niedziela, 23 listopada 2025

Nosferatu (2024)

Gdy premiera tego filmu była dosłownie za rogiem, odświeżyłem sobie wersje z 1922 oraz 1979. Ponadto miałem okazję po raz pierwszy obejrzeć Shadow of the Vampire (film o tym, jak kręcono pierwszego Nosferatu). Jak tylko najnowszy Nosferatu był w zasięgu ręki, zabrałem się za seans. Niestety, z każdą kolejną minutą mój zapał opadał.

Ciężko napisać coś o tytule, który tak naprawdę nie ma nic nowego do zaoferowania, więc może zacznę od tego, co mi się podobało. Od strony technicznej ten film jest fenomenalny. Wizualnie to jedno z najlepszych widowisk o wampirach, jakie nakręcono. Eggers straszy ujęciami, ciszą, dźwiękiem, oświetleniem, cieniem, tłem, pierwszym planem – dosłownie wszystkim, co ma pod ręką. Z jednej strony jest to tytuł nakręcony nowocześnie, z drugiej niektóre ze scen kojarzą się z niemym kinem, z którego wywodzi się oryginał. Pewnie to tylko moja nadinterpretacja, ale na samym początku przewinęły się takie dwa ujęcia (posiadłości, a nieco później dwóch dziewczynek), jakby Eggers chciał się zareklamować, że może nakręcić nowe Lśnienie.

Aktorsko jest to absolutnie górna półka horrorów. Nie ma tu ani jednego aktora/aktorki, który by odstawał poziomem. Ciekawostką jest obecność Willema Dafoe, który w Shadow of the Vampire grał Maxa Schrecka, pierwszego odtwórcę Nosferatu. Bill Skarsgård po raz kolejny udowadnia, iż potrafi straszyć i to nie tylko pod makijażem klauna. Ba, śmiem twierdzić, iż jego interpretacja hrabiego Orloka jest najpotworniejszą, najbrutalniejszą i najbardziej naturalistyczną (o ile można tak powiedzieć o fikcyjnej pokrace), jaką kiedykolwiek sfilmowano. Jest to nie lada osiągnięcie, zważywszy na to, że przez większość seansu nie ma go na ekranie lub jest ledwo widoczny. Nicholas Hault oraz Aaron Taylor-Johnson wrzuceni w kolejną, inną od komiksowej konwencji dotrzymują tempa pozostałym członkom obsady. Emmę Corin kojarzę z trzeciego Deadpoola, więc tutaj byłem spokojny, bo nawet z małą ilością materiału potrafiła poradzić sobie koncertowo. Natomiast Lily-Rose Depp widziałem po raz pierwszy i nie mam zastrzeżeń. To, że udźwignęła jedną z głównych ról, to mało powiedziane. Jak książkowe kobiece postacie czasami działały mi na nerwy opisami uczuć (jakby nie potrafiły znaleźć słów faktycznie oddających dany stan), tak tutaj nie mam wątpliwości odnośnie tego, co czuje Ellen i że z powodu okoliczności te emocje są podkręcone poza skalę. Brawo!

Kostiumy, lokacje oraz takie drobiazgi, jak język w kilku miejscach lub w przypadku niektórych postaci podkręcają już i tak wyrazisty klimat. Choć zabawnym jest fakt, iż wszędzie poza Niemcami autor daje dialogi w innych językach, ale w Wisborgu zamiast niemieckiego jest angielski. Pomijając ten drobiazg, całość stara się na każdym kroku odwzorować realia historyczne roku 1838.

Dźwięk jest również wspaniały. Od trzymającej w napięciu muzyki, przez odgłosy otoczenia dudniące w pustych korytarzach, po bestialskie ryki. I jest to chyba jeden z niewielu filmów, w których jump scares są tak naturalnie rozmieszczone, że nawet ja nie mam pretensji o ich obecność (obok found footage jest to najmniej lubiana przeze mnie technika filmowa).

No dobra, skoro wszystko wypada tak rewelacyjnie, to o co się czepiam? O wtórność. Jeśli ktoś widział którykolwiek film próbujący odtworzyć książkowego Draculę, prawdopodobnie będzie się nudził na nowej wersji Nosferatu. Ja tak miałem. Z jednej strony byłem zachwycony tym, co widziałem i słyszałem. Z drugiej nudziłem się, bo różnice wprowadzone przez reżysera były tak minimalne, że w zasadzie nieistotne. Podejrzewam, że osoby zaczynające dopiero przygodę z kinem wampirycznym będą miały więcej frajdy. Moja ocena: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz