Fabuła zasadniczo jest taka sama jak w książce, co czyni ten film jedną z najwierniejszych adaptacji twórczości Kinga. Jedyna różnica to kolejność, w jakiej poznajemy wydarzenia. W książce o kilku dowiadujemy się w retrospekcjach, tutaj zostają wciśnięte między sceny z dzieciństwa, a pogrzeb Starka.
Żeby było śmieszniej ta wierność odbija się też na jakość. Filmowa Mroczna połowa jest takim samym średniakiem, co pierwowzór. Do zalet należy zdecydowanie czas trwania: 2 godziny i po krzyku. Kolejną są charakteryzacja i efekty specjalne. W trakcie opowieści postać Starka jest paskudnie oszpecona. O ile sam początek szpetności nie jest tak ekstremalny jak na kartach powieści, o tyle w finale nie było do czego się przyczepić. W przypadku efektów specjalnych mam na myśli jedną scenę, również zawartą w finale, której krwistość i drobiazgowość można by z powodzeniem wykorzystać w Hellraiserze. Zresztą nie ma się co dziwić, za film jest odpowiedzialny George A. Romero, facet, który jednym tytułem rozpoczął cały gatunek. Naturalnie chodzi o Noc żywych trupów.
Jeśli miałbym przyczepić się do czegoś, byłby to brak napięcia. Pomimo przewidywalności wydarzeń King stara się w książce oddać stres, jakiemu poddaje postacie, przez co nawet banalna historia zaczyna w jakimś stopniu angażować. Tutaj tego nie ma. Kaliber powagi ten sam, ale przez wzgląd na ilość czasu nie udało się oddać rosnącego stresu bohaterów. Nie pomaga też fakt, że np. Alan Pangborn (grany przez Michaela Rookera znanego obecnie z roli Yondu w Guardians of the Galaxy), który w książce w pewnym sensie reprezentował czytelnika i próbował dociec z niemałą zawziętością i jeszcze większą wyrozumiałością, o co w tym wszystkim chodzi, tutaj poddaje się frustracji, przez co jedno dość istotne śledztwo spada na barki głównego bohatera. Cierpi na tym ich relacja, a finałowe podejście do Starka ma nieco inny wydźwięk.
Filmowa Mroczna połowa to dla mnie kwintesencja filmu, na który można było trafić późną nocą w piątek lub w sobotę w telewizji w latach ‘90 i obejrzeć tyle, ile się dało, zanim zasnęło się w fotelu. Ot, przeciętny horror z przyzwoitą ilością krwi, takimż aktorstwem, który można zarówno obejrzeć w całości, jak i wyłączyć bez wyrzutów sumienia nawet w połowie (niekoniecznie mrocznej). Moja ocena: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz