[Oryginalny wpis pochodzi z dnia 11 stycznia 2010.]
Wszyscy (albo tylko/aż większość) dali się ostatnio zwariować na punkcie tego filmu. Sale do wyświetlania 3D pękają w szwach. Rezerwacje robione są na tygodnie do przodu, grupowe wypady to norma (głowy nie dam, ale widziałem chyba grupy ze szkół). Obstawiam, że poszły tam też osoby, które gatunku s-f nie tykają nawet metrowym kijem. Kolejną rzeczą, jaką można zaobserwować, jest przypływ opinii. Najpierw mieliśmy same zachwyty, a mniej więcej teraz uderza fala krytyki. Ja zajmę stanowisko będące gdzieś pośrodku, aczkolwiek ze wskazaniem na krytykę.
Na Avatara wybierałem się będąc całkowicie świadomym, że fabularnie nie ma on do pokazania nic, czego nie widzielibyśmy w Pocahontas czy Tańczącym z wilkami. Niemniej jednak wciąż miałem nadzieję na to, że wizja obcego świata stworzonego przez Jamesa Camerona będzie tak wyrazista, iż zapomnę o tym, że siedzę w kinie. Tak się nie stało. Nie mam pojęcia, czy mój umysł jest już przeżarty przez te stosy filmów/gier/seriali/książek, które wchłonąłem, czy też może sam Avatar nie ukrywa, że jest kombinacją wszystkiego, co do tej pory widzieliśmy, tyle że interpretuje to po swojemu. Myślałem, że podchodzę do tego filmu z wystarczającym dystansem, ale myliłem się. Jeżeli ktoś z was przez większość seansu ma tak, że zamiast oglądać film, zaczyna analizować jego elementy – to znaczy, że też tego dystansu nie osiągnął. Przykładowo: kiedy widziałem wojskowe mechy oraz to, jak się wojsko zachowuje, miałem wrażenie, że Cameron kręci Obcego 2 (again) w wersji PG-13. Na’vi atakujący ludzi za pomocą prymitywnej broni to powtórka z Pocahontas, ba, nawet z Powrotu Jedi i Ewoków (jeden z lepszych komentarzy, jakie widziałem w sieci: zróbmy armię złożoną z kotów-smerfów (Na’vi) i pluszowych misiów (Ewoki), nic nas nie pokona!). Takich nawiązań w ciągu całego seansu miałem mnóstwo. Najgorsze jest to, że gdyby tak ze 20 minut wyciąć (przede wszystkim ujęcia eksponujące widoki 3D), to ten film nic z fabuły nie straci, a to świadczy tylko o jego poziomie.
Doug Walker znany jako Nostalgia Critica) podsumował Avatara tak: lame story + pretty pictures = pretty lame. Ja ująłbym to raczej jako: lame, but pretty. Niestety nawet oklepaną fabułę można podać tak, że będzie się ją chłonąć, a nie wyliczać, w której scenie padną takie lub siakie kwestie poszczególnych postaci. Z drugiej strony, jeśli idziecie na Avatara jak np. na pokaz ogni sztucznych – to całkiem inna bajka. Usiądźcie wygodnie, zrelaksujcie się i podziwiajcie show na naprawdę wysokim poziomie. Jest dopracowany w najdrobniejszych szczegółach. Owszem, w trakcie finałowej bitwy można już odczuwać zmęczenie, ale to raczej sprawa indywidualna.
Przy okazji tego filmu chciałbym wspomnieć o jeszcze jednej kwestii, która mnie martwi. Filmy realizowane techniką 3D są obecne na rynku od jakiegoś czasu. Szczytem kretynizmu było zrobienie Krwawych walentynek 3D. Pytanie za 100 punktów: Czy sukces Avatara sprawi, że pojawi się więcej filmów: a) w 3D, b) s-f, c) nawiązujących do historii podboju Ameryki... Wbrew oczywistemu wyborowi odpowiedź c) nie jest taka nieprawdopodobna. Tak więc w ciągu najbliższych kilku lat spodziewajcie się zalewu kin produkcjami typu: byle jak, byle co, byle w 3D. Czytałem dziś rano artykuł, w którym spekuluje się, że Darren Aronofsky oleje robienie remake’u Robocopa, bo producenci wymuszają produkcję filmu w 3D... A takich parć ze strony ludzi chcących na kinematografii zarobić będzie więcej. Moje pytanie: Czy ich kompletnie popieprzyło? Mają gościa, który nakręcił Pi, Requiem dla snu, Zapaśnika i wciąż myślą, że to technologia 3D, a nie jego doświadczenie + marka filmu sprzedadzą produkt?! Toż to powtórka ze Spider-Mana! Sam Raimi zrobił bardzo dobre w swym gatunku 2 pierwsze części przygód Człowieka-pająka. Przy trzeciej do głosu doszli producenci. Czym to się skończyło? Katastrofą. Obiecano więc, że przy czwórce znowu Raimi będzie miał wolną rękę, ale oczywiście obiecanki macanki, a głupiemu stoi. Producenci wiedzą lepiej! Drodzy producenci, przyjmijcie do wiadomości, że to co w 1 filmie się sprawdziło (konwencja 3D), przy drugim nie musi. Na dodatek jeśli macie sprawdzonego reżysera, to pozwólcie mu pracować, do ciężkiej cholery. Nie wierzycie, że się uda? No to w takim razie zapominacie o ludziach pokroju George’a Lucasa, czy właśnie Jamesa Camerona – ludziach, którzy niezależnie od poziomu swoich filmów, zawsze realizują je po swojemu i nigdy źle na tym nie wychodzą. Rzekłem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz