Przy okazji drugiego sezonu wspominałem, że czekam na dalszy ciąg. No i doczekałem się. Tylko zgodnie z powiedzeniem: Uważaj o co prosisz, bo możesz to dostać.
Stranger Things 3 podąża śladem wielu serii horrorów, w których mamy tego samego protagonistę i antagonistę ścierających się na przestrzeni lat w kolejnych odsłonach. Pokraka z Upside Down, The Mind Flyer, powraca. Tym razem ma inny sposób na sianie zniszczenia, a nieświadomym sojusznikiem są Rosjanie, którzy próbują otworzyć bramę do Upside Down, którą Eleven zamknęła w poprzednim sezonie. Z potworem będzie walczyć znana już paczka małolatów, wzbogacona o nowe twarze. Rezultatem jest więcej tego samego, co w poprzednich odsłonach.
Z jednej strony ST3 jako kolejny rozdział zrealizowano podręcznikowo. Dzieciaki dorastają, ich życia wyglądają inaczej. Jedni zaczynają swoją pierwszą pracę jako stażyści, inni przeżywają pierwsze miłości i tracą zainteresowanie tym, co robili do tej pory. Tylko Will chciałby, aby było jak dawniej (bo trochę to wygląda tak, jakby go jakaś część dzieciństwa ominęła z powodu wydarzeń z poprzednich serii). U dorosłych podobnie – adaptują się do nowych sytuacji. Hopper ma problemy z dorastającą Eleven i akceptacją jej związku z Mike’iem. Do tego sam przeżywa rozterki miłosne z powodu Joyce. Samo miasteczko przechodzi transformację spowodowaną wybudowaniem dużego centrum handlowego. Seria nadal trzyma się klimatu lat osiemdziesiątych i dorzuca kolejne elementy związane z tamtym okresem, włącznie z naleciałościami z końcówki zimnej wojny.
Z drugiej strony spaprano proporcje i tempo opowieści. Niby antagonista działa w tle cały czas, ale zanim ktokolwiek z protagonistów doczłapie się do jego śladów, mijają ze 4 odcinki z ośmiu. W okolicach piątego autorzy przypominają sobie, że chyba zaraz finał, więc trzeba coś z tym zrobić.
Proporcje to osobna sprawa. Poprzednio mieliśmy motyw przewodni – poszukiwania Willa, wokół którego wszystko się kręciło. Natomiast tutaj każda grupka ma swój wątek i dopiero na końcu wszystko się łączy… tylko że zanim to nastąpi, można się zanudzić. Połowa fabuły to młodzieżowa obyczajówka, a druga połowa jest rozbita na poszczególne intrygi: Nancy i Jonathan prowadzą śledztwo dziennikarskie, Joyce i Jim znaleźli anomalię i trop Rosjan, Dustin i Steve również wpadli na Rosjan i rozgryzają ich kryjówkę z pomocą dwóch dziewczyn, Eleven i Max odkrywają, że coś jest nie halo z Billym, a Will niezależnie od warstwy fabularnej nie ma z kim grać w Dungeons & Dragons. I to nadal nie wszystko.
Osobną kwestię stanowi przywiązanie wagi do wydarzeń. W finale nie ma z tym problemu, bo kibicujemy wszystkim, ponownie zjednoczonym wspólnym celem, ale na początku tak dobrze nie jest. Odniosę się znowu do poszukiwań Willa. Nawet w tak niezobowiązującej opowieści jest to punkt, z którym przeciętny widz może się identyfikować na zasadzie: Nikomu nie życzę, żeby go coś takiego spotkało. Zaginięcie bliskiej osoby jest traumatyczne. A czym Joyce wplątuje się w intrygę w ST3? Magnesami spadającymi z lodówki… Nie żartuję…
Spotkałem się z opinią, że trzeci sezon ST to już nie to, bo brak tego klimatu Goonies. Można do tego podejść dwojako. Siłą rzeczy klimatu nie będzie, bo bohaterowie dorastają, czas nie stoi w miejscu, a jeden montaż do piosenki z finału wiosny nie czyni (swoją drogą, rewelacyjna scena, a miny typu WTF na twarzach postaci są bezcenne). Jeśli zaakceptujesz ten stan rzeczy i wybaczysz fakt, że więcej jest tu obyczajówki niż Stranger Things, to trzeci sezon zasługuje na 4-. Logicznie pociągnięto wątki poprzedników, ale można je było przedstawić ciekawiej, aby widz nie męczył się w pierwszej połowie. Jeśli nie akceptujesz tego, że pozbyto się appealu poprzednich sezonów, to ST3 zamienia się w niepotrzebnie rozwleczony horror i rozdział, który można było zrobić lepiej albo sobie darować. Ocena w tym wariancie: 3.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz