Fabuła opiera się na miejskiej legendzie / creepypaście powstałej na forum 2channel w 2004 roku. I co tu dużo mówić, to po prostu ekranizacja tych wymysłów. Z jednej strony potrafi przyciągnąć swoją tajemnicą, niepokojącą atmosferą i patentami na straszenie (od mało subtelnych jump scare po upiorne deformacje). Z drugiej odpycha kilkoma aspektami technicznymi.
Na pierwszy ogień pójdą bardzo słabe efekty specjalne wyrwane rodem z ery pierwszej Playstation. Nawet przy małym budżecie ciężko to usprawiedliwić, bo nie dość, że rażą sztucznością, to są sporym powodem wytrącenia widza z klimatu. Zaraz za nimi są sekwencje „przyśpieszające” ruch. Jest np. taki fragment, w którym szalony starzec goni postacie po torach i jest to tak groteskowe, że nawet przyzwoite udźwiękowienie nie daje rady utrzymać widza w napięciu.
Najwięcej frustracji powoduje jednak przebieg fabuły. Każdy, kto ma choć odrobinę wyobraźni, będzie zadawał multum pytań typu: Dlaczego nie poszli gdzieś tam i nie sprawdzili czegoś jeszcze? I to nie ma miejsca raz lub dwa w trakcie całego seansu, to praktycznie samo nachodzi oglądającego średnio co zmianę ujęcia.
Ciężko mi określić, kto będzie się dobrze bawił na tym filmie. Z jednej strony mamy tu naprawdę intrygujący klimat oraz specyficzną legendę, którą była dla mnie czymś świeżym w porównaniu do takiego Slender Mana lub kolejnego filmu o wkurzonym duchu z długimi włosami. Wiele elementów jest powiązanych ściśle z japońską codziennością, mentalnością i wierzeniami, a zakończenie daje satysfakcję dzięki swojej nieoczywistości. Niestety, sam seans potrafi wymęczyć swoją jakością oraz nieporadnością, przez co ocena zależy od waszej cierpliwości. W moich oczach Kisaragi Station ma ciut więcej wad niż zalet, przez co ocena końcowa to: 3-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz