Powodem, dla którego nie pisałem o tym filmie, gdy wyszedł, jest to, że mnie wkurzył. Z kolei powodem pisania o nim teraz jest premiera sequela, która miała miejsce 3 dni wcześniej (jeśli tekst wrzuciłem w niedzielę).
Pierwsza część Niezniszczalnych wgniotła mnie w fotel. Na drugiej bawiłem się nieco słabiej, ale nadal dobrze. Jak na głupiutkie kino akcji miała ona swoje niepotrzebnie przekombinowane pomysły na ciągnięcie fabuły, ale nadrabiała scenami demolki i mordobicia. Trójka zostawiła mnie z wielkim „WTF?” na gębie i nie było to zabawne „WTF?”, tylko podszyte frustracją.
Pierwszym ostrzeżeniem, że coś jest nie tak, jest kategoria wiekowa. Nagle z krwawej jatki lądujemy w świecie PG-13… W związku tym przerysowana przemoc nagle ma mniej sensu niż zazwyczaj, a sceny walk zaczynają się dłużyć.
Drugim zgrzytem widocznym dopiero w trakcie seansu jest obecność dotychczasowej obsady. Już Jet Li z podstawowego składu miał niewiele do roboty w #1-2, a inne głośne nazwiska były tylko gośćmi. Tutaj jest jeszcze gorzej. Stara ekipa jest widoczna praktycznie przez 1/3 seansu, zaś pozostały czas wypełniają młodzi najemnicy (w tym Glen Powell, który teraz jest lepiej znany jako Hangman z Top Gun: Maverick) i kolejni goście (Harrison Ford zastępujący Bruce’a Willisa, Wesley Snipes zastępujący (chyba) Mickey’ego Rourke’a, wciśnięty kompletnie od czapy Antonio Banderas oraz nowy złol grany przez Mela Gibsona). Nie mam pojęcia, czy wynika to z cięć budżetowych (bo jednak młodszy skład na pewno był tańszy), czy ktoś chciał wypromować nowe nazwiska i potencjalnie powiększyć uniwersum (bo na tym etapie były pomysły na spin-offy). Nie zmienia to faktu, że nic mnie te postacie nie obchodzą, zaś ciągłe docinki pod adresem weteranów nie dość, że irytują widza, to jeszcze fabularnie gryzą młodzików w dupę.
Tu dochodzę do zgrzytu numer trzy – fabuły. Nie powiem, że jest głupia, bo samo to jest akurat wizytówką serii. Jest gorzej – ona nawet na tle serii jest tak idiotyczna, że ręce opadają. W akcji po wstępie Niezniszczalni dostają solidny łomot od byłego Niezniszczalnego granego przez Mela Gibsona. W tej akcji postać Terry’ego Crewsa obrywa tak bardzo, że jest wyłączany na więcej seansu od pozostałych. Barney Ross dochodzi do wniosku, że jeśli on zginie w trakcie zlecenia – luzik, ale swoich kompanów nie poświęci, więc… zwalnia ich. Następnie najmuje całkowicie nowy, niedoświadczony zespół (i przy okazji zahacza o Antonio Banderasa, którego bełkot jest nie do zniesienia), który ma pomóc mu w wytropieniu Gibsona i doprowadzeniu żywcem przed trybunał w Hadze. Mam wrażenie, że ten fragment filmu był mocno inspirowany serią Mission Impossible, tylko poziomem nijak jej nie dorównuje. Próba porwania kończy się spektakularną wtopą i pojmaniem całego nowego zespołu. Barney postanawia uwolnić ich z pomocą bełkoczącego Banderasa, ale weterani tego tak nie zostawią i dołączają do niego przed wylotem.
Jeśli ktoś chciał rozwijać ideę Expendables o młodsze pokolenie, trzeba było przemyśleć zabijanie Liama Hemswortha w drugiej części. Bo to właśnie nowy narybek powinien podrzucić Barneyowi taki pomysł, a nie chęć oszczędzenia obecnej drużyny. Nijak nie pomaga też idiotyczne sumienie Rossa – sama postać Gibsona daje niezły monolog na temat tego, że oni są zbyteczni, że po to właśnie istnieją i każdy z nich wiedział, na co się pisze. Czyli podejmowali tę decyzję jako w pełni świadomi dorośli i obstawali przy niej do samego końca, ale nie, Stallone chce pobawić się w bohatera i odesłać ich na emeryturę, nie pytając o zdanie. Brak krwi i jakichś większych uszkodzeń w trakcie walki (a nie na koniec, by wyłączyć kogoś z fabuły) powoduje brak napięcia i zainteresowania wygibasami na ekranie. Do tego dochodzi powtórka z finału z The Expendables 2 (znowu mamy opuszczony budynek na zadupiu) oraz najbardziej bezsensowna postać grana przez Banderasa, napisana chyba dosłownie pod jeden popis kaskaderski.
The Expendables 3 to film nudny, dłużący się i zrobiony nie wiadomo dla kogo. Na plus policzę niektóre popisy kaskaderskie oraz występy Mela Gibsona i Harrisona Forda, którzy wyglądali, jakby się świetnie bawili. Moja ocena: 2+. Boję się seansu czwórki…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz