niedziela, 14 maja 2017

Alien: Covenant

W jakiejś recenzji, czy innej rozmowie na temat nowego Obcego usłyszałem, że Ridley Scott zrobił znowu ten sam film. Po obejrzeniu nie pozostaje mi nic innego, jak zgodzić się z tym stwierdzeniem.

10 lat po wydarzeniach z Prometheusa statek Covenant leci sobie do celu. Na swoim pokładzie ma 15 członków załogi, 2000 kolonistów, ileś tam embrionów i 1 androida. W wyniku pewnego wydarzenia załoga jest wybudzona, Przymierze spowalnia na czas napraw, co pozwala wyłapać dziwną transmisję z pobliskiej planety. Sama planeta sprawia wrażenie bardziej odpowiedniej pod kolonizację w porównaniu z tą docelową, więc załoga postanawia zbadać sprawę.

O ile Prometeusz kopiował samą strukturę opowieści, tak Covenant już bezczelnie zżyna z pierwszego Aliena. Podobna muzyka, podobna konstrukcja statku, komputer – Matka, a końcowe polowanie na Ksenomorfa to niemal remake 8 pasażera Nostromo. Tym samym pan Ridley zbliżył się do gatunku, który raczej nie leżał w kręgu jego zainteresowań. Mianowicie: slasherów. I jak tylko zaakceptujecie ten stan rzeczy, macie szansę czerpać z seansu jakąś przyjemność.

Do pozytywnych aspektów należy jak zwykle realizacja strony wizualnej. Covenant potrafi zauroczyć lub przyprawić o ciarki swoimi zdjęciami i ujęciami. Atmosferę świetnie uzupełniają sceny gore. Bardzo zgrabnie powiązano go też z Prometeuszem, poniekąd wynagradzając wrażenia z tego ostatniego. Ba, jeśli komuś nie do końca odpowiadał motyw z proto-alienem z tamtego filmu, Covenant dorzuca coś na tyle konkretnego, że da się na niego przymknąć oko. Ostatnim przyzwoitym aspektem jest bohater grany przez Michaela Fassbendera oraz jego wątek, choćby przez samo uszczegółowienie pochodzenia obcego.

Cała reszta jest do chrzanu. Postacie są jeszcze większymi kretynami, niż te z Prometeusza. Wręcz do tego stopnia, że gdzieś w trakcie pierwszych 30 minut zastanawiałem się, czy zaraz wszyscy nie kopną w kalendarz. Tylko co oglądalibyśmy przez pozostałe półtorej godziny? Znowu z jakiegoś powodu autor próbuje forsować motyw wiary, ale na szczęście jest go mniej. Słabo wypadają też zwroty akcji. Co prawda następstwa wydarzeń z Prometeusza wzbudziły moje zainteresowanie, bo nie takiego kierunku się spodziewałem, lecz same zwroty akcji, czy wielkie ujawnienia były łatwe do przewidzenia. Zwłaszcza jeden, który miał być chyba tym największym, a został zespoilowany w zasadzie przez montaż.

Covenant ładnie brzmi i wygląda, nie brakuje mu krwi i niezłych pomysłów, ale jeśli nie interesuje cię powtórka z rozrywki, zamiast niego możesz ponownie obejrzeć nawet Aliena 3 i źle na tym nie wyjdziesz. Natomiast fanom slasherów lub innych serii powiem tyle: to taki typowy środek serii, który zawiera niezłe motywy, ale mało w nim głównego mordercy i zabrakło czegoś sprawiającego więcej satysfakcji z seansu, przez co ostateczny rezultat jest co najwyżej średni. Do obejrzenia na własną odpowiedzialność. Moja ocena: 3-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz