niedziela, 21 maja 2017

Vampire Legends: The True Story of Kisilova

Nie lubię, gdy jakaś produkcja buńczucznie obwieszcza, że (prawdopodobnie jako jedyna) zawiera prawdziwą historię czegoś. Zwłaszcza, jeśli od początku wiadomo, iż to stek bzdur. Zacznijmy od tego, że według informacji, jakie można znaleźć w internecie, w wiosce Kisilova doszło do dziewięciu śmierci w podobnych, dziwnych okolicznościach. Zgony oraz rzekome pośmiertne przeistoczenie się w wampira przypisywano Petarowi Blagojevićowi, serbskiemu wieśniakowi. Natomiast gra ma z tym wszystkim wspólne (rzekomo) miejsce akcji oraz okres. Gracz wciela się w jednego z inspektorów wysłanych, by zbadać tajemnicę śmierci w wiosce i doniesienia o wampirach.

Gdybym miał określić tę grę jednym słowem, powiedziałbym, że jest nierówna i to niemal pod każdym względem. Grafika jest śliczna, klimaciarska i dość szczegółowa, ale już sekwencje hidden object nie zawsze są tak wyraźne, jak powinny. Na różnorodność zagadek nie sposób narzekać, ale oryginalności im brak, a stopień trudności w zasadzie nie istnieje. Przyczynia się to tym samym do naprawdę krótkiego czasu gry, bo przechodzi się przez nią, jak gorący nóż przez masło. Główny wątek trwa około dwóch godzin, zaś dodatkowa przygoda około godziny, z zaliczeniem wszystkich osiągnięć.

Konstrukcja gry to osobna bajka. W przypadku głównego scenariusza jest ona zastraszająco liniowa. Z jednej strony dostępność terenu przypomina Grim Legends, z drugiej zagadki i napotykane problemy ograniczają się zawsze do 2-3 ostatnio odkrytych miejsc. Inaczej sprawa ma się z drugą opowieścią. Tam niekiedy trzeba się nabiegać w tę i z powrotem, zwłaszcza jeśli pominęliśmy jakiś przedmiot (a z jakiegoś powodu jest o to dużo łatwiej, niż w głównej historii).

Warstwa dźwiękowa to taka sama huśtawka. Słabemu aktorstwu towarzyszy naprawdę dobra muzyka i odgłosy w tle. Te ostatnie są na tyle wyraziste, że słysząc wycie wiatru grający ma ochotę owinąć się w koc i resztę gry ukończyć jako kocykowe burrito.

Fabuła razi sztampowością. Naprawdę miałem nadzieję, że głównym złym okaże się zupełnie inna postać, niż ta, której tożsamość odgaduje się raz dwa. Byłby to niezły zwrot akcji i bliższy informacjom wspomnianym we wstępie wpisu. Miniprzygoda to już rozwinięcie pierwotnego pomysłu, ale dałoby się go dostosować do zwrotu (ba, mogłoby nawet wypaść zabawniej), jaki mi się nasunął na myśl. Sama w sobie zawiera dwa zakończenia, co było miłym zaskoczeniem.

W Vampire Legends można zagrać pod kilkoma warunkami. Trzeba lubić opowieści o wampirach, przygodówki z hidden object oraz krótkie gry. Nawet przy tej kombinacji warto poczekać na jakąś promocję. Moja ocena: 3+.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz