Nie będę wdawał się w szczegóły opisu fabuły nowego filmu Nolana, bo bardzo łatwo zahaczyć o spoilery. Co natomiast mogę powiedzieć, to że zwiastun prezentuje nieco mylny obraz filmu. Samego Batmana jest naprawdę niewiele, rozwałki też nie tak dużo. TDKR to przede wszystkim film o postaci Bruce’a Wayne’a i tak należy do niego podejść.
W zasadzie sam fakt, iż w ciągu weekendu byłem 2 razy na tym filmie, powinien starczyć jako rekomendacja. Pomimo iż seans trwa około trzech godzin, w ogóle się tego nie odczuwa. Fabuła przez pierwszą połowę prezentuje części układanki (powiązane odpowiednio mocno z poprzednimi filmami), by w drugiej umieścić je wszystkie na swoich miejscach. Tutaj pojawia się mały (jak dla mnie) zgrzyt – niemal wszystko było tak oczywiste, że film nie zdołał mnie zaskoczyć, a szkoda (z drugiej strony moja wiedza o uniwersum Batmana wybiega poza filmy Nolana, więc co się dziwić). Drugim zgrzytem jest nierozwiązanie wątków dotyczących Jokera i Scarecrowa, ale na tle wszystkich innych pozamykanych spraw to wręcz duperele. Zakończenie samo w sobie wynagradza wszystkie te pierdoły i udowadnia, że cała trylogia to spójna opowieść.
Bardzo mocną stroną są nowe postacie. Catwoman zwyczajnie wymiata. Manipuluje ludźmi, dostosowuje się do sytuacji, a przy tym kopie tyłki, jeśli zajdzie taka potrzeba. To Selina Kyle pełną gębą i dla niej samej warto obejrzeć ten film. Bane – uosobienie terroru. Jest zaprzeczeniem Jokera, choć mimo to w jego obecności człowiek też czuje się nieswojo. Doskonale kreowana jest cała otoczka tej postaci: plotki, informacje itd. W momencie gdy się pojawia, wszystko dookoła jakby zamiera, a sam Bane idzie pewny siebie, kompletnie dominując scenę. Na koniec nowy idealista – Blake grany przez Josepha Gordona-Levitta. Fajna postać, dobre zakończenie, ale jego pierwsze spotkanie z Brucem było robione chyba na szybkiego, żeby nie dorzucać jeszcze jednego wątku. Też pierdoła, też nie każdemu zrobi różnicę, ale wspomnieć musiałem.
Wymieniony brak zaskoczenia i brak tego końcowego „o kurwa”, jakie towarzyszyło mi przy Dark Knight stawia TDKR odrobinę niżej od swojego poprzednika. I mam tu na myśli ocenę: 5- dla TDKR, podczas gdy DK dostałby 5+, różnica minimalna, acz zauważalna, choć kompletnie bez znaczenia dla osób, którym poprzednie Batmany Nolana przypadły do gustu. TDKR to doskonałe zwieńczenie trylogii, czyniące zeń świetny materiał na maratony/nocki filmowe. Polecam.
poniedziałek, 30 lipca 2012
sobota, 28 lipca 2012
Superman: The Animated Series
To jest właśnie ta strona Supermana, której nie trawię. A przynajmniej nie do końca. Jako superbohater jest on tak nieskazitelny, tak poprawny politycznie, że się rzygać chce. Ale spoko, jest on tym samym na tyle bezpiecznym produktem, że można go sprzedać dzieciom.
W poprzednich opisywanych przeze mnie serialach nawet nieco starsi widzowie mogli znaleźć coś dla siebie. W Superman TAS takich elementów jest stosunkowo niewiele. Fajnie, że poświęcono 3 odcinki na wyjaśnienie, co się stało z Kryptonem. Fajne są też crossovery (pojawiają się m.in. Lobo, Flash, Green Lantern, Batman, Robin, Joker i Harley), w których serial przybiera nieco mroczniejszy wydźwięk (paradoksalnie nie w przypadku Lobo, tam jest dalej cukierkowo, a ważniaka tak ugrzecznili, że głowa mała). Jedyne nieco mroczniejsze odcinki nie będące crossami to ten z Lois trafiającą do wymiaru równoległego oraz dwuodcinkowa opowieść na koniec czwartego sezonu: Legacy, a i to efekt końcowy jest daleko w tyle za Batman TAS. Zmieniono nieco tło/pochodzenie niektórych antagonistów Kal Ela, ale nie jest to nic, do czego nie przyzwyczaiłyby nas wersje alternatywne w różnych wydaniach.
Projekty postaci oraz animacje nawiązują do emitowanego mniej więcej w tym samym czasie serialu The New Batman Adventures (najprostsze porównanie: Joker wygląda tak samo w obu seriach). Ciekawostką jest natomiast obsada, przy której prawie oplułem ekran z wrażenia. Notorycznie wspominam o Danie Delany, która tutaj podkłada głos Lois Lane, więc tego akurat się spodziewałem. Co mnie rozwaliło, to obecność takich osób jak Tim Daly (znany z Wings oraz Private Practice) podkładający głos Clarkowi; Lisa Edelstein (House MD, The Good Wife) jako Mercy Graves; Clancy Brown jako Lex Luthor, czy gościnnie pojawiający się Tony Jay (o którym wspomniałem przy okazji Lois & Clark: The New Adventures of Superman).
Moim największym problemem z tym serialem jest jego mała uniwersalność. Jak już wspomniałem, poprzednie opisywane przeze mnie serie animowane mogą spodobać się też starszym widzom. Superman TAS ma na to małe szanse, choćby przez fakt, że spośród wszystkiego, co do tej pory widziałem, jest najbardziej monotonny. Dla młodszych w sam raz, moja ocena (dla starszych ;) ): 3.
W poprzednich opisywanych przeze mnie serialach nawet nieco starsi widzowie mogli znaleźć coś dla siebie. W Superman TAS takich elementów jest stosunkowo niewiele. Fajnie, że poświęcono 3 odcinki na wyjaśnienie, co się stało z Kryptonem. Fajne są też crossovery (pojawiają się m.in. Lobo, Flash, Green Lantern, Batman, Robin, Joker i Harley), w których serial przybiera nieco mroczniejszy wydźwięk (paradoksalnie nie w przypadku Lobo, tam jest dalej cukierkowo, a ważniaka tak ugrzecznili, że głowa mała). Jedyne nieco mroczniejsze odcinki nie będące crossami to ten z Lois trafiającą do wymiaru równoległego oraz dwuodcinkowa opowieść na koniec czwartego sezonu: Legacy, a i to efekt końcowy jest daleko w tyle za Batman TAS. Zmieniono nieco tło/pochodzenie niektórych antagonistów Kal Ela, ale nie jest to nic, do czego nie przyzwyczaiłyby nas wersje alternatywne w różnych wydaniach.
Projekty postaci oraz animacje nawiązują do emitowanego mniej więcej w tym samym czasie serialu The New Batman Adventures (najprostsze porównanie: Joker wygląda tak samo w obu seriach). Ciekawostką jest natomiast obsada, przy której prawie oplułem ekran z wrażenia. Notorycznie wspominam o Danie Delany, która tutaj podkłada głos Lois Lane, więc tego akurat się spodziewałem. Co mnie rozwaliło, to obecność takich osób jak Tim Daly (znany z Wings oraz Private Practice) podkładający głos Clarkowi; Lisa Edelstein (House MD, The Good Wife) jako Mercy Graves; Clancy Brown jako Lex Luthor, czy gościnnie pojawiający się Tony Jay (o którym wspomniałem przy okazji Lois & Clark: The New Adventures of Superman).
Moim największym problemem z tym serialem jest jego mała uniwersalność. Jak już wspomniałem, poprzednie opisywane przeze mnie serie animowane mogą spodobać się też starszym widzom. Superman TAS ma na to małe szanse, choćby przez fakt, że spośród wszystkiego, co do tej pory widziałem, jest najbardziej monotonny. Dla młodszych w sam raz, moja ocena (dla starszych ;) ): 3.
Prometheus
Lubię głupie filmy, zwłaszcza te, które zdają sobie sprawę z własnej ułomności i śmieją się z niej razem z widzem, ot najświeższy przykład: Cabin in the Woods. Głupotę jestem też w stanie wybaczyć, jeśli jest związana bezpośrednio z konwencją danego filmu, dla przykładu: slashery są przeważnie niemiłosiernie głupie. Czego nie trawię, to głupota serwowana pod przykrywką efekciarstwa i wmawianie widzowi, że to poważne widowisko z poważnymi rozważaniami nad sensem egzystencji, i jeśli się nie podoba, to widz nie rozumie przekazu/treści. Do tej ostatniej kategorii zaliczyłbym Prometeusza.
Otwarcie filmu stara się być monumentalne i pełne patosu. Po czym raz dwa lądujemy w odprawie rodem z Aliens, a zaraz potem mamy powtórkę z Alien. W zasadzie nie przeszkadza mi kopiowany główny mechanizm filmu – wyprawa w nieznane z wrogiem czającym się w ciemnościach. Tylko że po obejrzeniu Prometeusza i zestawieniu go z Alien ma się wrażenie, że albo Obcy wyszedł taki dobry przez przypadek, a Prometeusz to jego nieudana, acz świadoma podróba, albo w drugą stronę – Obcy był w zamierzeniu dobrym horrorem, a przy Prometeuszu coś nie poszło. W nowym filmie Scotta mamy naprawdę wiele scen nawiązujących do oryginału, ale wyglądają tak, jakby miały być i niczemu nie służyć. Wiele rozmów prowadzi do nikąd, wątki poboczne straszą głupotą, a postacie są takimi debilami, że wręcz chciałem, żeby zginęły w ciągu pierwszej połowy. Wyjątek stanowi chyba tylko Michael Fassbender grający Davida.
Przykładem kopiowania scen niech będzie notoryczne łamanie chain of command. W Alienie były z tego powodu kłótnie i dochodziło do rękoczynów. W Prometeuszu też wielokrotnie dochodzi do naruszenia tego łańcucha, ale konsekwencje... pojawiają się tylko raz... Trochę mało jak na 2 godziny filmu. Daruję sobie wyliczanie idiotyzmów merytorycznych, bo raz że to spoilowanie, a dwa że szkoda miejsca. I nie obchodzi mnie to, że pewnie niektóre popełniono na rzecz wyjaśnień w sequelach. Po tak negatywnym wrażeniu, jakie zrobił na mnie Prometeusz, na sequele mi się nie śpieszy. Tego filmu nie da się oglądać nawet w towarzystwie i przy piwie, by rzucać głupie teksty (a taki Aliens vs. Predator 2 świetnie się do tego nadawał). Dwa pozytywne aspekty, jakie udało mi się znaleźć w tym filmie to oprawa wizualna (zdjęcia i efekty) oraz wspomniany Fassbender. Obrazu nie polecam nikomu, chyba że jest już na takim głodzie s-f, że cokolwiek obejrzy, byle gatunek pasował. Moja ocena: 2.
Otwarcie filmu stara się być monumentalne i pełne patosu. Po czym raz dwa lądujemy w odprawie rodem z Aliens, a zaraz potem mamy powtórkę z Alien. W zasadzie nie przeszkadza mi kopiowany główny mechanizm filmu – wyprawa w nieznane z wrogiem czającym się w ciemnościach. Tylko że po obejrzeniu Prometeusza i zestawieniu go z Alien ma się wrażenie, że albo Obcy wyszedł taki dobry przez przypadek, a Prometeusz to jego nieudana, acz świadoma podróba, albo w drugą stronę – Obcy był w zamierzeniu dobrym horrorem, a przy Prometeuszu coś nie poszło. W nowym filmie Scotta mamy naprawdę wiele scen nawiązujących do oryginału, ale wyglądają tak, jakby miały być i niczemu nie służyć. Wiele rozmów prowadzi do nikąd, wątki poboczne straszą głupotą, a postacie są takimi debilami, że wręcz chciałem, żeby zginęły w ciągu pierwszej połowy. Wyjątek stanowi chyba tylko Michael Fassbender grający Davida.
Przykładem kopiowania scen niech będzie notoryczne łamanie chain of command. W Alienie były z tego powodu kłótnie i dochodziło do rękoczynów. W Prometeuszu też wielokrotnie dochodzi do naruszenia tego łańcucha, ale konsekwencje... pojawiają się tylko raz... Trochę mało jak na 2 godziny filmu. Daruję sobie wyliczanie idiotyzmów merytorycznych, bo raz że to spoilowanie, a dwa że szkoda miejsca. I nie obchodzi mnie to, że pewnie niektóre popełniono na rzecz wyjaśnień w sequelach. Po tak negatywnym wrażeniu, jakie zrobił na mnie Prometeusz, na sequele mi się nie śpieszy. Tego filmu nie da się oglądać nawet w towarzystwie i przy piwie, by rzucać głupie teksty (a taki Aliens vs. Predator 2 świetnie się do tego nadawał). Dwa pozytywne aspekty, jakie udało mi się znaleźć w tym filmie to oprawa wizualna (zdjęcia i efekty) oraz wspomniany Fassbender. Obrazu nie polecam nikomu, chyba że jest już na takim głodzie s-f, że cokolwiek obejrzy, byle gatunek pasował. Moja ocena: 2.
Subskrybuj:
Posty (Atom)