Pozamiatane. Serio mówię, DC ma przechlapane na arenie kinowej. Marvelowi udało się zrobić film o kompletnie nieznanych szerszej widowni postaciach, wcisnąć naprawdę geekowskie odniesienia do komiksów oraz bardziej przystępne do popkultury i sprawić, że jakieś 90% widowni bawiło się dobrze.
Dla osób, które nie czytają komiksów Marvela, ale kojarzą inne rzeczy wiązane z naszą „subkulturą”: wyobraźcie sobie, że ktoś wrzucił do miksera uniwersum Mass Effect i Firefly, a następnie kazał barmanowi z knajpy Marvel zrobić z tego drink. A że wspomniana knajpa ma własną specyfikę, to przepis potraktowała po swojemu. Nie licząc ekspozycji, która może być bełkotem nawet dla kogoś znającego marvelowski movieverse, cała reszta jest tak uniwersalna, że nie ma się co dziwić, iż większość widowni ma radochę.
Nie będę bawił się w opisywanie fabuły, zostawię tylko 2 najważniejsze rzeczy, wokół których się kręci: powstanie Strażników, kolejny infinity stone. Starczy? Starczy. Cała reszta to mniej lub bardziej poważne sceny z przeolbrzymią ilością humoru. Właśnie te niby poważne sceny, taki naprawdę sztuczny i przewidywalny dramat, to najsłabsza strona filmu. Kolejną będą role Zoe Saldany, Dave’a Bautisty oraz Lee Pace’a. Gamora w wykonaniu tej pierwszej jest tak sztywna, że można mieć przebłyski z Avatara. Dave z kolei dopiero rozkręca karierę aktorską, więc w sumie źle nie jest, ale do dobrego też mu daleko. No i na koniec Lee Pace, którego Ronan jest bardziej wyrazisty od postaci Ecclestona z Thora 2, ale niestety, ile by ten pan się nie starał, ma zwyczajnie za mało czasu, żeby zabłysnąć, co wciąż pozostawia nas z jedynym naprawdę wyrazistym adwersarzem, jakim jest Loki. Może ta lista minusów jest ciut długa, ale na tle całego seansu jest to zwykłe czepialstwo z mojej strony. Cała reszta jest przezabawna, dynamicznie zrealizowana, efekciarska wizualnie i podparta rewelacyjną ścieżką dźwiękową. Cholera, przez cały film nie miałem ani jednego momentu, w którym chciałem narzekać na 3D. Gratuluję też twórcom za uwzględnienie czegoś niby oczywistego. To, że kosmici przeważnie kumają po angielsku, to już norma w kinematografii i nie tylko. Jednak nie oznacza to, że zawsze powinni być zorientowani w 100% w ziemskich zwyczajach. Tutaj stanowi to jeden z pretekstów do wprowadzania uber zabawnych sytuacji.
Mimo długawej listy tego, co mi nie podpasowało, bawiłem się świetnie. Strażników polecam tak fanom filmów Marvela, jak i tych lekkich z gatunku s-f. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz