Trzeci po Daredevilu i Jessice Jones serial koncentrujący się na jednej postaci z komiksów Marvela. Tym razem na warsztat bierzemy tytułowego Luke’a Cage’a, mieszkańca Harlemu, który stara się odciąć od swojej przeszłości i nie zwracać na siebie uwagi. Jednak jego poczucie moralności w połączeniu z „mocami” nijak mu tego nie ułatwiają, przez co szybko znajduje się na celowniku lokalnego mafiosa.
Z rzeczy, które muszę pochwalić już na wstępie, wymienię klimat, aktorstwo i muzykę. Klimat – ten serial wygląda tak, jakby Marvel w duecie z Netflixem chciał zrobić swoją wersję The Wire (który jest jednym z moich ulubionych seriali). Przy okazji warto nadmienić, iż zwiastuny dawały nieco mylny obraz widowiska. Spodziewałem się czegoś dość jajcarskiego, ale ciężarem LC przypomina coś pomiędzy Daredevilem i Jessicą. Teraz to wręcz boję się kolejnych seriali z tej stajni.
Netflix już zdążył przyzwyczaić swoich widzów do tego, że niezależnie od tego, jak naiwna może wydawać się tematyka (czy to niewidomy prawnik tłukący bandziorów, czy banda dzieciaków szukająca kolegi), aktorstwo stoi na najwyższym poziomie. Nie inaczej jest w przypadku Cage’a. Jedyną dziwną postacią był dla mnie Shades grany przez znanego z Sons of Anarchy Theo Rossiego. I nawet nie chodzi o samą grę aktorską, tylko to, jak napisano tę postać. On praktycznie cały czas jest pewny siebie, ale jak się nad tym zastanowić, to niespecjalnie wiadomo dlaczego. W sumie drobiazg nie wpływający na odbiór.
Muzyka. Delikatnie mówiąc nie jestem fanem hip hopu i jemu podobnych klimatów. Jeśli jednak nawet ktoś taki jak ja z przyjemnością słuchał ścieżki dźwiękowej (na którą składają się też inne gatunki muzyczne) przez wszystkie 13 odcinków, to znaczy, że chyba coś jest na rzeczy.
Tyle jeśli chodzi o bezsprzecznie dobre aspekty serii, pora na te, moim zdaniem, bardziej dyskusyjne. Na początku nie do końca nawet wiadomo, czego się spodziewać po serialu, jednak to dość szybko wychodzi na jaw. Pierwsze sześć odcinków to powtórzenie jednego wątku z pierwszego sezonu Daredevila. Na tym etapie myślałem, że mnie już serial nie zaskoczy, a tu niespodzianka – zwrot akcji. Następnie odcinki 7 i 8 skutecznie podkręcały zainteresowanie… a potem było gorzej. Nie zrozumcie mnie źle, odcinki 9-13 nadal ogląda się dobrze i nie ma tam nic, co chciałbym wyciąć dla przyśpieszenia akcji, ale nie zmienia to mojego wrażenia, że od dziewiątki seria zaczęła mi się wlec. Prym wiedzie tutaj ostatnia walka, która zdaje się sztucznie rozdmuchana. Żeby było „ciekawiej”, finał tejże nie sprawia radochy, bo samo zakończenie potrafi zdołować swoim wydźwiękiem, który wbrew oczekiwaniom jest jeszcze bardziej ponury, niż dwa poprzednie seriale Netflixa razem wzięte. Z jednej strony fajnie, bo jest to wyraźna zapowiedź, iż mamy na co czekać. Z drugiej niefajnie, bo brak jakiejś większej satysfakcji.
Kolejnym kwiatkiem, którego muszę się czepić, jest scena z piątego odcinka. Tutaj rzucę małym spoilerem, więc jak ktoś takowych nie chce, niech przeskoczy do następnego akapitu. W jednej ze scen postacie oglądają filmik z testowania broni. Podczas oglądania pada sugestia, że testujący broń są chyba z Ukrainy, a w każdym razie z bloku wschodniego. Na filmiku słychać łamaną polszczyznę i niestety tego samego rodzaju, co w X-Men: Apocalypse.
Ostatnim problemem jest powiązanie z MCU. Na tym etapie same wzmianki o Kapitanie Ameryce, magicznym młotku (biorąc pod uwagę liczbę dowcipów o nim podejrzewam jakiś kompleks lub fiksację na punkcie Mjolnira ze strony scenarzystów), czy tym tam z Hell’s Kitchen to dla mnie trochę za mało. Oprócz tekstów znowu dostajemy Rosario Dawson śmigającą między serialami. Po cichu liczyłem jednak, że już teraz dostaniemy jakieś cameo Daredevila, Jessici (Luke był u niej), Punishera, czy może Spider-Mana. Wbrew pozorom żadna z tych propozycji nie jest jakoś przesadnie wydumana, zważywszy na miejsce akcji. Nic z tego. Pozostaje czekać na kolejne sezony i seriale (pomijając oczywistych The Defenders).
Ocena końcowa będzie zależała od tego, jak bardzo spodoba się wam serial jako całość. Dla mnie druga połowa oraz powyższe mankamenty przyczyniły się do obniżenia oceny. Poza tym LC nie wgniótł mnie w fotel tak jak Jessica Jones, nie zrobił też takiego wrażenia jak Daredevil. To nadal dobra seria. Po prostu nie zaskakuje w takim stopniu jak poprzednicy. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz