Edgin Darvis jest Harfiarzem – członkiem organizacji, która walczy z ogólnie pojętym złem i niesprawiedliwością w Faerunie, nie żądając niczego w zamian. Niestety właśnie to ostatnie sprawia, że facet zostaje także złodziejem. W końcu nie chce, żeby jego rodzina przymierała głodem. Mści się to na nim w okrutny sposób – najpierw traci żonę, a kilka lat później zostaje aresztowany i wtrącony do więzienia razem ze swoją ówczesną wspólniczką. Efektem tego jest urwanie kontaktu z dorastającą córką. Po dwóch latach opuszcza celę i rusza za swoim byłym wspólnikiem, który miał zaopiekować się wspomnianą małolatą.
Nie miałem zamiaru iść na ten film. Wyciągnął mnie bardzo dobry znajomy, z którym widziałem niejeden szajs w kinie i nawet jeśli produkcja nie porywała, zawsze mogliśmy poprzerzucać się komentarzami i dobrze się bawić. Cieszę się, że nakłonił mnie na wypad, bo inaczej ominąłbym fajne widowisko. A dlaczego? Cóż… Duet Hasbro-WotC przez ostatnie pół roku solidnie spieprzył swoją reputację zamieszaniem, jakiego narobił wokół marki DnD. Do tego stopnia, że nawet małe wydawnictwa skorzystały i zostały zauważone przez całe tłumy, które z RPGów kojarzyły tylko DDki. Należy także doliczyć całe stosy coraz bardziej idiotycznych zmian w samej grze (np. rasy mieszane będą usunięte z gry i fikcyjnego świata, bo są… przejawem rasizmu…) i stanowisko reżyserów, którzy reklamowali film tym, że główny bohater został wykastrowany z męskich cech, aby podkreślić siłę bohaterek, jak np. tej granej przez Michelle Rodriguez. I właśnie przez takich głąbów odechciewa się jakiejkolwiek współczesnej rozrywki. Hasbro powinno pozwać gościów za robienie antyreklamy lub w przyszłości rozważyć klauzulę w kontrakcie, która zakazuje korzystania z social mediów na czas emisji filmu w kinach.
Gadanie reżyserów można włożyć między bajki. Jeśli promowanie kobiet kosztem faceta miało sprowadzać się tylko do tego, że nie jest on wojownikiem, to faktycznie osiągnięto cel. Na szczęście sam Edgin nie jest wyłącznie workiem treningowym i podnóżkiem. Fakt – niewiele walczy, ale to dlatego, że gdyby rozpisać jego kartę postaci, byłby bardem, szpiegiem i złodziejem. I dokładnie w tych zadaniach się sprawdza. Towarzyszy mu Holga Kilgore (Michelle Rodriguez), która wyleciała ze swojego klanu barbarzyńców z powodu partnera, jakiego sobie upatrzyła. Przez drużynę przewijają się także: paladyn Xenk, czarodziej Simon, druidka Doric i oszust Forge. Jeśli komuś na podstawie składu zapaliła się lampka, że to brzmi znajomo, to zapewne będzie mieć rację. Ten film ogląda się tak, jak ekranizację ekipy grającej w RPG. Tylko zamiast graczy widzimy to, co teoretycznie dzieje się w głowach tychże. I powiem, że efekt jest nieziemsko dobry. Widowisko wypełnia przygoda, humor, dylematy i takie zagrywki, że na stole musiało wypaść sporo dwudziestek. Honor Among Thieves to nie tylko film fantasy dziejący się w jakimś tam wymyślonym świecie. Uwzględnia dość poprawnie wiele aspektów mechaniki gry (dostrajanie się do przedmiotu), geografię (miasto Neverwinter, wspomniane Wrota Baldura i Waterdeep, dolina Lodowego Wichru na mapie) oraz mnóstwo innych charakterystycznych drobiazgów (sowoniedźwiedź, Doric będąca diabelstwem, wizyta w Podmroku, czar pozwalający zadać dokładnie 5 pytań umarłemu itd.).
Postacie nie są stereotypowymi wersjami swoich podręcznikowych klas. Edgin walczy nie tylko z licznymi przeciwieństwami losu. Jego największym wrogiem jest on sam. Holga to nie kolejna twarda baba, którą zawsze gra pani Rodriguez. Fakt, zapewne dogadałaby się z Draxem w kwestii poczucia humoru, ale również rodziny. Do tego jej dobór partnera jest tak odbiegający od jej wizerunku, że w trakcie seansu mimowolnie wyrywa się WTF z ust oglądającego. Doric ma wszelkie powody, by nienawidzić ludzi, ale mimo to angażuje się w wyprawę dla wyższego celu. Simon jest niewolnikiem swojego dziedzictwa i ma na tym punkcie od groma kompleksów. A Xenk… ten ma tak porąbaną historię, że gdy zestawi się ją z jego zachowaniem (które jest podejrzanie idealne), zaczyna się mu współczuć. Gwarantuję, że gdyby promocja filmu skupiała się na tych składowych, fandom dużo chętniej zapomniałby o aferach z udziałem Hasbro-WotC.
Oprócz ciekawych i dobrze zagranych postaci mamy malownicze plenery, świetne lokacje rodem z kart podręczników, przyzwoite efekty specjalne (w tym czary, które nabierają rozmachu wraz z biegiem wydarzeń) i muzykę podkręcającą klimat danej sceny.
Niestety pomimo wejścia Dungeons & Dragons do głównego nurtu rozrywki czy to za pomocą Stranger Things, Critical Role, Vox Machina, czy właśnie Honor Among Thieves, nadal będą kojarzone z dość specyficzną rozrywką i czeka je podobny los, co filmowego Warcrafta. DDki są o tyle bardziej przystępne w porównaniu do tego ostatniego, że opowiadają oryginalną, a nie adaptowaną historię. Jednakże nie zmienia to faktu, iż przez brak znajomości realiów gry część widowni może poczuć się wyobcowana i nie mieć ochoty na przyjemnego akcyjniaka fantasy, który broni się fabułą i postaciami. Szkoda, bo HAT zasługuje przynajmniej na jednorazowy seans. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz