niedziela, 7 lipca 2019

Jessica Jones – Season 3

Gdy jakiś czas temu obejrzałem zwiastun trzeciego sezonu, nawet cieszyłem się, że jeszcze jakiś netflixowy Marvel został mi do obejrzenia. Jednak po drodze wydarzyło się tyle ciekawych rzeczy, że zupełnie o JJ zapomniałem i na premierę sezonu trafiłem przez przypadek. Niestety, dalej było tylko gorzej.

Sezon rozpoczynamy rozwaleniem tego, czym zakończył się drugi. Z jakiegoś powodu autorzy postanowili, że JJ nie może być szczęśliwa, więc związek, jaki mogliśmy tam oglądać, idzie do piachu. Dodatkowo szybko wychodzi na jaw, że czas antenowy Jessici jest tak samo pocięty, jak w produkcjach ze stacji CW. Co oznacza, że każdy odcinek jest podzielony na wątek Jones, wątek Hogarth oraz wątek Walker. Reszta seansu to pozostałe postacie, z naciskiem na antagonistę oraz Malcolma. Już przy Flashu i Arrow narzekałem, że w ich (odpowiednio dłuższych sezonach) trafia się po odcinku BEZ głównego bohatera. Teraz wyobraźcie sobie, że tu odcinków jest o połowę mniej i nadal jeden cały poświęcono komu innemu.

Niestety, jakościowo te wątki też nie powalają. Jessica jest znowu w dołku, bo… bo tak. Trish jest znowu wrzodem na tyłku, bo tak bardzo chce być superbohaterką. Jeri dalej umiera, a antagonista jest jeszcze gorszy od tego z drugiego sezonu Punishera. Już mówię, dlaczego mnie to tak irytuje. Jessica i Jeri praktycznie drepczą w miejscu. Postacie się nie rozwijają, a ich warstwa fabularna jest praktycznie powtórką drugiego sezonu, tylko z innymi bohaterami drugoplanowymi. Trish ma niby podobnie, ale korzysta z bagażu, jakim ją obdarowano na końcu poprzedniej serii, więc pcha się w nowe okoliczności i problemy. Jak bardzo bym jej nie lubił, przynajmniej nie stoi w miejscu. Najlepiej wypada Malcolm, którym targają konkretne dylematy natury zawodowo-moralnej. Natomiast antagonista jest psycholem z łapanki i nie obchodzi widza nic, a nic. Na deser dostajemy dwie rzeczy. Cameo Luke’a Cage’a, które jest tak samo fajne, jak i irytujące. Fajne, gdyż nie ignoruje dorobku serii. Potwierdza, że Luke osiągnął to, co widać na końcu jego drugiego sezonu. Natomiast irytacja wynika z tego, że dialog sugeruje, iż tam powinien być jeszcze trzeci sezon. Drugim smaczkiem jest przyznanie, że drugi sezon Iron Fist też miał miejsce, a Danny’ego tymczasowo nie ma w Nowym Jorku.

Do pozytywnych aspektów należy na pewno muzyka. O wątku Malcolma już wspomniałem. Kolejną rzeczą jest to samo, co w przypadku Franka Castle. Gdy Jessica jest sama, robi swoje, śledzi, analizuje, komentuje rzeczywistość – wtedy chce się ją oglądać, zanurzać w ten ponury klimat. Nie obchodzi mnie drama Walkerów, ani wybielanie matki Trish. Ba, miałem nadzieję, że jakiekolwiek wątki rodzinne skończą się wraz z sezonem drugim, a tu zastosowano manewr porównywalny z przebijaniem Assassin’s Creed 2 przez Assassin’s Creed: Unity.

Gdy zebrać to wszystko do kupy, otrzymamy strasznie średniacki sezon, ze wskazaniem na słaby. Jeśli macie masochistyczne zapędy i chcecie się przemęczyć przez całą tonę nudy, żeby obejrzeć te kilka scen, w których Jessica jest w najlepszej formie, możecie próbować zaliczyć całość. Jeśli jednak odpadliście już w drugim sezonie (albo dowolnym innym z netfliksowych Marveli), ten możecie sobie śmiało darować. Moja ocena: 3-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz