Nie przeczytałem ani jednej książki, której bohaterem jest Jack Reacher. O samej postaci wiedziałem tylko tyle, że dobór Toma Cruise’a (z którym widziałem jedną adaptację z dwóch) był co najmniej dyskusyjny choćby przez wzgląd na wzrost aktora. Nowa wersja miała być wierniejsza wizerunkowi postaci i zdążyła zebrać sporo pozytywnych opinii.
Jack Reacher to były major żandarmerii wojskowej USA. Po odejściu z wojska włóczy się po kraju, bo raz – jako syn wojskowego jest przyzwyczajony do ciągłej zmiany miejsc, a dwa – jak sam twierdzi – chciałby lepiej poznać swój kraj. Podczas wizyty w jednym miasteczku na kompletnym wygwizdowiu w wyniku olbrzymiego zbiegu okoliczności zostaje oskarżony o morderstwo, a potem afera się rozkręca.
Tak jak pierwszego fimowego Reachera oglądało mi się przyjemnie, choć bez rewelacji, tak ten serial (8 odcinków) łyknąłem na dwa posiedzenia. Podobało mi się, że Reacher był antytezą osiłka znanego z kina z lat ’80 (nie żebym miał coś przeciwko takowym). Podobało mi się, że postacie nie były skończonymi idiotami i każdy miał moment przebłysku oraz działania, które wynikały z sytuacji, a nie tylko dlatego, że tak napisano w scenariuszu. Intryga przez większość czasu jest zgrabnie poprowadzona i pomimo zataczania coraz szerszych kręgów nie popada w absurd jak książki Dana Browna.
Aktorsko też nie mam się czego przyczepić. Każdy był w jakiś sposób charakterystyczny (co jest o tyle istotnym osiągnięciem, że kilku aktorów ma za sobą inne role w serialach policyjnych/kryminalnych), choć muszę przyznać, iż wcielający się w Reachera Alan Ritchson non-stop kojarzył mi się jako krzyżówka Patricka Swayze i Chrisa Pratta…
Dwa drobiazgi mi zgrzytnęły. Pierwszym jest fakt, iż gdzieś w przedostatnim odcinku wszystkie elementy układanki są już znane i seans zaczyna się odrobinę dłużyć. Z jednej strony autorzy muszą pokazać ciąg przyczynowo skutkowy. Z drugiej chciałoby się przeskoczyć do konkluzji, ale obawa ominięcia jakiegoś szczegółu nie pozwala. Skąd ta obawa? Otóż serial jest dość brutalny. Nie chodzi tu wyłącznie o łamane w trakcie walk kończyny, rozbite łby lub lejącą się krew. Czasami to po prostu widok mocno poharatanych trupów. Sęk w tym, iż nie szczędzi się nikogo, a Jack mimo swojej niemałej postury nie jest niezniszczalny. Przez co nawet w finale jest tych kilka niewiadomych, dla których się siedzi.
No właśnie, finał. Drugim problemem jest ogarnięcie złoli. Od razu wiadomo, kto będzie się tłukł i z kim. Ba, wiadomo, jaki będzie wynik. Pozostaje tylko patrzeć, jak to się odbędzie, ale to samo w sobie już nie powoduje emocji.
Reacher to dopracowany i niegłupi akcyjniak z rodzaju tych, po których chciałoby się niczym główny bohater wymierzać sprawiedliwość w równie efekciarski sposób i bez ponoszenia konsekwencji. Przy okazji Jack wykazuje się swego rodzaju charyzmą i determinacją, które ciągną za sobą nie tylko bohaterów pobocznych, ale i widza, gwarantując przyjemną rozrywkę. Moja ocena: 5-.
Tym razem moje wrażenia pokrywają się w 100% z Twoimi :)
OdpowiedzUsuńNajs :D
Usuń