Kiedy Sony wypuściło pierwszy film, będący rebootem serii, wiele osób podejrzewało łatwy skok na kasę, byle zatrzymać prawa do marki. Uważam, że studio wyszło z tego obronną ręką, a film, pomimo recyklingu historii, oglądało mi się bardzo dobrze. Niezależnie od wystawionych opinii, TASM sprzedał się, więc sequel był nieunikniony.
Koniec szkoły średniej, podczas gdy rówieśnicy Petera Parkera ustawiają się w kolejce po odbiór dyplomów, on sam ściga przestępców. Jego związek z Gwen jest na swego rodzaju huśtawce. Ciotka May ma problemy z utrzymaniem. Jakby wątków było mało, do życia Petera powraca Harry Osborn, zmagający się z tą samą chorobą, co Norman, a także ludźmi zarządzającymi korporacją ojca. Parker wciąż stara się dowiedzieć czegoś więcej o swoich rodzicach. W tle zaś przewija się motyw Maxa Dillona, który w wyniku wypadku przeistacza się w Electro. Na deser mamy Zielonego Goblina i wprowadzenie postaci Felicii Hardy.
Przy całym tym natłoku informacji trzeba przyznać, że rozmieszczono je na tyle równomiernie, że nie odczuwa się przesytu. Co innego, że wyraźnie widać, iż część z nich to tylko fundamenty pod przyszłe sequele, przez co wątki z nimi związane mogą wydać się urwane. Śledztwo w sprawie rodziców wydawało mi się niepotrzebne, strasznie przyśpieszono pojawienie się Goblina i Rhino, a i przyjaźń Petera i Harry’ego wydaje się wymuszona. Nie zrozumcie mnie źle, Dane DeHaan jest dużo bardziej demonicznym i lepszym Goblinem i Harrym, ale wątek przyjaźni został nam wciśnięty i kazano uwierzyć, że tak jest, koniec, kropka. Podczas gdy w filmach Raimiego ewoluowała ona naturalnie. Chemia między postaciami Andrew i Emmy jest wciąż widoczna i urocza. Jamie Foxx jako Max Dillon / Electro jest świetny. Jego transformacja z zakompleksionego inżyniera w kogoś, kto może wyładować (dosłownie) cały swój gniew jest przekonująca, a samej postaci jakoś tak odruchowo się współczuje.
Wizualnie film jest rewelacyjny. Po raz pierwszy od dłuższego czasu nie jestem w stanie narzekać na 3D. Nie że ono samo powala, ale przynajmniej nie przeszkadza. Sekwencje za dnia są naprawdę jasne. W nocy najczęściej mroki rozświetla Electro. Sceny są niesamowicie dynamiczne, a obraz tak stabilny, że żaden szczegół nie umyka. Przeloty na pajęczynie są bardziej wymyślne, niż kiedykolwiek, a te z perspektywy pierwszej osoby zwyczajnie wymiatają. Muzyka doskonale podkreśla wydarzenia i nie sposób jej nic zarzucić
Jeżeli miałbym się jeszcze do czegoś przyczepić, to do tempa rozwoju akcji. Ekspozycja poszczególnych elementów potrafi się wlec, wręcz do tego stopnia, że nie zauważa się środkowej części, tylko jakoś tak przy finale dociera, że chyba ją minęliśmy.
Na koniec muszę wspomnieć o jednej bardzo istotnej scenie. Może nie bezpośrednio, ale jeśli chcecie uniknąć jakichkolwiek spoilerów, czy nawet aluzji, przeskoczcie do ostatniego akapitu. Każdy superbohater posiada w swoim życiorysie wydarzenia definiujące jego kanon. Bruce Wayne traci rodziców, Peter Parker rodziców i wujka, Superman całą planetę itd. Niektóre z takich wydarzeń przebiegają inaczej w wersjach alternatywnych, np. w serii Ultimate Peter Parker ginie w pojedynku z Green Goblinem i od tej pory rolę Pająka pełni Miles Morales. Niekiedy twórcy mają w poważaniu przywiązanie czytelnika i jednym eventem potrafią rozpieprzyć ustalony kanon. Tak było w przypadku znienawidzonego przez wszystkich One More Day, który w pewnym sensie zresetował Spider-Mana, wywalając za okno całe małżeństwo z Mary Jane. Osobną sprawą jest adaptacja wydarzeń na inne media. Ugryzienie przez radioaktywnego pająka i śmierć wujka przerabiano wiele razy. Przyjaźń z Harrym to też często powtarzany motyw, ale w historii Petera, podobnie zresztą jak i w innych komiksach, jest wiele wydarzeń… niewygodnych (tutaj z kolei zawsze przychodzi mi na myśl Killing Joke, w którym okaleczono Barbarę Gordon, po czym zrobiono z niej Oracle, a który w pewnym momencie olano, bo stworzono nową linię czasową i dziewczyna powróciła jako Batgirl) dla tych, którzy chcą na marce zarobić, albo nieodpowiednich dla grupy docelowej. Zwiastun do TASM2 zapowiadał, że jedno z tych wydarzeń ma się pojawić w filmie. I faktycznie było. Ba, do samego końca byłem przekonany, że właśnie z powodów wymienionych wcześniej, wydarzenie zostanie złagodzone, a jego końcówka zmieniona. Muszę przyznać, że do tej pory jestem w niemałym szoku, że trzymano się źródła do samego końca… Jednocześnie winszuję podjęcia tak odważnej decyzji.
Jeżeli komuś podobała się pierwsza część, powinien zobaczyć i drugą. Przeciwników jedynki do dwójki może przekonać dużo lepsza dynamika, ale nie jest to argument, by koniecznie iść do kina. Dla mnie The Amazing Spider-Man 2 to film tak samo dobry jak poprzednik, lepszy technicznie, gorszy pod względem sposobu prowadzenia opowieści, wynagradzający początkowy bałagan finałem. Dlatego też ocena jest taka sama, jak 2 lata temu: 5-.
sobota, 26 kwietnia 2014
czwartek, 3 kwietnia 2014
Diablo 3: Reaper of Souls

Dodatki do wersji podstawowych w serii Diablo mają opinię zmieniających rozgrywkę. Choć gdybym miał być szczery, to Hellfire jakoś strasznie Diablo nie zmieniał, a owadzie poziomy były takie sobie. Dopiero Lord of Destruction do Diablo 2 był czymś, co mnie przekonało o metamorfozie. Jak wygląda sytuacja z RoS? Gdzieś tak po pomiędzy tymi dwoma tytułami. Zmian obecnie jest sporo, ale nie wszystkie są zasługą dodatku, jednak po kolei.





Nowe lokacje są posępniejsze od swoich poprzedników. W połączeniu z niektórymi motywami z fabuły potrafią stworzyć przyzwoity klimat. No i oczywiście nie należy zapominać o muzyce, której, jak zwykle, słucha się z ochotą. Tradycyjnie nie ma szans na same nowe miejsca.

Skoro zacząłem narzekać, pociągnę to dalej. Ponownie połączenie z BattleNetem jest największą bolączką gry. W dniu premiery było w porządku, ale później serwery ugięły się pod atakami ddos, zaś na koncie przez kilka dni wisiało ogłoszenie, że gracze mogą doświadczyć problemów z grami. Zakładając, że w ogóle zalogowałeś się na konto. Zdarzały się sytuacje, w których gracz mógł utknąć w kolejce logowania do BattleNetu, a co dopiero do konkretnej gry. Do tego dochodzi stosunek cena-zawartość. Jeśli ktoś chce ograniczyć się wyłącznie do V aktu, to długo nie pogra. Przed premierą i zaraz po niej cena dodatku wahała się od 160 do 100 złotych, podczas gdy zawartość stricte dodatkowa (10 poziomów postaci, nowy akt, adventure mode oraz nowa klasa)

Jeżeli Diablo 3 podobało Ci się, to dodatek pewnie masz, a przynajmniej rozważasz. Reaper of Souls to więcej tego samego (ale bez przesady), może trochę bardziej dynamicznie. Dla miłośników, nawet po uwzględnieniu cyrków z połączeniem i ceny za zawartość, ocena to 4. Dla mnie, osoby, której podstawka niespecjalnie przypadła do gustu, ocena pozostaje taka, jak była: 3+. Jeżeli ktoś podziela moją opinię, sugeruję poczekać, aż cena spadnie.
sobota, 29 marca 2014
Captain America: The Winter Soldier
Steve Rogers to postać dość trudna do tego, by oprzeć na niej cały film. Przy jego naturze bardzo łatwo popaść w banał, tandetę, lub stworzyć widowisko czarno-białe do obrzydzenia. Twórcom sequela filmu First Avenger udała się rzecz godna podziwu – ominięcie wszystkich tych pułapek, a przy okazji niezanudzenie widza na śmierć.
Akcja filmu rozgrywa się 2 lata po wydarzeniach z Avengers. Kapitan Ameryka dalej współpracuje z Shield, ale co i rusz ma problem ze zlecanymi misjami z powodów stricte etycznych. Stara się być wierny swoim ideałom, ale te porywają ludzi podczas wojny, zaś w czasie pokoju, wypełnionym odcieniami szarości, mogą stanowić przeszkodę. Shield w wyniku swoich działań znalazło się na celowniku nowego wroga. Co gorsza, jest on wspierany przez tytułowego Zimowego Żołnierza – zabójcę-widmo, o którym tak naprawdę nic nie wiadomo, oprócz liczby trupów, które zostawił za sobą. Atmosfera zagęszcza się w momencie, gdy pada znane z X-Files: „Trust no one”, a jedyną osobą do pomocy zdaje się być Black Widow, której przeszłość nie wróży dobrze współpracy.
W takim klimacie przyjdzie nam spędzić czas na nowej odsłonie filmowego uniwersum Marvela. Jestem pod dużym wrażeniem, z wielu powodów. Twórcom udało się stworzyć w wielu scenach napięcie, o które nie podejrzewa się filmu na podstawie komiksu. Akcja goni akcję, a w niektórych momentach z ust widza wyrywa się mimowolne: Że jak?! Dodatkowo między postaciami Evansa i Johansson wytworzyła się znakomita chemia. Bohaterowie świetnie uzupełniają się tak wyczynowo, jak i w rozmowach. Ponury nastrój wylewa się z ekranu, choć nie jest całkowicie pozbawiony humoru. Ponadto, jeśli ktoś nie posiada podstawowej wiedzy o komiksowym oryginale, czeka go kilka niespodzianek. Samo zakończenie wprowadza trochę zamieszania, ale kudos za to, że ktoś miał jaja, by wrzucić tak wyraziste zmiany. Jeżeli oglądaliście ostatniego Wolverine’a lub Iron Mana 3 (na końcu obu filmów jest scena solidnie mieszająca w życiu głównych bohaterów), to tutaj możecie spodziewać się powtórki z rozrywki.
Zanim zabierzecie się za oglądanie, koniecznie odświeżcie sobie poprzedniego Kapitana Amerykę i może Avengers. The Winter Soldier zawiera co prawda flashbacki potrzebne do zrozumienia poszczególnych wydarzeń, ale nie oddają one w całości tego, co się wydarzyło. Przyznam też, że po słabym Iron Man 3, lekkim, ale niewymagającym Thor: The Dark World, The Winter Soldier to najlepszy film w Phase 2 Marvela i jeden z lepszych w ogóle. Shield będące na celowniku może kojarzyć się nawet ze Skyfall. I pomimo drobnych dłużyzn tu i ówdzie, nowy Captain America dostaje ode mnie 5-.
P.S. 3D było dla mnie widoczne chyba tylko podczas logo Marvela, zaś sceny rozgrywające się nocą (a są przynajmniej dwie), oglądane w ciemnych okularach 3D i ze słabo podświetlonym ekranem, mogą powodować wręcz łzawienie lub ból oczu. Jeśli macie taką możliwość, omijajcie seanse 3D szerokim łukiem i strzeżcie się tych dubbingowanych.
Akcja filmu rozgrywa się 2 lata po wydarzeniach z Avengers. Kapitan Ameryka dalej współpracuje z Shield, ale co i rusz ma problem ze zlecanymi misjami z powodów stricte etycznych. Stara się być wierny swoim ideałom, ale te porywają ludzi podczas wojny, zaś w czasie pokoju, wypełnionym odcieniami szarości, mogą stanowić przeszkodę. Shield w wyniku swoich działań znalazło się na celowniku nowego wroga. Co gorsza, jest on wspierany przez tytułowego Zimowego Żołnierza – zabójcę-widmo, o którym tak naprawdę nic nie wiadomo, oprócz liczby trupów, które zostawił za sobą. Atmosfera zagęszcza się w momencie, gdy pada znane z X-Files: „Trust no one”, a jedyną osobą do pomocy zdaje się być Black Widow, której przeszłość nie wróży dobrze współpracy.
W takim klimacie przyjdzie nam spędzić czas na nowej odsłonie filmowego uniwersum Marvela. Jestem pod dużym wrażeniem, z wielu powodów. Twórcom udało się stworzyć w wielu scenach napięcie, o które nie podejrzewa się filmu na podstawie komiksu. Akcja goni akcję, a w niektórych momentach z ust widza wyrywa się mimowolne: Że jak?! Dodatkowo między postaciami Evansa i Johansson wytworzyła się znakomita chemia. Bohaterowie świetnie uzupełniają się tak wyczynowo, jak i w rozmowach. Ponury nastrój wylewa się z ekranu, choć nie jest całkowicie pozbawiony humoru. Ponadto, jeśli ktoś nie posiada podstawowej wiedzy o komiksowym oryginale, czeka go kilka niespodzianek. Samo zakończenie wprowadza trochę zamieszania, ale kudos za to, że ktoś miał jaja, by wrzucić tak wyraziste zmiany. Jeżeli oglądaliście ostatniego Wolverine’a lub Iron Mana 3 (na końcu obu filmów jest scena solidnie mieszająca w życiu głównych bohaterów), to tutaj możecie spodziewać się powtórki z rozrywki.
Zanim zabierzecie się za oglądanie, koniecznie odświeżcie sobie poprzedniego Kapitana Amerykę i może Avengers. The Winter Soldier zawiera co prawda flashbacki potrzebne do zrozumienia poszczególnych wydarzeń, ale nie oddają one w całości tego, co się wydarzyło. Przyznam też, że po słabym Iron Man 3, lekkim, ale niewymagającym Thor: The Dark World, The Winter Soldier to najlepszy film w Phase 2 Marvela i jeden z lepszych w ogóle. Shield będące na celowniku może kojarzyć się nawet ze Skyfall. I pomimo drobnych dłużyzn tu i ówdzie, nowy Captain America dostaje ode mnie 5-.
P.S. 3D było dla mnie widoczne chyba tylko podczas logo Marvela, zaś sceny rozgrywające się nocą (a są przynajmniej dwie), oglądane w ciemnych okularach 3D i ze słabo podświetlonym ekranem, mogą powodować wręcz łzawienie lub ból oczu. Jeśli macie taką możliwość, omijajcie seanse 3D szerokim łukiem i strzeżcie się tych dubbingowanych.
Subskrybuj:
Posty (Atom)