poniedziałek, 25 stycznia 2010

Left 4 Dead 2

[Oryginalny wpis pochodzi z dnia 14 stycznia 2010.]

Ciężko coś napisać o grze, która z jednej strony tak niewiele różni się od swej poprzedniczki, a z drugiej uzależnia jeszcze bardziej. Główna idea przyświecająca L4D2 jest dokładnie taka sama, jak w jedynce – przetrwać. Z tymże o ile w #1 każda kampania wyglądała w zasadzie identycznie (przejdź od punktu A do B, obroń się, aż przybędzie pomoc), o tyle dwójka jest już bardziej zróżnicowana. Punkty obrony nie polegają już wyłącznie na ostrzeliwaniu trupów z oblężonego miejsca, choć takowe też są. Kampanii mamy znowu 5, ale że gra jest świeża, to można dostrzec na Steamie opcję: DLC – zatem spodziewajmy się rozszerzeń.

Wracając do kampanii, na początku bardzo ciężko było mi się przestawić na mechanizmy stosowane w sequelu. Otóż są miejsca, w których dochodzi do starć z hordą – norma, prawda? Niezupełnie. Owszem, bywa, że musimy pokonać wszystko, co nas atakuje, by ruszyć dalej. Jednak bardzo często jest tak, iż ilość zombiaków wcale się nie zmniejsza. Jak ich w tym momencie wybić? Nie da się, trzeba się przebijać do celu przez napływające fale zgniłego mięsa. A jeśli w trakcie walki trafi się jeszcze jakiś specjalny zarażony, który nas konkretnie spowalnia – to zgadnijcie, jakie to emocje wywołuje. Osoby twierdzące, iż L4D2 nie posiada klimatu chyba niewiele w nią grały. Jedynka kojarzyła mi się z klasykiem filmów o żywych trupach – Nocą żywych trupów. Dwójce jest zdecydowanie bliżej do remake’u Świtu żywych trupów, ba, pierwsza kampania zahacza właśnie o centrum handlowe. Kolejnym plusem scenariuszy z najnowszej odsłony L4D jest fakt, iż każdy z nich posiada cechę dużo bardziej charakterystyczną niż w poprzedniczka. Z pierwszej odsłony pamiętam tylko pierwszą kampanię z finałem na dachu szpitala i Kurs kolizyjny (bo był najkrótszy). Natomiast tu jestem w stanie wymienić każdą wraz z terenem i cechami charakterystycznymi.

Nowi specjalni zarażeni potrafią zaleźć za skórę jeszcze bardziej, niż poprzedni. Z kolei stara ekipa też może nas zaskoczyć. Najlepszym przykładem będzie tu witch, która już nie siedzi w miejscu, tylko łazi po dosyć sporych obszarach. Tak więc uważajcie, gdzie rzucacie koktajle Mołotowa – bo jak witch wlezie w ogień, to skończy się to w ten sam niemiły sposób, co wcześniej. Jest jeszcze jeden nowy typ mięcha: zwykły specjalny zarażony – zadaje on tyle samo obrażeń, co podstawowe potwory, ale jest wytrzymalszy (bo nosi pancerz, albo kombinezon). Może to być zarażony pracownik CED, albo policjant. Poza wyglądem i wytrzymałością te monstra odróżnia też to, że czasem można przy nich znaleźć jakąś broń.

Broń – ho ho, tutaj to dopiero twórcy zaszaleli, a my będziemy szaleć razem z nimi. Przede wszystkim pistolety można wyrzucić w cholerę. Zamiast nich poniesiemy piłę motorową, katanę, siekierę czy inną broń do walki wręcz (patelnia też się znajdzie). O ile na początku pomysł wydawał mi się cokolwiek dziwny, o tyle później dostrzega się jego zalety, jak choćby tę, że nie trzeba czegoś takiego przeładowywać. Jeśli zdarzy się, że cała grupa zgodnie ryknie „RELOAD!” to dobrze jest mieć 1 osobę (nawet z patelnią!) do osłaniania pozostałych. Tym, którzy wolą trzymać się z tyłu, polecam granatnik lub amunicję zapalającą do dowolnej strzelby/karabinu.

Dział z akcesoriami (jakkolwiek by to nie brzmiało) również otrzymał nowe zabawki. Defibrylator pozwoli podnieść kogoś, kto zginął. Adrenalina pomoże przedrzeć się przez hordy mózgojadów, a żółć boomera odwróci uwagę na tyle długo, że zdążymy powystrzelać, co trzeba. Dzięki temu mamy trochę więcej kombinowania.

Grafika została lekko poprawiona. Dodano nowe efekty, tekstury, modele. Za to muzycznie odwalono fuszerkę. Nowe motywy to ten z intra i po każdej misji. Cała reszta jest bez zmian. Dobrze że nie jest to element, na którym koncentruje się gracz. Tym samym można wybaczyć taki drobiazg, bo w trakcie grania z ludźmi lepiej słyszeć, co inni mówią poprzez komunikację głosową, niż jakieś tam plumkanie.

Inną rzeczą, która sprawiła mi nieprzyjemną niespodziankę, jest losowe wywalanie się gry przy zerwanym połączeniu czy zbyt częstym alt+tabowaniu. Nie wiem, może to kwestia tylko mojego sprzętu, ale nie zmienia to faktu, że póki co kilka razy się zdarzyło.

Na zakończenie dylemat – kupić, nie kupić? Obecna cena to coś koło 100 zeta. Jeśli masz już jedynkę, to prędzej, czy później i tak kupisz dwójkę. Jeśli nie masz żadnej, to są 2 wyjścia: 1) zacząć od oryginału, bo jest mimo wszystko prostszy; 2) kupić dwójkę, bo jest nieco bardziej zróżnicowana. Tak czy siak, warto.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz