieć się, jak Drakkainen wybrnie ze swoich tarapatów. Tymczasem tom 1 dostaje ode mnie: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz