Standardowo dla serii widowisko otwiera spektakularna scena masakry pokaźnej grupy ludzi. Tylko na koniec sekwencji zamiast wrócić do dziewczyny kreowanej na protagonistkę, lecimy dekady do przodu. Tu zaczyna się właściwa opowieść. Ciężko powiedzieć coś więcej, by przy okazji nie zespoilować czegoś, ale fabuła to jeden z problemów z tej odsłony. Nie jest zagmatwana, choć próbuje namieszać w formule bardziej niż poprzednia część. Co mi zgrzytało, to wrażenie, iż bohaterowie rozmawiają o swojej sytuacji dłużej niż w dowolnej innej części. Serio – odstępy między poszczególnymi zgonami są jak mało kiedy odczuwalne. Chyba tylko finał sobie z nimi poradził po staremu. Nie podszedł mi też motyw z seniorką rodu, który przywodzi na myśl los Laurie Strode z Halloween (2018), bo zalatywało to już plagiatem. Natomiast widok Tony’ego Todda w jego ostatniej roli w stanie wyraźnie wskazującym na chorobę był niełatwym akcentem. Przy jego niektórych kwestiach ciężko się nie rozkleić, bo odnosi się wrażenie, iż kieruje je do widza, a nie postaci z filmu, po czym zostawia z poczuciem definitywnego końca pewnego rozdziału w kinematografii.
No dobra, nie ma się co oszukiwać, serii Final Destination nie ogląda się dla niuansów fabularnych, czy wyrafinowanej gry aktorskiej, tylko efekciarskich zejść postaci. Wizytówką FD są codzienne warunki wyolbrzymione tak, że widz w każdym wystającym gwoździu i niedomkniętych drzwiach doszukuje się przyczyny śmierci jakiejś postaci. Autorzy Bloodlines idą o krok dalej. Wiele z przygotowanych wypadków zaczyna się od czegoś niby oczywistego, jak szkło w lodzie do napojów, by raz dwa wrzucić kilka małych zwrotów i zaskoczyć oglądającego. Krótko mówiąc, Bloodlines zawiera bodaj najbardziej kreatywne i krwawe, a jednocześnie utrzymane w tonie dwóch pierwszych filmów sceny zgonów. Po seansie znowu nachodzi widza to uczucie paranoi, że wszystko tylko na niego czyha. Pamiętacie scenę z FD2 z ciężarówką z kłodami drewna? Ktokolwiek ten film oglądał, po dziś dzień zapewne czuje się nieswojo, ilekroć jedzie za takim pojazdem. Bloodlines robi taką samą sieczkę. Kilka dni po obejrzeniu byłem na rodzinnej imprezie na działce i widok dzieciaków na trampolinie przyprawił mnie o ciarki.
Chciałem temu filmowi dać mocne 4, ale nie mogę. Pomimo tego, co robi idealnie, rozwleka to niemiłosiernie w czasie, przez co były chwile, w których niemal krzyczałem: No dalej, zabijcie kogoś! Dlatego ode mnie ocena: 3+, ale osoby bardziej wyrozumiałe mogą pokusić się o coś większego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz