Jeśli ktoś regularnie ogląda Arrow, ale nie zagłębiał się w produkcje poboczne, czekało go kilka niespodzianek. Mało tego, nawet jeśli jesteś na bieżąco z Arrow, Flashem i Legends of Tomorrow, istnieje spora szansa, że obecność Johna Constantine’a oraz Vixen była dla ciebie zaskoczeniem. Constantine został dołączony dość niespodziewanie, głównie dlatego, że jego własna seria, nie powiązana z Arrowverse padła. Natomiast Vixen… Cóż, ona miała swoją serię animowaną, a w zasadzie mini serię – internetową.
Vixen to 6 odcinków trwających średnio po 4 minuty. Tytułowa bohaterka odkrywa, iż noszony przez nią naszyjnik posiada magiczną moc, pozwalającą właścicielce korzystać z atrybutów zwierząt (siła, prędkość, latanie itd.).
Jako że to seria internetowa, nie należy spodziewać struktury zwykłego serialu. Te 6 odcinków to tak naprawdę seria kilku strzałów, by widz wiedział, z kim ma do czynienia i w jakim kontekście. Dodatkowo, jedna z teorii dotyczących eksplozji laboratorium z pierwszego sezonu Flasha znalazła swoje potwierdzenie. Oprócz mocy w telewizyjnym uniwersum jest też magia (to tak jakby ktoś miał jeszcze wątpliwości mimo obecności Lazarus Pit z trzeciego sezonu Arrow). Akcja samej serii ma miejsce w tym samym czasie, co trzeci sezon Arrow i pierwszy Flasha, a głosy podkładają aktorzy znani z wymienionych seriali. Projekty postaci przypominają te z Crossfire z antologii Batman: Gotham Knight, ale 100% anime to to nie jest.
Czy warto się angażować w coś tak krótkiego? Tak, jeśli chcecie być na bieżąco ze wszystkim, co się dzieje w uniwersum telewizyjnym. Moim zdaniem serie tego rodzaju są świetnym sposobem na szybkie wprowadzenie nowych elementów, bez potrzeby tworzenia długaśnych historii pochodzenia. Po 24 minutach wiecie wystarczająco dużo, by gościnny występ Vixen w Arrow miał ręce i nogi, a same informacje stanowiły punkt wyjściowy do rozwoju postaci. Jeśli miałbym się do czegoś przyczepić, to animacja mogłaby być płynniejsza tu i tam (choć akcja i tak potrafi zrobić wrażenie), a aktorzy podkładający głos mogliby się bardziej postarać, gdyż tutaj brzmią sztywno i niespecjalnie przypominają swoje telewizyjne odpowiedniki. Moja ocena: 4-. Teraz poproszę Green Lantern.
sobota, 26 marca 2016
niedziela, 20 marca 2016
Daredevil (2015) – Season 2
Dzięki dostępności Netflixa w Polsce byłem w stanie zrobić maraton przez drugi sezon praktycznie w ciągu doby od premiery. Ze wstępnych wrażeń/recenzji, jakie miałem okazję znaleźć przed seansem, rysował mi się bardzo pozytywny obraz widowiska. W zasadzie z wieloma argumentami jestem w stanie się zgodzić, ale jednak sporo zależy od podejścia i oczekiwań. Więcej, niż się o tym pisze.
Po aresztowaniu Kingpina Nowy Jork stał się istnym polem bitwy dla organizacji starających się przejąć schedę po nim. Oprócz Daredevila na arenie działa nowy zawodnik, który nie wyznaje zasad Matta i zabija przestępców. Jakby tego było mało, przeszłość Murdocka upomina się o niego i daje do zrozumienia, że ten rozdział jego życia nie został jeszcze zakończony.
Jeśli ktoś oglądał zwiastuny, to wie, że pojawią się Punisher i Elektra. Paradoksalnie – to nie są największe niespodzianki, więc nie ma co się obawiać spoilerów. Konstrukcję sezonu da się podzielić na 3 główne segmenty: wątek Punishera, wątek sądowy (stanowiący też przejście od pierwszego do trzeciego), wątek Elektry. Tak więc z założenia dzieje się dużo więcej, niż w pierwszym.
Co mi się podobało. Wątek Punishera. Pierwsze odcinki, gdy Frank robi swoje, a my nie widzimy nawet jego twarzy, przypominają nastrojem przedstawienie Kingpina z pierwszego sezonu. Cholera, jedna ze scen mogłaby spokojnie być częścią pierwszego Terminatora. A jako że mamy współczesnego Punishera z krwi i kości, zauważalnie wzrosła też ilość rzezi na ekranie. Jest to brutalna interpretacja postaci, której (jeśli porównywać ją do poprzednich filmowych odsłon) najbliżej chyba do wersji z Punisher: War Zone z 2008 roku. Na szczęście w przeciwieństwie do tego ostatniego, tu przemoc nie jest tak groteskowa. Świetne są też konsekwencje akcji z poprzedniego sezonu. Na początku myślałem, że będą wspomniane tylko w dialogach. Ku mojemu zdziwieniu – mamy wszystko pokazane i rozwinięte naprawdę sensownie, choć nie od razu. Aktorsko jest, jak zwykle, bardzo dobrze. Kudos przede wszystkim dla Eldena Helsona, grającego Foggy’ego Nelsona, który stara się nie zwariować do reszty w tym całym bałaganie.
Co mi się średnio podobało. Środkowy segment. Akcja zauważalnie spowalnia. Sądowa drama jest logicznym rozwinięciem (w końcu Nelson & Murdock to firma prawnicza), ale mimo to przeszkadzała mi. W przypadku każdego superbohatera jest tak, że na początku stara się on pogodzić życie prywatne z bohaterskim. Jednak w miarę upływu czasu autorzy przeważnie olewają sobie to pierwsze, bo a) to znaczy, że postać radzi sobie, b) widzowie przyszli tu dla alter ego. Autorzy DD zrobili jakby odwrotnie. Zamiast zmniejszyć udział życia prywatnego Matta, dali go dużo więcej, przez co odniosłem wrażenie, że te odcinki miejscami wloką się. Jednak wykorzystano to także do wprowadzenia Elektry (o czym poniżej) oraz rozwinięciu tła fabularnego Franka.
Co mi się nie podobało. Wątek Elektry. Zwyczajnie nie przekonał mnie. Sama Elektra była zrealizowana świetnie, a chemia między nią i Mattem jest rewelacyjna, ale powód, dla którego jest w serialu, niekoniecznie. Choć to kwestia gustu. Tyle dobrego, że wreszcie dowiadujemy się czegoś więcej o tej wojnie, o której Stick wiecznie truł. Ponadto pierwszy sezon był bardziej przyziemny, jednolity i skupiony na mniejszej liczbie tematów. Drugi stara się poszerzyć horyzonty, fundując przy tym jazdę kolejką górską, co nie każdemu będzie odpowiadać. No i na koniec taki mały prztyczek ode mnie: brak większych gościnnych występów obsady Jessici Jones, załapała się tylko Carrie-Ann Moss (po ostatnim odcinku DD można zobaczyć teaser kolejnej serii: Luke Cage).
Podsumowując, Daredevil to nadal dobry serial, choć ten sezon, zwłaszcza od połowy, oglądało mi się nieco gorzej. Moja ocena: 4+.
Po aresztowaniu Kingpina Nowy Jork stał się istnym polem bitwy dla organizacji starających się przejąć schedę po nim. Oprócz Daredevila na arenie działa nowy zawodnik, który nie wyznaje zasad Matta i zabija przestępców. Jakby tego było mało, przeszłość Murdocka upomina się o niego i daje do zrozumienia, że ten rozdział jego życia nie został jeszcze zakończony.
Jeśli ktoś oglądał zwiastuny, to wie, że pojawią się Punisher i Elektra. Paradoksalnie – to nie są największe niespodzianki, więc nie ma co się obawiać spoilerów. Konstrukcję sezonu da się podzielić na 3 główne segmenty: wątek Punishera, wątek sądowy (stanowiący też przejście od pierwszego do trzeciego), wątek Elektry. Tak więc z założenia dzieje się dużo więcej, niż w pierwszym.
Co mi się podobało. Wątek Punishera. Pierwsze odcinki, gdy Frank robi swoje, a my nie widzimy nawet jego twarzy, przypominają nastrojem przedstawienie Kingpina z pierwszego sezonu. Cholera, jedna ze scen mogłaby spokojnie być częścią pierwszego Terminatora. A jako że mamy współczesnego Punishera z krwi i kości, zauważalnie wzrosła też ilość rzezi na ekranie. Jest to brutalna interpretacja postaci, której (jeśli porównywać ją do poprzednich filmowych odsłon) najbliżej chyba do wersji z Punisher: War Zone z 2008 roku. Na szczęście w przeciwieństwie do tego ostatniego, tu przemoc nie jest tak groteskowa. Świetne są też konsekwencje akcji z poprzedniego sezonu. Na początku myślałem, że będą wspomniane tylko w dialogach. Ku mojemu zdziwieniu – mamy wszystko pokazane i rozwinięte naprawdę sensownie, choć nie od razu. Aktorsko jest, jak zwykle, bardzo dobrze. Kudos przede wszystkim dla Eldena Helsona, grającego Foggy’ego Nelsona, który stara się nie zwariować do reszty w tym całym bałaganie.
Co mi się średnio podobało. Środkowy segment. Akcja zauważalnie spowalnia. Sądowa drama jest logicznym rozwinięciem (w końcu Nelson & Murdock to firma prawnicza), ale mimo to przeszkadzała mi. W przypadku każdego superbohatera jest tak, że na początku stara się on pogodzić życie prywatne z bohaterskim. Jednak w miarę upływu czasu autorzy przeważnie olewają sobie to pierwsze, bo a) to znaczy, że postać radzi sobie, b) widzowie przyszli tu dla alter ego. Autorzy DD zrobili jakby odwrotnie. Zamiast zmniejszyć udział życia prywatnego Matta, dali go dużo więcej, przez co odniosłem wrażenie, że te odcinki miejscami wloką się. Jednak wykorzystano to także do wprowadzenia Elektry (o czym poniżej) oraz rozwinięciu tła fabularnego Franka.
Co mi się nie podobało. Wątek Elektry. Zwyczajnie nie przekonał mnie. Sama Elektra była zrealizowana świetnie, a chemia między nią i Mattem jest rewelacyjna, ale powód, dla którego jest w serialu, niekoniecznie. Choć to kwestia gustu. Tyle dobrego, że wreszcie dowiadujemy się czegoś więcej o tej wojnie, o której Stick wiecznie truł. Ponadto pierwszy sezon był bardziej przyziemny, jednolity i skupiony na mniejszej liczbie tematów. Drugi stara się poszerzyć horyzonty, fundując przy tym jazdę kolejką górską, co nie każdemu będzie odpowiadać. No i na koniec taki mały prztyczek ode mnie: brak większych gościnnych występów obsady Jessici Jones, załapała się tylko Carrie-Ann Moss (po ostatnim odcinku DD można zobaczyć teaser kolejnej serii: Luke Cage).
Podsumowując, Daredevil to nadal dobry serial, choć ten sezon, zwłaszcza od połowy, oglądało mi się nieco gorzej. Moja ocena: 4+.
poniedziałek, 14 marca 2016
Watch Dogs
Wypadkową tej mieszanki klisz są postacie drugoplanowe, które, o dziwo, zrealizowano lepiej. Prym tutaj wiedzie Jordi, który jest zwyczajnie pieprznięty, ale można na nim polegać. Kolejnym jest T-Bone, który ma nieźle gadane, a sekwencja z jego kryjówką jest jedną z zabawniejszych w grze. Wśród antagonistów w zasadzie brak wyrazistych osób. Główny zły
Przyznam, że jedynym aspektem, z jakiego prawie w ogóle nie korzystałem, to funkcje multiplayer. Dopóki ograniczało się to do podrzucania „paczek” w wybrane punkty w mieście, było ok. Ale jak tylko otrzymałem komunikat, że haker „włamuje się” do mojej gry, wyłączyłem multi, zaś powiadomienia o konkurencjach typu: śledź typa, weź udział w wyścigu ignorowałem.
Subskrybuj:
Posty (Atom)