Z kim nie rozmawiałem na temat wtedy nadchodzącego serialu, zawsze powtarzano mi: przeczytaj komiks. Ok, dorzucę do listy „Do przeczytania”. Jednak w żadnej z tych rozmów nie padła jedna istotna dla mnie informacja. Ba, ja sam jakoś nie pokwapiłem się, żeby to sprawdzić. Jak już serial wyszedł, a ja miałem za sobą część innych komiksowych zaległości, wziąłem się za pierwszy zeszyt The Boys. Zerkam na okładkę i gubię szczękę. Dlaczego nikt mi nie powiedział, że autorem jest Garth Ennis?! Gdybym to wiedział, The Boys przeskoczyliby kilka miejsc w kolejce. Jest dwóch autorów (opcjonalnie trzech), dla których rzucę wszystko w cholerę, byle przeczytać coś ich autorstwa. Pierwszym jest właśnie Garth Ennis (którego uwielbiam przede wszystkim za Punishera), drugim Ed Brubaker (i wskakuje ta opcja: Brubaker najlepiej smakuje w zestawieniu z Seanem Phillipsem). Nie znam ich twórczości na wyrywki, np. na The Fade Out Eda i Seana trafiłem przez przypadek i byłem zachwycony odkryciem. Tak więc jeśli ktoś poleca mi coś autorstwa tych panów (tylko oprócz oczywistości typu wspomniany Punisher, Preacher, Hellblazer albo Catwoman), niech upewni się, że poda mi ich nazwisko tak ze 20 razy (dla pewności).
Komiksy o trykociarzach czytam przede wszystkim dla relaksu albo, jeśli wolicie, eskapizmu. Czasami traktuję je poważniej niż ustawa przewiduje i niekiedy zgrzytają mi kolejne próby wrzucenia tak banalnej rozrywki w jakąś mroczną otoczkę tylko po to, by pokazać, jaka jest bezsensowna w ten, czy inny sposób. Dla mnie przykładem słabej realizacji tego zamiaru jest choćby Identity Crisis od DC, który miał ciekawy pomysł, ale został zarżnięty przez idiotyzmy scenariusza. Co innego, gdy ktoś robi to z głową, a tak się składa, że The Boys są genialnym przykładem. Trykociarze są tu tylko jedną ze składowych. Oprócz nich znajdziemy tu komentarz dotyczący korporacji, polityki, społeczeństwa stosującego eskapizm w wersji ekstremalnej oraz wielu innych, mniejszych lub większych aspektów naszej codzienności. Całość podano w bezpardonowym sosie. Komiks jest bardzo brutalny, wulgarny i nie przebiera w środkach. Tak mniej więcej w połowie całości zastanawiałem się, czy nie zrobić przerwy, bo pomimo, że nie należę do osób, które łatwo zszokować, nawet mnie atmosfera zaczynała przytłaczać. Ostatecznie brnąłem dalej bez wyrzutów sumienia.
No dobra, jak na wstęp wyszło trochę przydługo, ale chciałem mieć pewność, że będziecie wiedzieć, na czym stałem, gdy zabierałem się za oglądanie serialu. Tutaj muszę przyznać, że jeśli traktować The Boys jako adaptację… to jest ona niezwykle słaba, bo nic (może oprócz imion i historii pochodzenia kilku postaci) się nie zgadza. Trzeba przy tym zaznaczyć, że chodzi jedynie o sytuację, w której oczekujecie tak wiernego przeniesienia, jakim mogą poszczycić adaptacje pokroju Zielonej mili, Flashpointa lub The Dark Knight Returns. Serial pomimo kolosalnych zmian robi coś naprawdę karkołomnego: w 100% oddaje sens oryginału. To nic, że kolejność wydarzeń jest pomieszana, Compound V wprowadzono inaczej, a tytułowe Chopaki nie są taką instytucją, jak na kartach komiksu. Fakt, przy niektórych zmianach zastanawiam się, jak autorzy z tego wybrną (tu ze wskazaniem na finał sezonu), ale biorąc pod uwagę wydźwięk i realizację, mają mój kredyt zaufania.
Po pierwsze – udało im się utrzymać ciężką atmosferę oryginału. O ile w pierwszym odcinku nie jest to jeszcze tak odczuwalne, o tyle dalej nie da się tego przeoczyć. Po drugie – serial jest równie brutalny. Nawet jeśli któraś ze scen nie jest pokazana, jej opis w dialogu nie pozostawia złudzeń. Natomiast te przedstawione widzowi w niczym nie ustępują pierwowzorowi. Po trzecie – dzięki uwspółcześnieniu wielu motywów serial stał się bardziej adekwatnym komentarzem obecnej sytuacji na świecie. Przykładem niech będzie korporacyjna otoczka Siódemki. Niby w obu wersjach efekt końcowy jest ten sam: duża zła korporacja, ale przy komiksie da się odczuć, że jest to korpo sprzed 12-14 lat. Te współczesne kojarzą się (o ile to w ogóle możliwe) jeszcze gorzej, są jeszcze bardziej agresywne w swych działaniach i jeszcze bardziej bezlitosne w konfrontacji z przeciwnikami. I tak właśnie przedstawiono Vought-American w serii. Dodatkowo tutaj uwzględniono większy wpływ mediów społecznościowych oraz tąpnięcie w branży rozrywkowej, jakie spowodowało MCU. Najzabawniejsze w tym wszystkim jest to, że serial robi sobie jaja także z protoplasty. Jest np. taka scena, w której Frenchie zwraca się per Petit Hughie do Campbella. W komiksie ma to o tyle sens, że Hughie to faktycznie kurdupel. Natomiast tutaj facet od razu mówi, że to głupie, bo jest słusznego wzrostu. Swoją drogą, jeśli komiksowy Hughie wydaje się znajomy, to dlatego, że był rysowany z myślą o zagraniu go przez Simona Pegga. Nie żartuję, serio był taki pomysł. Tylko że adaptację ciągle przesuwano, a pan Pegg się postarzał. Niemniej jednak sam zaproponował, że mógłby zagrać Campbella seniora, więc gdy twórcy show skontaktowali się z nim, zgodził się bez wahania.
Od strony aktorskiej The Boys to prawdziwa perełka. Rzadko zdarza się, była cała obsada dawała z siebie tyle, ile tutejsza ekipa. Ale nawet przy takim zaangażowaniu w zespole znalazło si ę dwóch typów, którzy prześcigają całą resztę o kilka długości. Kto widział serial albo nawet czytał jakąś recenzję, wie, o kim napiszę – zero zaskoczenia. Karl Urban jako Billy Butcher oraz Antony Starr jako Homelander zwyczajnie kradną show. Każda scena z ich udziałem jest niezwykle intensywna. Przy czym te z udziałem Billy’ego trzymają widza w napięciu, bo nie wiadomo, co Billy zaraz odwali (ot, choćby konfrontacja z Translucentem), a te z Homelanderem przyprawiają o ciarki, niezależnie od tego, za jak wielkiego bohatera uważa go otoczenie. Gdy Supermanowi odbijało (np. w Injustice), można było się go bać przez wzgląd na jego siłę i możliwości. Homelander potrafi wszystko to samo, a jednak przeraża w zupełnie inny sposób, odczuwalny przy każdym uśmiechu lub dialogu, w którym koleś okazuje irytację.
Niezależnie od tego, czy czytaliście komiks, czy nie, jeśli potrzebujecie sensownej odtrutki na trykociarstwo rodem z MCU, DCEU, Arrowverse i im podobnych, The Boys jest serialem dla was. Jest to piekielnie dobrze opowiedziana historia, która w bardzo cwany sposób pokazuje środkowy palec nie tylko opowieściom o superbohaterach, ale także całej branży rozrywkowej. Na jej fanach również nie zostawia suchej nitki, do tego utrzymuje w napięciu i jest pierwszorzędnie zagrana. Moja ocena: 5-. Minus za jedną zmianę, której nie mogę przeboleć (nawet jeśli naprawią ją później): brak Terrora.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz