Candyman
Helen Lyle jest studentką piszącą pracę na temat lokalnych legend i mitów. W ten sposób trafia na opowieść o Danielu Robitaille’u – malarzu niewolniku, który został zlinczowany za miłość do białej kobiety. Krążą plotki, że jeśli wymówi się jego imię – Candyman – przed lustrem 5 razy, przyjdzie po mówiącego i go zabije.Film ten pochodzi z 1992 roku, a mimo to klimatem przypomina produkcje z lat ’80. Jego atmosfera jest gęsta i ponura. Ciekawe ujęcia oraz posępna muzyka sprawiają, że spora część seansu wydaje się być balansowaniem na granicy snu i jawy. Żeby było ciekawiej, to nie jest tylko wrażenie widza. Główna bohaterka tak bardzo zatraca się w swoim poszukiwaniu prawdy, że sama powoli przestaje rozróżniać sny od rzeczywistości. Mało tego, w pewnym momencie zaczynamy stawiać sobie pytanie, kto tak naprawdę jest mordercą.
Jako że nie jest to typowy slasher, fani Piątku 13-ego oraz Halloween mogą się do niego zrazić. Nie mniej jednak warto dać mu szansę zarówno z punktu widzenia slasheromaniaka, jak i miłośnika tradycyjnych horrorów. Moja ocena: 4.
Candyman: Farewell to the Flesh
W pierwszym filmie jedną z drugoplanowych postaci był profesor, którego specjalnością były mity i legendy. Po wydarzeniach z jedynki napisał on książkę analizującą mit Candymana. Żeby dowieść, iż nie wierzy w całe to zamieszanie, wypowiada publicznie imię mordercy do obwoluty książki (która w pewnym sensie służy za lustro, bo zawiera odbicie mężczyzny w momencie, gdy trzyma ją przed sobą). Nieco później profesora odwiedza jednoręki oprawca, ponownie grany przez Tony’ego Todda. Niestety policja o morderstwo posądza jego niestabilnego umysłowo syna, zaś córka (nauczycielka z Nowego Orleanu) podejmuje się wyjaśnienia całego zajścia.Sequel nie posiada może tak ciężkiej atmosfery, jak poprzednik, ale wciąż jest dobrym horrorem. Muzyka trzyma ten sam wysoki poziom, a i ujęcia są niewiele gorsze. To czego mu brakuje, nadrabia ilością informacji i szczegółowych wizji przeszłości oraz linczu Daniela Robitaille’a. Film zdecydowanie bardziej przystępny dla szerszego grona odbiorców i wart obejrzenia. Podobnie jak część pierwsza zasługuje na 4, choć tym razem z nieco innych powodów.
Candyman: Day of the Dead
Tym razem Candyman staje się zmorą swojej dalekiej prawnuczki, którą chce wykorzystać do swojego powrotu.Ten film ma w zasadzie 2 zalety: Tony’ego Todda oraz motyw z zakończeniem historii/trylogii (który nota bene jest podobny do sposobu na pokonanie Freddy’ego Kreugera). Cała reszta to po prostu parada pomyłek i idiotyzmów. Główna bohaterka potrafi krzyczeć i prezentować się nago pod prysznicem – gry aktorskiej nie uświadczymy. Kwestie mówione przez Candymana zostały w zasadzie skopiowane z poprzednich obrazów. Motyw z wrobieniem jakiejś dziewczyny w morderstwa też już był. Jeżeli ktoś robi sobie candymanowy maraton, może obejrzeć ten film pro forma. Jeśli zaś wrażenia z dwóch pierwszych części były pozytywne i nie chcecie ich psuć, to tę część omijajcie szerokim łukiem. Ocena 2-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz