niedziela, 3 listopada 2024

The Crow (2024)

Historia powstania tego filmu jest tak pogmatwana, że byłaby lepszą opowieścią niż produkt końcowy. Nowy Kruk od pierwszych fotek był rozbierany na czynniki pierwsze i już wtedy wiele osób kręciło nosem (w tym ja). Niestety, rezultat potwierdził wiele z moich obaw.

Gdyby potraktować tego Kruka jako kolejny film – nie jest tragiczny. Bohaterów poznajemy dokładniej niż kiedykolwiek w serii. Sceny akcji są efekciarskie (Bill Skarsgård już w Boy Kills World udowodnił, że sprawdza się w takiej konwencji), a brutalność wypełnia każdy kadr krwią (nawet Deadpool zdziwiłby się). Muzyka jest ok (obok pierwszego Kruka nawet nie stała, ale jakby mi ktoś przed tym filmem powiedział, że Enya dodaje klimatu, nie dałbym wiary). Antagoniści są jednak na poziomie serialu - nudni. Zakończenie, paradoksalnie, jest chyba najbardziej optymistyczne… No bo u poprzedników wbrew muzyce, czy temu, że ofiary zawsze odnajdowały się w zaświatach po zemście, nadal pozostawały martwe. Tutaj nie. Czego kompletnie nie kupuję, to rzekomo prawdziwej miłości między bohaterami, którzy znają się bardzo krótko. Gdzieś czytałem, że ponoć osoby na odwyku potrafią okazać uczucie tego kalibru właśnie przez wzgląd na zrozumienie dzielonego uzależnienia, ale nawet jeśli to realne uzasadnienie, dialogi oraz montaż sprowadzający ten związek niemal wyłącznie do aspektu cielesnego nie pomogły mi w uwierzeniu w te założenia.

Ot i tyle – współczesna, brutalna i krwawa (bez gadania jest to najkrwawsza odsłona we franczyzie) interpretacja nadnaturalnego akcyjniaka o zemście zza grobu. Takie szkolne 3+ lub 4, w zależności od tego, czy wytrzymacie pierwsze 40 minut, bo tyle mija, zanim zaczyna się zemsta, oraz jak mocno szczerzycie się na widok rzezi na ekranie. Niestety, jakiś kretyn wpadł na pomysł, by bohaterów nazwać Eric i Shelly – to był moment, w którym gówno trafiło w wentylator.

Losy Erica Dravena i Shelly Webster (w nowym filmie nie padają nazwiska, ale imiona wystarczą, by zaognić sytuację) zostały opowiedziane trzy razy: w komiksie The Crow, filmie o tym samym tytule i serialu The Crow: Stairway to Heaven. Scenariusz napisała tragedia z życia autora komiksu, którego narzeczona zginęła w wypadku spowodowanym przez pijanego kierowcę. Komiks stanowił swego rodzaju terapię i pod przykrywką kopaniny, zemsty i zabijania opowiadał o wybaczeniu. Nie przestępcom, ani nawet pijanemu kierowcy, lecz sobie. Film z 1994 przeinaczył wiele elementów, ale pozostawił najbardziej uniwersalną składową: opowieść o miłości i zemście. Serial niepotrzebnie udziwnił całość i odbiło się to na jego długości.

Na tym gruncie pojawia się nowy Kruk – film, w którym nie znajdziecie tak niewinnie pokazanych miłosnych uniesień, charyzmatycznego bohatera wymierzającego zemstę, czy równie monumentalnego antagonisty. Nie będzie tu gotyckiego klimatu, ani nawet mocnych okoliczności, w których giną młodzi. Przypomnę iż w The Crow z 1994 zginęli po „interwencji” sługusów lokalnego mafiosa. Ba, sequele trzymały się zasady, iż ofiary są niewinne, znalazły się w złym miejscu o złym czasie lub próbowały postąpić zgodnie z prawem i to je zabiło. Tegoroczny Kruk wywala ten aspekt przez okno i zamiast przyziemnych postaci funduje te z marginesu, z którymi ciężko się identyfikować. Do tego nowi Eric i Shelly nie giną, gdyż byli nie tam, gdzie trzeba lub próbowali postąpić słusznie. Nie, nadepnęli na odcisk przestępcy i zamiast coś z tym zrobić, uciekają i żyją na kredyt, a potem wielkie zdziwienie, że ktoś ich ściga i chce zabić. Zaiste, materiał na kruczą zemstę.

Nie kupuję też tłumaczeń, iż wrzucenie kilku smaczków (np. przereklamowana scena z koniem) rodem z pierwszego komiksu zbliża ten film do niego bardziej niż obraz z Brandonem Lee. Nie, w moim mniemaniu te drobiazgi to wyłącznie clickbaity I właśnie za ten cały cynizm oraz rozkręcanie sztucznej afery przez nadanie takich, a nie innych imion bohaterom nowy Kruk ostatecznie dostaje ode mnie 2.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz