Przyznam, że po strasznie słabym Brainiac Attacks nie spieszyło mi się do kolejnego filmu o największym harcerzyku pośród bohaterów DC nawet, jeśli trzon opowieści stanowił głośny event: The Death of Superman. Ku mojemu zdziwieniu, film okazał się całkiem dobry, ale po kolei.
Jak już wspomniałem, głównym pomysłem jest ten z eventu komiksowego. I w zasadzie tylko pomysł wykorzystano, całą resztę zmieniono: pochodzenie Doomsdaya, jego potyczki z Justice League, relacje Clark-Lois, powrót Kal-Ela itd. Fabuła zdaje się też ignorować wiele odsłon animowanego uniwersum (wspomniana Justice League oraz np. Young Justice), przez co widowisko naraża się nie tylko purystom komiksowym, ale i fanom dotychczasowego dorobku DCAU. Jeśli jednak na moment zapomnieć o tych dwóch aspektach, to Doomsday może się spodobać.
Na dzień dobry wita nas zupełnie nowy projekt postaci oraz kompletnie wymieniona obsada. O ile ten pierwszy jest dyskusyjny, o tyle nowi ludzie to ekipa nie w kij dmuchał, przez co potrafi zrobić dobre wrażenie swoją grą aktorską.
W trakcie seansu szybko dochodzimy do wniosku, że widowisko, w przeciwieństwie do poprzednich animowanych Supermanów, nie było robione, by bezpiecznie je wciskać dzieciom, a dorosłych zanudzać. Temu filmowi jest bliżej do niektórych Batmanów – starszy widz nie jest traktowany jak kretyn, a kilka zwrotów akcji/scen potrafi wywołać reakcję typu: o kierwa… oni naprawdę to zrobili?! Wisienką jest cameo animowanego Kevina Smitha, który komentuje obecność mechanicznego pająka (jak ktoś nie wie, o co chodzi, polecam fragment pierwszego An Evening with Kevin Smith, poświęcony Supermanowi).
Podsumowując, jeśli ktoś chce poważniejszego Supermana, ale utrzymanego w kanonie około DCAU-komiksowym, zamiast nakreślonego przez Zacka Snydera w Man of Steel, Doomsday jest idealnym wyborem. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz