W świecie przyszłości ludzkość musi stawić czoła inwazji robali – owadopodobnych istot spoza układu słonecznego. Zamiast szkolenia dorosłych osób dowództwo decyduje się na rozpoczęcie go u dzieci w wieku kilku lat. Wybierane są te najinteligentniejsze, które swoje umiejętności rozwijają w serii gier. Ender Wiggin jest jednym z nich.
Pretekstem do lektury była dla mnie ekranizacja, której premiera planowana jest na listopad tego roku. Do niewątpliwych zalet książki należy język oraz tempo akcji (zwłaszcza, że 300 stron obejmuje tak pi razy drzwi 6 lat z życia Endera). Obie te rzeczy sprawiają, że przez treść czytelnik pędzi na złamanie karku. Doliczyłbym też pomysły na technologie oraz dość złożoną sytuację polityczno-militarno-społeczno-religijną, które nadają treści jakiejś głębi. Do wad – brak jakiegoś dodatkowego bodźca, który zaangażowałby mnie w opowieść. Przeczytałem tę książkę i... tak naprawdę nie rozumiem zachwytu nad nią. Może za późno się za nią wziąłem, może za dużo opowieści wchłonąłem w międzyczasie, a może to, że odgadłem najważniejszy zwrot akcji przed jego nastąpieniem zmniejszyło radość z lektury? Gra Endera to dobra książka, dobre s-f, ale gdybym miał coś komuś polecić w tym gatunku, to w pierwszej kolejności byłyby to Diuna, czy Hyperion. Moja ocena: 4.
środa, 8 maja 2013
piątek, 3 maja 2013
Batman Beyond: Return of the Joker
Film łączący The Animated Series z Beyond. W trakcie futurystycznej serii przewinęło się kilku starych wrogów Bruce'a. Jednak do pewnego momentu nie było wzmianki o największym z nich – Jokerze. Po 40 latach od jego zniknięcia powraca, by znowu terroryzować Gotham. Dla Terry'ego to kolejny wróg, dla Bruce'a koszmar z przeszłości, tym bardziej, że jako jedna z dwóch osób (drugą jest Barbara Gordon) wie, co naprawdę stało się 40 lat wcześniej.
Z tym filmem związanych jest kilka ciekawostek. Po pierwsze – jest to jedyny film animowany osadzony w uniwersum Beyond. Po drugie – kategoria wiekowa. Do tego momentu wszystkie produkcje animowane Warner Bros. takiej nie posiadały. Na ironię zakrawa fakt, że PG-13 w przypadku filmów fabularnych to zaniżanie kategorii na rzecz jak najszerszego grona odbiorców. W filmach animowanych jest... odwrotnie, a właśnie taką kategorię uzyskał Return of the Joker. Nie jest to jedyna wskazówka świadcząca o tym, czego można się spodziewać. Pierwsza wersja została solidnie ocenzurowana przez wzgląd na bardzo wyraziste sceny przemocy, część dialogów nagrano od nowa. Przykładem mogą być fragmenty ze wspomnieniami Bruce'a, które miejscami przyprawiają o ciarki. Jest to wersja Not-Rated. Dopiero wersja DVD – Uncut wydana pod wspomnianą kategorią PG-13 jest tą pełnoprawną historią, którą chcieli opowiedzieć twórcy. Jest to kolejny przykład zespołu, który wiedział, że pomimo animowanego medium można przedstawić opowieść, która wciągnie tak młodszą widownię, jak i starszych fanów.
Aktorsko jest tak samo dobrze, jak w poprzednich opisywanych przeze mnie odsłonach animowanego Batmana. Jakość animacji jest przednia, kolory żywe, acz bez przesady. Muzyka łączy w sobie klasyczne tematy mrocznego rycerza w ciężkiej gitarowej aranżacji z Beyond z lekkim dodatkiem warstwy symfonicznej w tle.
Return of the Joker to pozycja obowiązkowa dla fanów animowanego Batmana. Moja ocena: 5.
Z tym filmem związanych jest kilka ciekawostek. Po pierwsze – jest to jedyny film animowany osadzony w uniwersum Beyond. Po drugie – kategoria wiekowa. Do tego momentu wszystkie produkcje animowane Warner Bros. takiej nie posiadały. Na ironię zakrawa fakt, że PG-13 w przypadku filmów fabularnych to zaniżanie kategorii na rzecz jak najszerszego grona odbiorców. W filmach animowanych jest... odwrotnie, a właśnie taką kategorię uzyskał Return of the Joker. Nie jest to jedyna wskazówka świadcząca o tym, czego można się spodziewać. Pierwsza wersja została solidnie ocenzurowana przez wzgląd na bardzo wyraziste sceny przemocy, część dialogów nagrano od nowa. Przykładem mogą być fragmenty ze wspomnieniami Bruce'a, które miejscami przyprawiają o ciarki. Jest to wersja Not-Rated. Dopiero wersja DVD – Uncut wydana pod wspomnianą kategorią PG-13 jest tą pełnoprawną historią, którą chcieli opowiedzieć twórcy. Jest to kolejny przykład zespołu, który wiedział, że pomimo animowanego medium można przedstawić opowieść, która wciągnie tak młodszą widownię, jak i starszych fanów.
Aktorsko jest tak samo dobrze, jak w poprzednich opisywanych przeze mnie odsłonach animowanego Batmana. Jakość animacji jest przednia, kolory żywe, acz bez przesady. Muzyka łączy w sobie klasyczne tematy mrocznego rycerza w ciężkiej gitarowej aranżacji z Beyond z lekkim dodatkiem warstwy symfonicznej w tle.
Return of the Joker to pozycja obowiązkowa dla fanów animowanego Batmana. Moja ocena: 5.
czwartek, 25 kwietnia 2013
Oblivion
Sezon kinowy uważam za otwarty. Gdy oglądałem pierwsze zwiastuny tego filmu, nastawiałem się na s-f z jakąś tajemnicą, odrobiną napieprzania i co najmniej przyzwoitą oprawą audio-video. Pierwsze recenzje jednak zmieniły nastawienie, bez którego można się cholernie rozczarować.
Tom Cruise wciela się w postać Jacka Harpera, który wraz z żoną tworzy zespół do naprawy drone'ów patrolujących opustoszałą Ziemię. Okres ich służby dobiega końca i wkrótce mają dołączyć do reszty ludzkości, zamieszkującej obecnie Tytan – jeden z księżyców Saturna. Jednak Jacka niespecjalnie ta perspektywa pociąga, do tego miewa sny, w których widzi siebie na Ziemi sprzed wojny, w towarzystwie jakiejś kobiety.
Wspomniane pierwsze recenzje zawierały jedną wyraźną sugestię: nastawić się na samą napieprzankę. Z tak niskimi oczekiwaniami film nie powinien zawieść. I prawie się zgadza. Prawie. Od strony wizualnej jest bardzo dobrze – świetne zdjęcia, klimaciarskie ujęcia i oświetlenie. W połączeniu z muzyką idealnie oddają pustkę planety, zagrożenie czające się w ciemnościach, czy chłód technologii. Scena, gdy Jack wraz z żoną pływają w basenie potrafi zrobić ogromne wrażenie (i nie mam tu na myśli stricte erotycznego kontekstu) – basen jest przezroczysty, podczepiony do domu/stacji znajdującej się ponad chmurami, zaś sama scena ma miejsce w nocy, gdy w tle szaleje burza. Z muzyką wiąże się jeden zabawny szczegół – w momencie gdy rozbrzmiewa pierwszy motyw, który prawdopodobnie miał być wizytówką filmu (w jego trakcie pojawia się tytuł) odnosi się wrażenie, że utwór był miksem Mass Effect, Batmanów Nolana oraz Incepcji. To wrażenie towarzyszy nam do końca seansu. Gdyby tylko na podstawie tego ocenić Oblivion, zasługiwałby on na ocenę 4, ale to nie wszystko.
Musimy jeszcze wziąć pod uwagę nieistniejące aktorstwo oraz fakt, że opowieść to fabularny odpowiednik potwora Frankensteina. Niestety nie mogę wskazać, jakie tytuły przychodzą na myśl, gdyż byłby to automatyczny spoiler. Na samą składankę pomysłów nie będę narzekał, gdyż zabawa w skojarzenia jest całkiem przyjemna. Problemem jest prowadzenie akcji. Praktycznie za każdym razem, gdy otrzymamy jakąś informację dotyczącą przedstawionego uniwersum i zaczynamy się interesować, co będzie dalej, trafia się jakiś spowalniacz skutecznie psujący napięcie i miejscami przyprawiający o ziewanie (co na dwugodzinnym seansie nie jest dobre). W związku z tym moja ocena to 3+ (którą mniej wyrozumiałe osoby mogą jeszcze zaniżyć, gdyż ostatecznie każdy ma inne podejście do braku oryginalnych pomysłów, czy oprawy).
Tom Cruise wciela się w postać Jacka Harpera, który wraz z żoną tworzy zespół do naprawy drone'ów patrolujących opustoszałą Ziemię. Okres ich służby dobiega końca i wkrótce mają dołączyć do reszty ludzkości, zamieszkującej obecnie Tytan – jeden z księżyców Saturna. Jednak Jacka niespecjalnie ta perspektywa pociąga, do tego miewa sny, w których widzi siebie na Ziemi sprzed wojny, w towarzystwie jakiejś kobiety.
Wspomniane pierwsze recenzje zawierały jedną wyraźną sugestię: nastawić się na samą napieprzankę. Z tak niskimi oczekiwaniami film nie powinien zawieść. I prawie się zgadza. Prawie. Od strony wizualnej jest bardzo dobrze – świetne zdjęcia, klimaciarskie ujęcia i oświetlenie. W połączeniu z muzyką idealnie oddają pustkę planety, zagrożenie czające się w ciemnościach, czy chłód technologii. Scena, gdy Jack wraz z żoną pływają w basenie potrafi zrobić ogromne wrażenie (i nie mam tu na myśli stricte erotycznego kontekstu) – basen jest przezroczysty, podczepiony do domu/stacji znajdującej się ponad chmurami, zaś sama scena ma miejsce w nocy, gdy w tle szaleje burza. Z muzyką wiąże się jeden zabawny szczegół – w momencie gdy rozbrzmiewa pierwszy motyw, który prawdopodobnie miał być wizytówką filmu (w jego trakcie pojawia się tytuł) odnosi się wrażenie, że utwór był miksem Mass Effect, Batmanów Nolana oraz Incepcji. To wrażenie towarzyszy nam do końca seansu. Gdyby tylko na podstawie tego ocenić Oblivion, zasługiwałby on na ocenę 4, ale to nie wszystko.
Musimy jeszcze wziąć pod uwagę nieistniejące aktorstwo oraz fakt, że opowieść to fabularny odpowiednik potwora Frankensteina. Niestety nie mogę wskazać, jakie tytuły przychodzą na myśl, gdyż byłby to automatyczny spoiler. Na samą składankę pomysłów nie będę narzekał, gdyż zabawa w skojarzenia jest całkiem przyjemna. Problemem jest prowadzenie akcji. Praktycznie za każdym razem, gdy otrzymamy jakąś informację dotyczącą przedstawionego uniwersum i zaczynamy się interesować, co będzie dalej, trafia się jakiś spowalniacz skutecznie psujący napięcie i miejscami przyprawiający o ziewanie (co na dwugodzinnym seansie nie jest dobre). W związku z tym moja ocena to 3+ (którą mniej wyrozumiałe osoby mogą jeszcze zaniżyć, gdyż ostatecznie każdy ma inne podejście do braku oryginalnych pomysłów, czy oprawy).
Subskrybuj:
Posty (Atom)