niedziela, 20 listopada 2016

Cry Little Sister

Literacki oraz filmowy Dracula wyznaczyli pewien kanon. W późniejszych latach podjęto wiele prób interpretacji tak podstaw (kolejne adaptacje i wariacje na temat książki Stokera), jak i innych jego aspektów. Niektóre są mniej lub bardziej lubiane po dziś (Kroniki wampirów autorstwa Anne Rice, Świat mroku wydawnictwa White Wolf), inne obdarowano bezmiarem nienawiści (seria Twilight, Pamiętniki wampirów). Gdzieś obok tej całej zbieraniny są pojedyncze tytuły, o których ludzie raz dwa zapominają (Daybreakers), albo które darzą uwielbieniem graniczącym z kultem. Do tej ostatniej kategorii zaliczają się właśnie The Lost Boys – film cieszący się popularnością w pewnych kręgach, kojarzony przez wiele osób spoza nich. Co prawda tego samego nie da się powiedzieć o sequelach, ale o tym poniżej.


The Lost Boys


Matka wraz z dwoma synami przeprowadza się do Santa Carla, miasta nazywanego niechlubnie stolicą morderstw. Jak twierdzi jeden z bohaterów – gdyby wszystkie zakopane w okolicy trupy wstały, mieliby tam poważny problem z przeludnieniem. Rodzina zamieszkuje u ojca kobiety. Jego pasjami są: picie piwa, palenie trawki, taksydermia oraz randkowanie. Chłopaki czują się wyobcowani w tym dziwnym mieście, które za dnia zdaje się być pogrążone w letargu, a nocami bawi się w lokalnym lunaparku, ignorując przy tym niezliczone ogłoszenia o zaginionych ludziach.

The Lost Boys to mieszanka wybuchowa. Zacznijmy od reżysera, którego jedni będą kojarzyć np. z 8MM, Ogni świętego Elma, a inni z Batmana i Robina. Tak więc jeśli podczas seansu będzie mieć wrażenie specyficznego klimatu, już wiecie, skąd się wziął. Wrażenie to potęguje styl oraz kicz charakterystyczny dla lat osiemdziesiątych (ale nie przesadzony), a także muzyka (z piosenkami: Cry Little Sister i People are Strange na czele). Wampiry potrafią tutaj stanowić zagrożenie, ale z kolei nie tak duże, by grupa nastolatków sobie z nimi nie poradziła. Nie oznacza to, że te pierwsze są głupie, ani że ci drudzy przegięci. Udało się zachować balans dający sporo frajdy z oglądania. To samo tyczy się prowadzenia akcji. Elementy komediowe, horroru, sceny akcji, dialogi – wszystko to dobrano w takich proporcjach i wymieszano tak dobrze, że nie odczuwa się przesytu, niedosytu lub znużenia. Seans wciąga od pierwszych chwil i trzyma uwagę do samego końca.

Na tym ta mieszanka się nie kończy. Projekty i charakteryzacja wampirów robią wrażenie. Mitologia jest poniekąd zbliżona choćby do tego, co Stephen King zastosował w swoim Miasteczku Salem. Natomiast sam tytuł w pokrętny sposób nawiązuje do jednego z motywów rodem z klasycznych bajek dla dzieci. Nie będę zdradzał wszystkich smaczków, bo takich drobiazgów jest w tym filmie więcej. Najlepsze jest to, że w tym całym tyglu rozmaitości serwowanym przez twórców odnaleźli się aktorzy, którzy znakomicie potrafią zabawić oglądającego.

Jeżeli nie przeszkadza wam, że The Lost Boys, podobnie jak Gremlins, nie dają się zaszufladkować jednej konwencji (komedia lub horror), doceniacie specyficzny klimat tworzony tak przez okres powstania filmu, jak i reżysera, a do tego po drodze wam z tytułami pokroju Fright Night, czy wspomnianego Salem’s Lot – jest to zdecydowanie film dla was. Moja ocena: 4+.


Lost Boys: The Tribe


Kolejne rodzeństwo (brat i siostra) przeprowadza się, tym razem do Luna Bay. Przez wzgląd na słabą sytuację finansową wynajmują dom od ciotki (która twierdzi, że dla rodziny ma niższą cenę, ale w rezultacie zdziera z nich równo). Chris stara się podjąć pracę przy produkcji desek surfingowych, ale jedyny człowiek, który się tym zajmuje w okolicy, wygląda na stukniętego (Edgar Frog, grany przez powracającego Corey’a Feldmana). Żeby odreagować cały ten bałagan, rodzeństwo idzie na imprezę, która wywróci ich życie do góry nogami.

Powrót do serii 21 lat po oryginale to cokolwiek ryzykowna decyzja. Zwłaszcza, że zdecydowano się na sequel, a nie remake. Najgorsze jest to, że po dobrym rozpoczęciu reszta fabuły to słaba kalka oryginału. Otwierająca scena z gościnnym występem Toma Saviniego zawiera niezłą jatkę między wampirami. Na tym etapie myślałem, że to będzie naprawdę ciekawe. Sugerując się pod tytułem – The Tribe – miałem nadzieję, że zobaczę walkę co najmniej dwóch grup pijawek o terytorium. Zamiast tego oglądałem blady i ospały obraz nowej miejscowości, usłyszałem kilka powtórzonych z oryginału dowcipów, widziałem parę drobiazgów parodiujących pierwowzór, zero polotu, zero energii. Te ostatnie próbuje się maskować nową wersją Cry Little Sister, zbyt głośną muzyką, okropnie słabymi efektami specjalnymi, większą ilością krwi oraz golizną.

To jest właśnie problem The Tribe – brak mu wyrazistości i czegokolwiek z klimatu oryginału. Chyba tylko Corey Feldman zachował równie kiczowato przerysowane dialogi (wyrazy uznania za wygadywanie tak ogromnych bzdur z tak śmiertelną powagą). Gdyby oglądać ten film jako przeciętny film o wampirach z konkretną dawką krwi, to jest to średniak na 3. Niestety, jako sequel The Lost Boys, leni się choćby próbować dorastać oryginałowi do czegokolwiek i w tej wersji dostaje ode mnie: 2.


Lost Boys: The Thirst


Tym razem pierwsze skrzypce gra Edgar Frog (z okazyjnie przewijającym się Alanem). Edgar dostaje zlecenie na wampira, który tworzy armię w dość cwany i odpowiednio uwspółcześniony sposób. Istnieje też podejrzenie, że skoro ten wampir jest tak potężny, może być jednym z najstarszych, a zabicie go przywróciłoby ludzką postać wielu osobom.

Temu filmowi udało się nieco mnie zaskoczyć. W zbyt krzykliwej oprawie z dwójki udało się zawrzeć nowe pomysły, nie naśladujące oryginału. W przeciwieństwie do The Tribe, The Thirst nie nawiązuje do poprzedników wyłącznie za pomocą głupkowatych aluzji. To pełnoprawny sequel uwzględniający wydarzenia i miejsca obu poprzednich odsłon. Mamy wzmiankę o rodzinie Emersonów, wiemy, co się stało z Alanem, a całości towarzyszą sentymentalne smaczki, jak czternasty numer komiksu o Batmanie. Do tego dorzucono niegłupi zwrot akcji oraz łącznik z potencjalnym sequelem, który niestety nigdy nie ujrzał światła dziennego.

Żeby nie było tak różowo, widowisko ma swoje problemy. Najpoważniejszym jest pierwsza połowa filmu, która wydaje się być strasznie toporna i zmontowana byle jak, aby tylko grupę bohaterów jakoś dostarczyć na miejsce rzezi. Sama rzeź jest odpowiednio krwawa i efekciarska, ale towarzyszy jej taka ilość kiczowatych dialogów i sucharów, że nawet najwięksi fani oryginału mogą poczuć zażenowanie. Niemniej jednak jeśli wybierać tylko jeden sequel The Lost Boys do obejrzenia, The Thirst jest lepszą opcją. Nie jest rewelacyjny, ale czuć więcej włożonego wysiłku w produkcję. Moja ocena: 3+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz