niedziela, 21 lipca 2024

Aquaman and the Lost Kingdom

Długo nie chciałem siąść do tego filmu. Nie chodzi nawet o jego oceny, tylko fakt, iż po tym seansie to definitywne pożegnanie z DCEU. Jakie by ono nie było, sprawiło mi sporo radochy i zwierało istne przebłyski geniuszu (jak choćby dobór niektórych aktorów). Nadal mogę wrócić do lubianych filmów, ale niczego nowego już nie będzie. Nawet rzekomy sequel Blue Beetle i kolejny sezon Peacemakera mają być już częścią nowego uniwersum.

Minęły 4 lata od wydarzeń z pierwszej części. Arthur i Mera są małżeństwem, doczekali się syna i zasiadają na tronie Atlantydy. Dla tych, co nie mieli okazji lub nie chcą oglądać poprzedniej odsłony Aquaman robi streszczenie jej wydarzeń, po czym przechodzi do tego, jak obecnie wygląda jego codzienność. Oprócz władania podwodnym królestwem, ratowania ludzi np. przed piratami i udziale w rozrywkach typu nielegalne walki w klatce (a kto królowi zabroni?), jest on oddanym i niezmiernie dumnym ojcem. Wszystko zdaje się układać idealnie. Do czasu gdy Black Manta nie odnajduje Czarnego Trójzębu mogącego rzekomo zniszczyć Atlantydę.

Jestem prostym człowiekiem. Przeważnie zasiadając do kina trykociarskiego nie oczekuję niczego więcej, jak efekciarskiego okładania się po gębach z odrobiną sensu w obrębie gatunku. Aquaman 2 spełnia te oczekiwania od A do Z. Jest powracający złodupiec, kolejne starożytne zagrożenie, odkupienie win w wykonaniu Orma i scena batalistyczna w finale. Całość przyprawiona wątkami rodzinnymi, o dziwo subtelniejszymi niż cokolwiek Vin Diesel zaserwował w swojej szybko-wściekłej serii, nienachalnym, choć czasem suchym (o ironio) humorem oraz motywami ekologicznymi, które dla odmiany nie biją widza w twarz z siłą zawodowego boksera.

Efekty specjalne są niemal tak samo dobre jak w pierwowzorze, ale cały czas gdzieś z tyłu głowy gnieździ się myśl, że jakby brakuje im ostrości. Muzyka jest równie zróżnicowana, lecz utwory nie wybijają się. Scenom akcji nie odmówię widowiskowości, jednak przynajmniej ze dwie walki będą kojarzyły się bardziej z grami komputerowymi niż filmem. Serio gdzieś za połową seansu jest sekwencja, w której Arthur rozprawia się najpierw z mięsem armatnim, potem pomniejszym bossem, by na koniec wziąć się za łby z tym właściwym. Jako że to nie jest finał, walka zostaje przerwana i tylko ikonek do QTE zabrakło.

To właśnie jest największą wadą Aquamana 2. Wszystko jest zrobione bezpiecznie, niemal wtórnie i zawsze będzie budziło skojarzenia. Przy czym część widzów powie, że spoko zabieg, pozostali podrapią się po głowie i zapytają, czy naprawdę to był jedyny możliwy kierunek. Przykładowo: konstrukcja fabuły przynajmniej do pojawienia się Orma to niemal kopia jedynki. Nie chodzi o ogólne wstęp, rozwinięcie, zakończenie (no bez jaj), tylko np. proporcje w liczbie scen na lądzie i pod wodą, decyzja o wyprawie i pierwszy postój: pustynia. Tytułowe Zaginione królestwo wyglądało jak miks Necronów z Warhammera 40k z armią, budowlami i wątkiem Lich Kinga z Warcrafta 3/World of Warcraft. Natomiast tuż przed napisami mamy powtórkę z Black Panther i… Iron Mana

Mimo wszystko dobrze bawiłem się podczas seansu. Aquaman and the Lost Kingdom to sequel dla ludzi, którym bardzo podobała się jedynka. Jeśli komuś pierwsza część nie podeszła, druga niczego nie zmieni. Jeśli #1 był tylko taki sobie (ocena 3), #2 jest pod każdym względem słabszy (ocena 2). Dla mnie to solidna 4 i chętnie do niej wrócę.

P.S. Scena w środku napisów to jednocześnie nawiązanie do rozwoju postaci i dowcipu, jaki Arthur wykręcił Ormowi. Drugiej sceny/zapowiedzi/smaczku już nie ma. To naprawdę koniec.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz