sobota, 28 lipca 2012

Prometheus

Lubię głupie filmy, zwłaszcza te, które zdają sobie sprawę z własnej ułomności i śmieją się z niej razem z widzem, ot najświeższy przykład: Cabin in the Woods. Głupotę jestem też w stanie wybaczyć, jeśli jest związana bezpośrednio z konwencją danego filmu, dla przykładu: slashery są przeważnie niemiłosiernie głupie. Czego nie trawię, to głupota serwowana pod przykrywką efekciarstwa i wmawianie widzowi, że to poważne widowisko z poważnymi rozważaniami nad sensem egzystencji, i jeśli się nie podoba, to widz nie rozumie przekazu/treści. Do tej ostatniej kategorii zaliczyłbym Prometeusza.

Otwarcie filmu stara się być monumentalne i pełne patosu. Po czym raz dwa lądujemy w odprawie rodem z Aliens, a zaraz potem mamy powtórkę z Alien. W zasadzie nie przeszkadza mi kopiowany główny mechanizm filmu – wyprawa w nieznane z wrogiem czającym się w ciemnościach. Tylko że po obejrzeniu Prometeusza i zestawieniu go z Alien ma się wrażenie, że albo Obcy wyszedł taki dobry przez przypadek, a Prometeusz to jego nieudana, acz świadoma podróba, albo w drugą stronę – Obcy był w zamierzeniu dobrym horrorem, a przy Prometeuszu coś nie poszło. W nowym filmie Scotta mamy naprawdę wiele scen nawiązujących do oryginału, ale wyglądają tak, jakby miały być i niczemu nie służyć. Wiele rozmów prowadzi do nikąd, wątki poboczne straszą głupotą, a postacie są takimi debilami, że wręcz chciałem, żeby zginęły w ciągu pierwszej połowy. Wyjątek stanowi chyba tylko Michael Fassbender grający Davida.

Przykładem kopiowania scen niech będzie notoryczne łamanie chain of command. W Alienie były z tego powodu kłótnie i dochodziło do rękoczynów. W Prometeuszu też wielokrotnie dochodzi do naruszenia tego łańcucha, ale konsekwencje... pojawiają się tylko raz... Trochę mało jak na 2 godziny filmu. Daruję sobie wyliczanie idiotyzmów merytorycznych, bo raz że to spoilowanie, a dwa że szkoda miejsca. I nie obchodzi mnie to, że pewnie niektóre popełniono na rzecz wyjaśnień w sequelach. Po tak negatywnym wrażeniu, jakie zrobił na mnie Prometeusz, na sequele mi się nie śpieszy. Tego filmu nie da się oglądać nawet w towarzystwie i przy piwie, by rzucać głupie teksty (a taki Aliens vs. Predator 2 świetnie się do tego nadawał). Dwa pozytywne aspekty, jakie udało mi się znaleźć w tym filmie to oprawa wizualna (zdjęcia i efekty) oraz wspomniany Fassbender. Obrazu nie polecam nikomu, chyba że jest już na takim głodzie s-f, że cokolwiek obejrzy, byle gatunek pasował. Moja ocena: 2.

3 komentarze:

  1. Obejrzałem. Do końca. Mogę mówić, że jestem twardy.
    Jak nisko musiał upaść Scott, żeby "wyprodukować" to wielkoułomne dzieło?
    Ten film to tragedia - w skali 1-10 rzeczywiście 2, ale tylko ze względu na efekty!
    Reszta, to niestety kicz, nuda, chujnia, grzybnia, patatajnia i na dodatek od razu zapowiedź sequelu. Bueh!


    OdpowiedzUsuń
  2. Złośliwie dodam jeszcze - stwierdzenie (bodaj przez samego Scotta), że film nie ma żadnych powiązań z Obcym (poza wspólnym universum) "odrobinę" mija się z prawdą - polecam ostatnią scenę filmu.

    Jeśli to nie przodek obcego to kto? Tajski robotnik portowy po 24-ro godzinnej zmianie?
    Z mordy podobny, ale jednak nie to samo.

    OdpowiedzUsuń