niedziela, 28 sierpnia 2011

Prince of Persia (2008)

Powiem bez ogródek: nie lubię tej gry. Wkurza mnie w niej niemal wszystko. Myślałem, że może zareagowałem zbyt żywiołowo, gdy po raz pierwszy do niej podszedłem (i odinstalowałem po ubiciu dwóch bossów) 2 lata temu, ale nie. Właśnie ją ukończyłem (po 16-godzinnym maratonie) i moje odczucia są wciąż takie same.

Parokrotnie wspominałem na tym blogu, że uwielbiam trylogię Piasków czasu. Sands of Time dostał ode mnie 4, Warrior Within 5, The Two Thrones 4+. Prince of Persia 2008 nie ma nic wspólnego z tamtymi grami, poza tytułem. Może nie byłoby w tym nic złego (w końcu zawsze to szansa na nową serię), gdyby nie to że seria PoP zawsze stanowiła wyzwanie lub z takowym się kojarzyła, a Książę 2008 jest grą tak prostacką, że Assassin’s Creed przy nim to gra dla hardcore’ów.

Zacznijmy od sztandarowego elementu serii, jakim jest skakanie po platformach. W trylogii cholernie ważne było wyczucie czasu, precyzja i odrobina wyobraźni wzbogacona o umiejętność posługiwania się piaskami czasu. W PoP 2008 wyczucie czasu jest potrzebne mniej więcej w takim samym stopniu, jak w grach muzycznych. Większość odwiedzanych przez nas miejsc ma 2 ścieżki, którymi będziemy się poruszać. Po wyborze jednej z nich niemożliwym jest zgubienie się, lub utknięcie i zastanawianie nad obraniem dalszej drogi. Natomiast najlepszym przykładem na rytmiczną grę jest bieganie po ścianach, gdzie kierunek wciska się sporadycznie, a najczęściej stosuje 2-3 klawisze na zmianę (skok, przedłużenie biegu, użycie magicznego badziewnika). Mało tego, nawet jeśli spadniemy, nie zginiemy. Nasza towarzyszka – Elika – posiada zdolności, dzięki którym teleportuje się do nas i odciąga na ostatnią bezpieczną platformę.

Walka jest w zasadzie tak samo prostacka. Po pierwsze – jest jej dużo mniej. Przeciwników w każdym miejscu można policzyć na palcach obu rąk. Po drugie – combosy są strasznie krótkie, a zamiast kombinowania z otoczeniem i różnymi rodzajami broni, mamy 1 miecz,  ze 4 podstawowe ataki, blok i uniki – z czego te ostatnie są przydają się w walce z raptem 1 bossem. Starcia odbywają się zawsze w zestawieniu 2v1 (książę + Elika przeciwko komuś) i podobnie jak sekwencji skakanych – nie można ich przegrać. W najgorszym wypadku, gdy wróg przyciśnie nas do ściany/krawędzi, dostajemy możliwość wciśnięcia podyktowanego klawisza (taki QTE) i walczymy dalej. Jeśli się nie wyrobimy, Elika teleportuje nas poza zasięg ciosu wroga, a niemilcowi regeneruje się zdrowie (odrobina w przypadku bossa, całość u zwykłego potwora). Żeby było jeszcze łatwiej – w głównego złego nie uderzycie ani razu. Aby go pokonać, należy przejść banalną sekwencję platformową.

Sterowanie w trakcie biegania i skakania jest wygodne. Gorzej z walkami. W trylogii Piasków czasu, ba, nawet w wydanym rok wcześniej Assassin’s Creed (gdzie te mechanizmy uproszczono) gracz czuł swobodę. Tutaj postaci zdarza się reagować z opóźnieniem, co najbardziej irytuje przy atakach (zanim się księciunio ruszy, dostaje łomot) i unikach (j.w.).

Kolejnym moim problemem jest nasz protagonista – książę. Ten chłystek nie jest księciem. Nie chodzi mi o nastawienie godne fanatyka jednego z wcieleń Doctora Who (to nie mój Doktor, co zrobiliście z moim Doktorem?!). Fabularnie jest powiedziane, że tak naprawdę ten koleś to zwykła hiena cmentarna, a jedyną osobą z królewskim rodowodem i pod naszą (poniekąd) kontrolą jest Elika – postać z jakimś tłem fabularnym i osobowością. Owszem, pada stwierdzenie, że jeśli nasz włóczykij pomoże Elice, dostanie miasto, ale to nie czyni zeń księcia. Tak więc gra powinna nazywać się Princess of Persia.

Co do fabuły – jest idiotyczna. Początek w trakcie którego nasz młokos przypadkowo wpieprza się między wódkę, a zakąskę można jeszcze przeboleć. Czego nie znosiłem, to połowy dialogów. Nie mam pojęcie czy była to kwestia polskiego tłumaczenia, czy może w oryginale też to tak wygląda, ale wspomniana połowa linii dialogowych była tak głupia, że wolałem nie odpalać tych dodatkowych. Samych rozmów, które MUSIMY zobaczyć, jest stosunkowo niewiele. Całą resztę wywołuje się w określonych miejscach przez naciśnięcie klawisza. Możemy wtedy usłyszeć drobne docinki (to są te fajniejsze fragmenty), rozmowy o obecnej sytuacji (banał goni banał), rady odnośnie dalszej drogi (gra jest PROSTA, do tego Elika jest w stanie wysłać ognika/światełko wskazujące kierunek, po cholerę jeszcze te durne kwestie?!). Wisienką na torcie jest zakończenie negujące cały włożony w grę wysiłek. I nie, nie jest to bomba pokroju Sands of Time, pociągająca za sobą takie zmiany, że owocują dwoma sequelami. To kretynizm świadczący o tym, że nasz bohater ma chyba rozdwojenie jaźni, bo przez całą grę dążył do jednego celu, przebudził się na koniec zrobił coś przeciwnego. Gdyby dano mi wybór – czy chcę to zrobić – nie czepiałbym się. A tak świadczy to tylko o rozgarnięciu autora scenariusza.

Osobną kwestią fabularną, której nie sposób pominąć przy wersji PCtowej, jest DLC zatytułowane Epilogue. Prezentuje ono alternatywne i rzekomo oficjalne zakończenie gry. Nic tylko dociągnąć, pograć i może będzie lepiej? NIE. To DLC nigdy nie wyszło na PC, więc jeśli nie posiadacie konsoli, możecie co najwyżej obejrzeć jego zakończenie na Youtube (nota bene równie głupie, jak oryginalne, z tą różnicą, że to Elika wychodzi tym razem na niewdzięczną pindę). Jeżeli kiedykolwiek powstanie kontynuacja tej gry, to ciekawi mnie, którą wersję uwzględnią.

Na polską wersję również muszę ponarzekać. Nie dano mi wyboru wersji językowej – minus. Niektóre linie dialogowe są tak topornie przetłumaczone, że głowa mała. Chyba ktoś to translatorem robił (coś w stylu „Ta droga to droga wyjściowa. Chodźmy tą drogą.” w jednej wypowiedzi) – minus. Nierówno nagrany dźwięk. Jeśli w trakcie jednej rozmowy słyszę, że każda wypowiedź danej postaci ma inną głośność, choć ani ton, ani sytuacja nie uzasadnia tej zmiany, to coś jest nie halo – minus. Muszę przyznać, że jak zobaczyłem hasło: w roli księcia Maciej Zakościelny, to zwątpiłem. Na całe szczęście pomyliłem się. O ile jakość dźwięku to kwestia mocno dyskusyjna, o tyle jakość gry pana Macieja już nie. Jego głos zwyczajnie pasuje, a aktor potrafił odnaleźć się w sytuacjach nakreślanych przez scenariusz. Pani Bukowska również się spisała. Jeśli więc ktoś nie chciał kupować gry wyłącznie przez wzgląd na polskie głosy, to spokojna głowa – akurat w tej warstwie gra nie zawodzi.

Na sam koniec zostawiłem sobie kilka pozytywnych aspektów gry. Jako pierwsze pójdą lokacje. Ich design jest po prostu świetny. Miejsca są zróżnicowane, pełne szczegółów i szczególików. Najbardziej podobała mi się siedziba Alchemika, który całą okolicę oplótł rurami, zastawił zbiornikami, a jeśli zabrakło miejsca na coś na ziemi – podwiesił to na balonach. Klimat rodem z tytułów takich jak Schizm, Reah, Myst. Każde z miejsc występuje w dwóch wersjach – spaczonej i oczyszczonej. Naszym zadaniem jest pokonanie bossa (jednego na obszar) w czterech punktach danego miejsca. Następnie Elika dokonuje oczyszczenia owych punktów, a po odwiedzeniu wszystkich otrzymujemy dostęp do głównej siedziby szkodnika. Tam rozprawiamy się z nim po raz piąty i ostatni. Samo zepsucie/spaczenie ma postać czarnej mazi (albo macek wystających zewsząd, skojarzenia z Dahaką nieuniknione) oblepiającej, co się da, zaś lokacje mają wtedy ciemne i/lub przytłumione kolory. Po oczyszczeniu wszystko dookoła nas ożywa, pokrywa się roślinnością i światłem.

To światło należy traktować dosłownie. Poza tym, że jest jaśniej, dookoła punktu pojawiają się światełka, które trzeba zbierać, by odblokowywać kolejne rodzaje magicznych płyt, rozmieszczonych na ścianach i umożliwiających podróżowanie w miejsca niedostępne poprzez skakanie. Gra tym samym zmusza nas do wielokrotnego odwiedzania już oczyszczonych obszarów, gdyż po odblokowaniu dowolnego z rodzajów płyt możemy dostać się na nowe kondygnacje.

Drugim pozytywnym aspektem jest grafika i animacja. Jedno słowo oddaje ich jakość: bajeczne. Rozglądając się w trakcie grania łatwo dostrzec, że PoP 2008 częściowo naśladuje atmosferę znaną z Piasków czasu. Jeśli ktoś lubuje się w tak baśniowych klimatach, to ta gra jest ich pełna. Animacje są płynne, dynamiczne i pomysłowe. Oglądanie przelotów między płytami, obserwowanie oczyszczania okolicy, wpatrywanie się w ruchomą skórę przeciwników – to norma. Całości dopełnia świetnie wykorzystany cell-shading, dzięki któremu oprawa szybko się nie zestarzeje.

Ostatnia jest muzyka. Tutaj nie da się wiele powiedzieć. Pasuje do klimatu i przyjemnie się jej słucha, ale wrażenia, jakie po sobie zostawił kawałek Time Only Knows z Piasków czasu, nie powtórzy.

Jak tu ocenić grę, która tak dobrze wygląda, a tak paskudnie obchodzi się z fanem serii? Na kilka sposobów. Jeżeli jesteś casualowym graczem, który nie zna poprzednich odsłon, nie gra dla fabuły i chce sobie popykać w coś skakanego przez weekend, ocena: 4. Jeśli chciałbyś to przyprawić dobrymi walkami z wymagającymi przeciwnikami... to niestety nie tu, ocena: 3. Jeżeli zaś jesteś fanem poprzednich PoPów, liczysz na akcję, klimat, wciągającą historię, wymagającą walkę, takież zagadki oraz sekwencje platformowe zapadające w pamięć, to trzymaj się z dala od Prince of Persia 2008! Od oceny zerowej ustrzegł tę grę a) design lokacji, b) oprawa wizualna, c) Elika. Moja ocena 2-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz