W obu wersjach mamy ten sam wątek główny: tytułowy mechanik (naprawia rzeczywistość, podobnie jak Leon sprząta) to zawodowiec w pozbywaniu się wyznaczonych ludzi. W pewnym momencie ma zabić jednego ze swoich przyjaciół. Problem polega na tym, że syn owego przyjaciela chce się zemścić na zabójcy. Zgłasza się do mechanika na szkolenie, nie wiedząc, że praktykuje u mordercy ojca.
Oryginalnego mechanika gra Charles Bronson. W tegorocznej wersji obsadzono Jasona Stathama. O ile lubię Jasona, o tyle muszę przyznać, iż Bronson wypadł lepiej. Sprawia wrażenie dużo bardziej zdystansowanego tak do zleceń, jak i otaczającej rzeczywistości – prawdziwy morderca. Poza tym unika bezpośrednich konfrontacji, a jeśli do takiej dojdzie, musi poradzić sobie z nią jako nieplanowaną konsekwencją i czasem topornie mu to wychodzi. U Jasona z kolei więcej jest efekciarstwa charakterystycznego dla jego filmów. Strzelanina w trakcie ucieczki z wieżowca będzie najlepszym przykładem. Niby robi przez to wrażenie przygotowanego na wszystko, ale z drugiej strony jest przez to nienaturalny, bo skoro wiadomo, że poradzi sobie ze wszystkim, odziera film z napięcia.
Pomocnik mechanika (Jean-Michael Vincent w 1972 i Ben Foster w 2011) to postać, w której zaszły największe zmiany. W oryginale śmierć ojca jest dla niego tylko pretekstem do zaczęcia szkolenia. On sam wręcz pcha się do tego zawodu, bo mu się podoba. Poza tym jest bezwzględny z natury. W obrazie z 2011 postać Steve’a jest przyczyną wielu potknięć w trakcie zleceń i widać po nim, że uczestniczy w tym po to, by na koniec załatwić człowieka odpowiedzialnego za śmierć ojca. Obaj aktorzy spisali się całkiem nieźle, więc decyzja o wyborze bardziej pasującej wersji pozostaje w kwestii widza.
Bieg wydarzeń. Moim zdaniem oryginał bije na łeb wersję z 2011. Akcja zachowuje pewną ciągłość i nie ma się wrażenia, że coś nie powinno mieć miejsca. Jeżeli coś zostanie zawalone, pojawiają się konsekwencje. Jak wspomniałem wyżej, główny bohater tegorocznej wersji jest taki pro uber zajebisty, że co by nie robił – wyjdzie na swoje, dzięki czemu zamiast czekać w napięciu na dalszy ciąg opowieści, ziewamy i zastanawiamy się: ile jeszcze? Poza tym Mechanik 2011 skacze sobie od sceny do sceny, zamiast snuć opowieść. Zakończenie bardziej podobało mi się w filmie z Bronsonem. Było ono po prostu logiczną konkluzją. W wersji 2011 zakończenie jest... powiedzmy, że przekoloryzowane. Choć przynajmniej dało mi to pretekst do obejrzenia obu filmów. Mechanik z Bronsonem zasługuje na 4: dobry przykład klasycznego kina sensacyjnego. Obraz z Jasonem dostaje 3 – przede wszystkim za to, że przypomina zlepek dobrych scen akcji, a nie film z takowymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz