Główne założenia fabularne oraz postacie są takie same, jak w książce: twórca wirtualnego świata Oasis zmarł, ale zostawił po sobie testament. Jego ostatnim życzeniem jest przekazanie władzy zarówno nad wirtualną rzeczywistością, jak i firmą stojącą za nią osobie, która znajdzie easter egga ukrytego w grze. W szranki stają pojedynczy gracze w różnym wieku oraz korporacja IOI, której Oaza jawi się jako potencjalnie największe źródło dochodów.
Na ten film nie da się patrzeć inaczej, niż na kilka sposobów. Na początek wariant: nie czytałem książki i nie zwracam uwagi na idiotyzmy. Ready Player One to spielbergowy (naiwny, ale w przeciwieństwie do starszych filmów reżysera niespecjalnie uroczy) akcyjniak, w którym należy wyłączyć myślenie i przyswajać rozwój akcji tak, jak go podają. Wtedy jest lekko, przyjemnie, a my możemy cieszyć się bajeczną oprawą i taką liczbą nawiązań popkulturowych, że jeśli ktoś spróbuje zrobić z tego drinking game, to może paść nieprzytomny po 15-20 minutach oglądania. Wśród aktorów najlepiej wypadają Ben Mendelsohn w roli antagonisty oraz Mark Rylance jako Halliday, a całości towarzyszy ścieżka dźwiękowa zmontowana z mniej lub bardziej znanych hiciorów z lat osiemdziesiątych (przykłady: seans otwiera Jump w wykonaniu Van Halen, a mniej więcej w środku widowiska, podczas sceny w klubie da się słyszeć Blue Monday zespołu New Order). Jedynymi wadami są tu zbyt duże zbliżenia na postacie/pojazdy w niektórych ujęciach oraz bezsensowne upychanie lens flares, gdzie się tylko da. Oba zabiegi utrudniają śledzenie akcji i są męczące. W takiej wersji pokusiłbym się o ocenę 4-.
Wariant: nie czytałem książki, ale to nie usprawiedliwia bzdur w filmie. Tu już będzie gorzej, bo nawet bez znajomości pierwowzoru da się wyłapać wiele braków i absurdów. Po pierwsze – przebieg historii jest dość chaotyczny, a szukanie kluczy i wpadanie na rozwiązania graniczą z przypadkowością. Po drugie – poszukiwacze jaja to wariacja na temat graczy komputerowych, w związku z czym ich filmowa reprezentacja jest biedna. Pierwsza zagadka i jej rozwiązanie są tak banalne, że brak tego drugiego przez 5 lat od ujawnienia treści ostatniej woli Hallidaya wydaje się absurdalny. W naszych czasach jest multum speców od szukania ciekawostek w grach, uskuteczniania speedrunów i wielu innych sposobów na ukończenie gier. Zakładam, że gdyby „nasi” dorwali się do poszukiwań easter egga w filmie, znaleźliby go dużo szybciej. Żeby było ciekawiej, opisana przeze mnie sytuacja to pierwsze 15 minut widowiska, dalej jest tego więcej. Opis świata (zwłaszcza wirtualnego) jest co najmniej dziurawy i poddaje w wątpliwość to, co postacie powinny umieć, a czego nie. W rezultacie w trakcie seansu co chwila kręcimy głową z niedowierzaniem, zaś na ocenę końcową najbardziej nadaje się: 3.
Ostatnim wariantem jest: czytałem książkę… Co to jest?! Jako adaptacja Ready Player One nie nadaje się do niczego. Oprócz głównych założeń fabularnych zmieniono wszystko, włącznie z relacjami postaci i ich miejscem w intrydze. Zagadki są mniej wymagające (żeby nie powiedzieć czegoś dosadniejszego), choć na pewno bardziej widowiskowe. Ostatecznie co innego patrzeć na wyścig, a co innego na 2 osoby grające w Joust. Kolejność scen w stosunku do książki jest inna. Wycięto też całe wątki (przeważnie związane ze światem rzeczywistym). Jeśli któryś z nich zawierał istotną informację lub przedmiot, te trafią na ekran w inny sposób (ćwierćdolarówka), ale nie dotyczy to wszystkiego (artefakt Daito - tu istotne były okoliczności, nie sama zabawka). Braki w prezentacji realiów powodują, iż w ogóle nie czuć wagi wydarzeń, jakie obserwujemy. Ogólna atmosfera jest zdecydowanie lżejsza od powieści. Usunięto nawiązania do papierowych gier RPG, a cała reszta celuje bardziej w ogólnie pojętą popkulturę, niż jej niszowe odłamy związane z jedną dekadą. Taka aktualizacja nie każdemu przypadnie do gustu, gdyż pozostawia uczucie zabrania czegoś geekom na rzecz szerszej widowni (zabieg będący na porządku dziennym w branży rozrywkowej). Trafiają się też zmiany oddające rok produkcji powieści i adaptacji. Przykład: gdy książkę opublikowano, gry Blizzarda w jej treści reprezentował World of Warcraft, natomiast na ekranie to zadanie przypadło Overwatch. Summa summarum, jasne, kilka scen robi bardzo dobre wrażenie nawet w tym wariancie (konkretnie te rozgrywające się w Oasis), ale dla 3-4 scen i tony smaczków można nie mieć ochoty na ślęczenie przed ekranem przez 2 godziny. W tej wersji, powodującej więcej zawodu niż uśmiechu, RPO otrzymuje ode mnie 2+. Lepiej przeczytać książkę.
niedziela, 8 kwietnia 2018
niedziela, 1 kwietnia 2018
Time Mysteries 3: The Final Enigma
Ciężko nie odnieść wrażenia, że ta część była robiona na szybko. Są nowe lokacje, sekwencje hidden object, ale recykling tych drugich jest widoczny (ba, w miniprzygodzie wykorzystuje się wręcz te z
W warstwie muzycznej można pokusić się o to samo określenie, gdyż motyw przewodni to ta sama melodia, co w TM2, tylko chyba wariacji ma więcej. Grafika utrzymuje styl poprzednika i nie licząc kilku dość pustych wnętrz wypada przyzwoicie, choć animacje mówiących postaci przywodzą na myśl gry z pierwszej połowy lat dziewięćdziesiątych, gdzie szczęka lata góra –
Zagadki nie stanowią wyzwania, sceny hidden object zawierają te same błędy, co poprzednio (kilka obiektów o tej samej nazwie, dziwne skalowanie, jeszcze dziwniejsze ukrycie niektórych z nich). Tyle dobrego, że motyw podróży w czasie wykorzystano trochę bardziej kreatywnie, nie ograniczając się do jednego miejsca w różnych okresach. W grze udało się
Pozytywnie zaskoczyło mnie rozwiązanie wątku z antagonistą. Tradycyjnie dla przygodówek tego rodzaju – od razu wiadomo, kto jest głównym mataczem, ale już sama konfrontacja wypadła
Na koniec wypada wspomnieć o strasznie krótkim czasie gry. Fakt – na liczniku mam coś w okolicach czterech godzin, ale te są rezultatem grania w scenariusz główny, dodatkowy oraz parokrotnego zostawienia włączonej gry, bo akurat trzeba było zająć się czymś innym. Mało tego, zrobienie przerwy w graniu przychodzi bezboleśnie, bo nawet jak na przedstawiciela
niedziela, 25 marca 2018
Ernest Cline – Player One
„Rok 2044. Kryzys zrujnował największe mocarstwa. W Ameryce ludzie głodują i zamarzają na ulicach. Miasta zamieniły się w osiedla slumsów i przyczep kampingowych.
Osiemnastoletni Wade ucieka od rzeczywistości i cały wolny czas spędza w OASIS, globalnym wirtualnym świecie, w którym każdy może być tym, kim chce. To internet nowej grnrtsvji, wszechobecna symulacja, gdzie można robić wszystko – żyć, uczyć się, bawić i kochać.
W OASIS jej twórca, ekscentryczny geniusz-multimiliarder Halliday, zakodował zagadki – kod do kolosalnej fortuny i absolutnej władzy. Miliony ludzi bezowocnie próbowały go złamać, by zdobyć nagrodę. I odkrywały nowe znaczenie ucieczki od rzeczywistości i pogoni za szczęściem, obsesyjnie studiując ikony Hallidaya – enigmatyczne wskazówki, których nie odczyta nikt, kto nie jest maniakiem gier, filmów i muzyki z lat 80.
Nagle Wade odkrywa pierwszą zagadkę…
Cały świat patrzy, tysiące przyłączają się do gry – wśród nich potężni wirtualni gracze gotowi popełnić realne morderstwo, by przeszkodzić Wade’owi.
Teraz Wade żeby przeżyć, musi wygrać. Ale żeby wygrać, musi porzucić doskonały wirtualny świat i stanąć twarzą w twarz z życiem – i z miłością – w realu, z którego tak rozpaczliwie chciał ucieć.”
Na początek chciałbym podziękować Yoszowi, którego upór oraz egzemplarz książki sprawiły, iż zabrałem się za lekturę. Gdybym miał sugerować się powyższym streszczeniem, krzykliwymi hasłami o bestsellerze i nadchodzącym filmem, ten wpis powstałby jeszcze później, jeśli w ogóle. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Osią fabuły jest poszukiwanie trzech kluczy otwierających trzy bramy. Za ostatnią z nich skrywa się easter egg pozwalający na przejęcie kontroli zarówno nad firmą, która wyprodukowała Oasis, jak i samą Oasis. Oprócz zwykłych użytkowników poszukiwania prowadzi korporacja IOI, która nie cofnie się przed niczym, by przejąć maszynę do generowania potencjalnie ogromnych zysków.
Przez pierwsze 50-60 stron miałem strasznie mieszane uczucia. Z jednej strony Player One podąża tym samym trendem, co obecnie Stranger Things, odwołując się do nostalgii za dzieciństwem oraz latami ’80, rzucając w czytelnika ilością fanservice, którą można porównać do tej z The Stick of Truth. Z drugiej przez tyle stron jakby zapomina, że czytelnik orientujący się w tych wszystkich odniesieniach chciałby szybciej wskoczyć w wir akcji. Dalej jest trochę lepiej, choć dla mnie rozwój wydarzeń był przewidywalny. Dopiero ostatnia 1/3 powieści nabrała takiego tempa, że siedziałem do północy, byle tylko doczytać do końca. Gdybym miał porównać większą część treści do czegoś znanego, to byłyby to książki o Langdonie autorstwa Dana Browna. W PO główny bohater – Wade – niczym profesor grany przez Toma Hanksa przemierza Oasis w celu rozwiązania tajemnicy Świętego Graala, jakim jest jajo Hallidaya. Oprócz licznych i bezpośrednich nawiązań (padają konkretne tytuły) do papierowych gier RPG, starych gier komputerowych, seriali, muzyki, filmów (chyba po raz pierwszy nie musiałem czytać ani jednego przypisu wyjaśniającego, o co chodzi) sama lektura budzi skojarzenia z klasykami cyberpunka, współczesnymi grami MMO, a nawet anime pokroju Sword Art Online.
Oprócz nawiązań i skojarzeń pod przykrywką s-f zawarto sporo ciągle aktualnych problemów. Izolacja od świata i poświęcenie się jakiemuś hobby to nic nowego, ale szczególnie głośno zaczęło się o tym robić, gdy panował boom na gry MMO. Co prawda obecnie ten gatunek nie jest tak popularny, jak 6 lat temu, ale zjawisko pozostało, zmieniają się tylko sposoby. Autor otwarcie wspomina m.in. o hikikomori, a jego postacie – odludki w rzeczywistości – są bohaterami i celebrytami wirtualnych światów. Żeby było zabawniej, koncepcja Oasis wcale nie jest taka wydumana i fikcyjna, jak się wydaje. Obok tradycyjnych gier MMO istnieją platformy pokroju Second Life (wydane w 2003 roku), których twórcy starają się dążyć mniej więcej do tego, co opisano w książce.
Generalnie każdy geek znajdzie tu coś dla siebie. Przykłady przechwalania się, kto osiągnął lepszy wynik, kłótnie o to, który film jest lepszy, albo że w grach oprócz umiejętności czasami jednak potrzebne jest szczęście (wątek z ćwierćdolarówką), a wszystko poparte tytułami, na których wielu z nas się wychowało lub o których słyszało. Pozostałe osoby orientujące się w popkulturze lub produkcjach sieciowych też niejednokrotnie uśmiechną się pod nosem, bo wiele fragmentów powieści zabrzmi znajomo.
Czasami miałem ubaw, że autorowi przy całym geekowym bagażu udało się pominąć jakąś drobnostkę, np. gdy Wade twierdzi, że oglądał wszystkie Star Treki, z jakiegoś powodu nie wspomniał o serii animowanej. Polskie tłumaczenie dorzuca kilka baboli od siebie – przede wszystkim literówki. Chociaż jakim cudem z Rebel Yell Billy’ego Idola udało się w polskiej wersji zrobić Rebel Uell, nie mam pojęcia. Największą bolączką jest chyba dla mnie to, że pierwsze 2/3 opowieści nie jest tak dynamiczne, jak pozostała część, ale jest to naprawdę czepialstwo z mojej strony i tylko dlatego zaniżam ocenę do 4+. Jeśli komuś tempo i stosunek akcji do fanservice w tych rozdziałach nie przeszkadza, to Player One jest bardzo dobrą, niekiedy przewidywalną powieścią z olbrzymimi pokładami nostalgii. Lektura obowiązkowa dla każdego geeka, zarówno zaawansowanego, jak i tego, który dopiero rozpoczyna swoją przygodę w takich klimatach (będzie wiedział, od czego zacząć).
Osiemnastoletni Wade ucieka od rzeczywistości i cały wolny czas spędza w OASIS, globalnym wirtualnym świecie, w którym każdy może być tym, kim chce. To internet nowej grnrtsvji, wszechobecna symulacja, gdzie można robić wszystko – żyć, uczyć się, bawić i kochać.
W OASIS jej twórca, ekscentryczny geniusz-multimiliarder Halliday, zakodował zagadki – kod do kolosalnej fortuny i absolutnej władzy. Miliony ludzi bezowocnie próbowały go złamać, by zdobyć nagrodę. I odkrywały nowe znaczenie ucieczki od rzeczywistości i pogoni za szczęściem, obsesyjnie studiując ikony Hallidaya – enigmatyczne wskazówki, których nie odczyta nikt, kto nie jest maniakiem gier, filmów i muzyki z lat 80.
Nagle Wade odkrywa pierwszą zagadkę…
Cały świat patrzy, tysiące przyłączają się do gry – wśród nich potężni wirtualni gracze gotowi popełnić realne morderstwo, by przeszkodzić Wade’owi.
Teraz Wade żeby przeżyć, musi wygrać. Ale żeby wygrać, musi porzucić doskonały wirtualny świat i stanąć twarzą w twarz z życiem – i z miłością – w realu, z którego tak rozpaczliwie chciał ucieć.”
Na początek chciałbym podziękować Yoszowi, którego upór oraz egzemplarz książki sprawiły, iż zabrałem się za lekturę. Gdybym miał sugerować się powyższym streszczeniem, krzykliwymi hasłami o bestsellerze i nadchodzącym filmem, ten wpis powstałby jeszcze później, jeśli w ogóle. Przejdźmy jednak do rzeczy.
Osią fabuły jest poszukiwanie trzech kluczy otwierających trzy bramy. Za ostatnią z nich skrywa się easter egg pozwalający na przejęcie kontroli zarówno nad firmą, która wyprodukowała Oasis, jak i samą Oasis. Oprócz zwykłych użytkowników poszukiwania prowadzi korporacja IOI, która nie cofnie się przed niczym, by przejąć maszynę do generowania potencjalnie ogromnych zysków.
Przez pierwsze 50-60 stron miałem strasznie mieszane uczucia. Z jednej strony Player One podąża tym samym trendem, co obecnie Stranger Things, odwołując się do nostalgii za dzieciństwem oraz latami ’80, rzucając w czytelnika ilością fanservice, którą można porównać do tej z The Stick of Truth. Z drugiej przez tyle stron jakby zapomina, że czytelnik orientujący się w tych wszystkich odniesieniach chciałby szybciej wskoczyć w wir akcji. Dalej jest trochę lepiej, choć dla mnie rozwój wydarzeń był przewidywalny. Dopiero ostatnia 1/3 powieści nabrała takiego tempa, że siedziałem do północy, byle tylko doczytać do końca. Gdybym miał porównać większą część treści do czegoś znanego, to byłyby to książki o Langdonie autorstwa Dana Browna. W PO główny bohater – Wade – niczym profesor grany przez Toma Hanksa przemierza Oasis w celu rozwiązania tajemnicy Świętego Graala, jakim jest jajo Hallidaya. Oprócz licznych i bezpośrednich nawiązań (padają konkretne tytuły) do papierowych gier RPG, starych gier komputerowych, seriali, muzyki, filmów (chyba po raz pierwszy nie musiałem czytać ani jednego przypisu wyjaśniającego, o co chodzi) sama lektura budzi skojarzenia z klasykami cyberpunka, współczesnymi grami MMO, a nawet anime pokroju Sword Art Online.
Oprócz nawiązań i skojarzeń pod przykrywką s-f zawarto sporo ciągle aktualnych problemów. Izolacja od świata i poświęcenie się jakiemuś hobby to nic nowego, ale szczególnie głośno zaczęło się o tym robić, gdy panował boom na gry MMO. Co prawda obecnie ten gatunek nie jest tak popularny, jak 6 lat temu, ale zjawisko pozostało, zmieniają się tylko sposoby. Autor otwarcie wspomina m.in. o hikikomori, a jego postacie – odludki w rzeczywistości – są bohaterami i celebrytami wirtualnych światów. Żeby było zabawniej, koncepcja Oasis wcale nie jest taka wydumana i fikcyjna, jak się wydaje. Obok tradycyjnych gier MMO istnieją platformy pokroju Second Life (wydane w 2003 roku), których twórcy starają się dążyć mniej więcej do tego, co opisano w książce.
Generalnie każdy geek znajdzie tu coś dla siebie. Przykłady przechwalania się, kto osiągnął lepszy wynik, kłótnie o to, który film jest lepszy, albo że w grach oprócz umiejętności czasami jednak potrzebne jest szczęście (wątek z ćwierćdolarówką), a wszystko poparte tytułami, na których wielu z nas się wychowało lub o których słyszało. Pozostałe osoby orientujące się w popkulturze lub produkcjach sieciowych też niejednokrotnie uśmiechną się pod nosem, bo wiele fragmentów powieści zabrzmi znajomo.
Czasami miałem ubaw, że autorowi przy całym geekowym bagażu udało się pominąć jakąś drobnostkę, np. gdy Wade twierdzi, że oglądał wszystkie Star Treki, z jakiegoś powodu nie wspomniał o serii animowanej. Polskie tłumaczenie dorzuca kilka baboli od siebie – przede wszystkim literówki. Chociaż jakim cudem z Rebel Yell Billy’ego Idola udało się w polskiej wersji zrobić Rebel Uell, nie mam pojęcia. Największą bolączką jest chyba dla mnie to, że pierwsze 2/3 opowieści nie jest tak dynamiczne, jak pozostała część, ale jest to naprawdę czepialstwo z mojej strony i tylko dlatego zaniżam ocenę do 4+. Jeśli komuś tempo i stosunek akcji do fanservice w tych rozdziałach nie przeszkadza, to Player One jest bardzo dobrą, niekiedy przewidywalną powieścią z olbrzymimi pokładami nostalgii. Lektura obowiązkowa dla każdego geeka, zarówno zaawansowanego, jak i tego, który dopiero rozpoczyna swoją przygodę w takich klimatach (będzie wiedział, od czego zacząć).
Subskrybuj:
Posty (Atom)