Przyznam, iż moją motywację do zapoznania się z książką wzbudziła informacja o tym serialu. Skoro nie mogłem mieć Hyperiona, to chociaż coś innego z adaptacji prozy Simmonsa obejrzę. Wrażenia z książki znajdziecie w tym wpisie, a do tych z sezonu pierwszego zapraszam poniżej.
Jako że dokładne losy wyprawy Erebusa i Terroru nie są znane, Dan Simmons mógł uzupełnić braki po swojemu. Z podobnego założenia wyszli chyba autorzy serialu. Za punkt wyjściowy obrali powieść, ale na tym koniec. Lwia część widowiska przebiega zupełnie inaczej niż w książce. Relacje między postaciami są kompletnie różne (najbardziej widoczny przykład to Crozier i sir John). Zmieniono też składowe samych bohaterów, np. lady Cisza mówi, ba, dogaduje się po inuicku z Crozierem. Rola Magnusa sprowadza się ledwie do występu gościnnego, podczas gdy w książce Simmons wyraźnie dał do zrozumienia, iż bez niego Hickey nie miałby argumentu siły. Natura samej opowieści również jest inna. Podczas gdy książka to opowieść w dużej mierze historyczna z dopchniętym horrorem tu i tam, serial przez 2/3 całości kładzie nacisk właśnie na grozę. Obecność i zachowania Tuunbaqa są lepiej maskowane i faktycznie w pierwszej kolejności kojarzą się z niedźwiedziem polarnym. Potem gdzieś w środku autorzy przypominają sobie, że jest od groma wydarzeń bez udziału pokraki, ale aranżują je po swojemu, aby na koniec przywrócić potwora. Druga połowa odstaje od książki już tak bardzo, że twórcy chyba po prostu robili własną wersję włącznie z zakończeniem.
Najbardziej na tych zmianach ucierpiał wątek samego Tuunbaqa i szamanów. W książce są chyba ze dwa rozdziały poświęcone wyłącznie mitologii Inuitów. Co prawda odzierają stwora z tajemniczości, ale wiążą go z wydarzeniami i wybranymi postaciami. Tutaj nie dość, że nie wyjaśnia się prawie nic, to jeszcze przez wzgląd na zmiany względem literatury po zakończeniu wątku widz pozostaje z wrażeniem: To już? To tyle?
Jeśli jednak na moment założyć, że serialowy Terror nie jest adaptacją i zaakceptować jego horrorowe zapędy, to wychodzi całkiem dobry serial. Aktorzy są rewelacyjni w swoich rolach, upiorna muzyka przywodzi na myśl kompozycje Jarre’a lub Vangelisa, a osoby odpowiedzialne za kostiumy, rekwizyty, zdjęcia odwaliły taką robotę, że z ekranu wręcz wieje chłodem i na czas seansu aż się chce otulić kocem… albo pięcioma… I tak właśnie warto potraktować ten tytuł. Nie jako adaptację książki, tylko wariację na temat wydarzeń znanych z historii. W przeciwnym razie Terror powodowałby zbyt wiele frustracji. Przyznam też, że o ile serię ogląda się lepiej, niż czyta książkę, z tą drugą warto zapoznać się przed seansem choćby przez wzgląd na diametralnie inne zakończenie. Moja ocena: 4-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz