Minęło 5 lat od wydarzeń z Dark Forces 2. Kyle Katarn wziął pod swoje skrzydła obiecującą Jedi – Marę Jade, dawną agentkę Imperatora, która została uratowana przez Luke’a Skywalkera. Przy okazji Kyle dalej wspiera Nową Republikę w dążeniach do zaprowadzenia porządku. Na jednej z odległej placówek tejże Katarn szkoli Marę, gdy dochodzi do ataku. Okazuje się, iż Imperium ma w pobliżu dobrze uzbrojony posterunek i jeśli Kyle czegoś nie zrobi, żołnierze Republiki zostaną wycięci w pień.
Tak zaczyna się fabuła samodzielnego dodatku do DF2. Fabuła, która jest o kilka klas lepsza od swego protoplasty. Poza kierowaniem Kylem przyjdzie nam wcielić się także w Marę Jade. Całość składa się z 14stu misji, w trakcie których będziemy walczyć z Imperium, przemytnikami oraz... No cóż, o tym dowiecie się sami, jeśli ruszycie za Katarnem na planetę Dromund Kaas.
Jeżeli chodzi o wszelkiego rodzaju problemy techniczne, to do tego co napisałem o Dark Forces 2 należy dorzucić kolejne. Tym razem zamiast filmów z żywymi aktorami zdecydowano się na animacje na silniku gry. Dowcip polega na tym, że są to wcześniej nagrane animacje, dodane jako pliki filmowe. W związku z tym, że kodeki nie do końca się z nimi dogadują, czasami te animacje odtwarzają się 10 razy szybciej, czasem przeskakują w całości, a innym razem... działają jak trzeba.
W oprawie graficznej dokonano kilku usprawnień. Co prawda niewiele z nich zauważy się, grając na wersji bez akceleracji graficznej, ale jeśli komuś uda się odpalić tę opcję, to polecam przyjrzeć się zaimplementowanym efektom świetlnym. Dziś to nic wielkiego, ale w swoim czasie robiły duże wrażenie.
Ponad to gracz ma dostęp do większego wachlarza mocy. Niby daje nam to więcej swobody w rozwijaniu postaci, ale tak jak w poprzedniej grze – będziemy korzystać tylko z kilku umiejętności na krzyż.
Dźwiękowo jest niemal bez zmian. Jedyną zauważalną różnicą (dzięki pozbyciu się wspomnianych wstawek FMV na rzecz przerywników na silniku gry) są aktorzy wcielający się w poszczególnych bohaterów. Mogą wreszcie skupić się na swojej pracy – podkładaniu głosu, a nie kombinowaniu z nieistniejącymi umiejętnościami aktorskimi w teatrze jednego widza.
Zmiany zaszły w designie poziomów. Obecny sprawia, że dodatek nawet na ‘easy’ jest trudniejszy od poprzedniej gry. Sekwencji skakanych jest odczuwalnie mniej (co nie znaczy, że mało). Teraz najwięcej problemu sprawia przejście z jednego miejsca w drugie. W obrębie prawie każdej misji następuje taki moment, że zastanawiamy się, jak przedostać się dalej. Jeżeli utkniemy w ten sposób, to na bank ominęliśmy jakiś przełącznik, nie zauważyliśmy otworu wentylacyjnego/drzwi/szczeliny/studni, nie utłukliśmy droida posiadającego klucz lub przeciwników/kamer. Jedni uznają to za wadę, inni za zaletę, ale niezależnie od podejścia należy pamiętać, że MotS kładzie duży nacisk na eksplorację, a pójdzie sprawniej.
Muszę też pogratulować twórcom gry klimatu, jaki udało się osiągnąć. Pomimo upływu lat poszczególne poziomy nadal świetnie odgrywają swoje role: obrona posterunku Republiki jest dynamiczna, ucieczka z zawalającej się bazy Imperium to bieg na złamanie karku, a bagna Dromund Kaas oraz świątynia Sithów wciąż potrafią wywołać dreszcze.
Co prawda problemy techniczne mogą wywołać frustrację w trakcie grania, ale jeśli się to przełknie (i odpowiednio często robi quick save’a), otrzymujemy naprawdę świetną opowieść z uniwersum Gwiezdnych wojen. Nie wszystkie poziomy mi się podobały, ale Mysteries of the Sith i tak jest godne polecenia zarówno jako dodatek (obecne DLC mogą mu co najwyżej buty czyścić) jak i osobna gra. Moja ocena: 4-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz