Sezon rozpoczynamy retrospekcją pierwszego, drugiego oraz finału serii The Defenders. Sytuacja Matta i spółki jest beznadziejna, a dalej jest tylko gorzej.
Przy okazji S1 stwierdziłem, iż jego atmosfera jest przytłaczająca, ciężka, posępna i odzierająca z nadziei tak bohaterów opowieści, jak i widza. Wyobraźcie sobie, że S3 potęguje to uczucie do kwadratu. Tutaj praktycznie nie ma chwili wytchnienia, a każdy pomysł na przezwyciężenie przeciwności jest gnojony w ten, czy inny sposób. Jak zazwyczaj oczekuję, że w okolicach 10 odcinka zacznie być choćby minimalnie lepiej – tutaj do samego końca jest dołująco. Rozwiązanie tej sytuacji wygląda na trochę pośpieszne i niemalże przypadkowe. Pozostawia wrażenie, jakby planowano zrobić cliffhanger w tym punkcie i dopiero czwarty sezon miał być drogą ku lepszemu. Jest to o tyle dziwne, że przez wszystkie odcinki trzymano się tego wystarczająco konsekwentnie, serwując zwroty i zwrociki akcji, że aż chce się krzyczeć: dzwońcie po Franka!
Z drugiej strony zakończenie zostawia oglądającego z pewnym poczuciem satysfakcji. Biorąc pod uwagę ostatnie wiadomości o nieprzedłużaniu Iron Fista i Luke’a Cage’a, jeśli podobny los spotka Daredevila i Jessicę Jones, to te dwie ostatnie serie zostawiają widza z dużo lepiej zamkniętymi historiami.
Aktorsko jest jak zwykle rewelacyjnie. Nowe postacie (Bullseye!), wątki (matka Matta) i zamykanie starych (zniknięcie Wesleya) zgrabnie powiązano. Sekwencje akcji nie wloką się. Muzyka pasuje do całości tak obłędnie idealnie, że ktoś powinien dostać za to nagrodę. Przy tej okazji muszę wspomnieć o dwóch drobiazgach, które mogą zgrzytać, ale też podkreślam, że jest to czepialstwo największego kalibru. W tych kwestiach seria zalicza swego rodzaju regres. Kwestią numer jeden jest kostium Daredevila. Nie chodzi nawet o fakt, że wrócił do czarnego, tylko o powody, dla których nie chce nosić czerwonego nawet po zamknięciu sprawy. W takim wypadku już chyba dla jaj do zakończenia powinien zmajstrować sobie żółty. Drugą kwestią jest kariera Foggy’ego. Jasne, przyczynia się do optymistycznego i otwartego finału, ale jakoś ciężko mi przełknąć decyzję, która może rozwalić mu stabilne życie oraz doprowadzić do powtórki z sezonu numer dwa.
Jeśli nie liczyć dysonansu między zakończeniem, a resztą sezonu, oraz szczegółów z poprzedniego akapitu, trzeci sezon Daredevila oglądało mi się bardzo dobrze. Odcinki trzymają w napięciu, niektóre zwroty akcji potrafią zaskoczyć, zaś klimat nie odpuszcza nawet na moment. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz