środa, 11 listopada 2015

Happy Fourth of July

Gdyby ktoś mnie zapytał, z jakimi dwoma seriami slasherów kojarzy mi się przedział od 1996 do 2004, powiedziałbym: Scream oraz I Know What You Did Last Summer. Zresztą nie bez powodu. Początkowe odsłony obu franczyz odbiły się takim echem w popkulturze że do dziś się je parodiuje. O Krzykach już pisałem, pora na konkurencję.


I Know What You Did Last Summer


Film otwiera utwór zespołu Type O Negative, zaś na tle „uroczej” okolicy przewija się całkiem interesująca lista nazwisk: Freddie Prinze Jr. (Mass Effect 3), Ryan Phillippe (Antitrust, Cruel Intentions), Sarah Michelle Gellar (jak jesteś geekiem i nie wiesz, kto to, masz obowiązek zdzielić się po gębie), Bridgette Wilson (Mortal Kombat Paula Andersona), Johhny Galecki (tak, Leonard z The Big Bang Theory). Następnie mamy niemal standardowe rozstawienie pionków na planszy: lokalna legenda o mordercy, pijani nastolatkowie świętujący koniec szkoły, wypadek i morderstwa rok później.

O ile pomysł na mordercę rodem z lokalnego folkloru (do tego z hakiem jako narzędziem zbrodni) niespecjalnie mi się spodobał, bo za bardzo zajeżdżał mi wariacją na temat Candymana, o tyle do reszty nie jestem w stanie się przyczepić… no prawie.

Pochwalę zdjęcia i tworzony klimat. Autorzy naprawdę postarali się, a rybacka mieścina idealnie sprawiła się w roli miejsca rzezi. Bardzo fajnym zabiegiem jest nieznana tożsamość zabójcy, co wbrew pozorom nieczęsto trafia się w tym gatunku. Dzięki temu wpleciono wątek śledztwa podobny do tego, co można zaobserwować w niektórych odsłonach serii A Nightmare on Elm Street, albo nawet kilku książkach Kinga. Wspomniana tożsamość ma także wpływ na przedstawienie akcji, która nie dzieje się tylko w nocy, czy tylko w określonych warunkach. Antagonista prześladuje swoje ofiary niezależnie od pory dnia, co daje pole do popisu w wielu aspektach, ale na szczęście nie jest nadużywane.

Niestety, tutaj muszę użyć tożsamości w negatywnym świetle. W momencie, gdy już wiemy, co i jak, uderza w nas niekonsekwencja, z jaką prowadzono tę postać. Z jednej strony zdaje się być nadnaturalna, bo do niektórych miejsc dosłownie teleportuje się i czai na swoje ofiary, z drugiej poraża swoją niezdarnością, niwelując poprzednie wrażenie. Drugą wadą będą mało kreatywne zabójstwa. Tyle dobrego, że w zamian otrzymujemy nieco prześladowania i tworzenia paranoi.

Koszmar minionego lata to dobry slasher, który stara się sztampę przedstawić po swojemu i nieźle mu to wychodzi. Moja ocena: 4.


I Still Know What You Did Last Summer


Sequel, który w sumie został zapowiedziany w ostatniej scenie pierwszego filmu. Sama scena przypomina trochę patent z Piątku 13-ego. Film wyszedł rok po oryginale.

Jako że jest to powtórka z rozrywki, odpada nam wątek śledztwa. Ten brak twórcy starają się zrewanżować kilkoma niezłymi zwrotami akcji, ale w swoich zapędach zapomnieli się, przez co klimat poszedł sobie precz. W jedynce atmosfera była miejscami naprawdę zawiesista. Tutaj, dopóki rzeź nie rozkręci się na dobre, mamy słaby film o napalonych nastolatkach. Autorzy niby próbują ratować sytuację umieszczając akcję na odciętej od świata wyspie i serwując podręcznikową, deszczową noc oraz odrobinę bardziej urozmaicone morderstwa, ale to za mało. Do tego dochodzi zakończenie, które ma podobny wydźwięk, co w jedynce, jednak tu w ogóle nie pasuje. Ponadto ciężko nie odnieść wrażenia inspiracji Krzykiem 2.

Nie jest to jakiś specjalnie tragiczny przedstawiciel gatunku, ale i rewelacji nie uświadczycie. Ot, taki przeciętniak. Moja ocena: 3.


I’ll Always Know What You Did Last Summer


To ci dopiero mieszanka pomysłów. Pierwsza scena przypomina Final Destination 3. Kilka kolejnych zapowiada remake pierwszego Koszmaru, tylko z nową ekipą. Zaś dalej film rzuca w nas motywem rodem z późniejszych Piątków 13-ego, albo Candymana. W ogóle ta część powstała chyba tylko po to, by sprawdzić, czy jeszcze ktoś się serią interesuje

Jeśli ktoś widział drugi film, będzie wiedział, że założenia trzeciego mają niewiele sensu nawet na tle gatunku, czy poprzednich odsłon. Owszem, są filmy, które wykorzystują podobne, ale tutaj zwyczajnie one nie działają. Da się to odczuć na każdym kroku. Główny wątek to kotlet tak odgrzewany, że aż mdli. Gdyby nie wzmianka o wydarzeniach z #1 i #2, autentycznie pomyślałbym, że mamy do czynienia z remake’iem. Aktorzy nawet w czytanie swoich kwestii nie potrafią się wczuć. Po prawdzie to niespecjalnie się dziwię, postacie nie potrafią wyjaśnić najprostszych rzeczy, a dialogi są niemiłosiernie głupie. Potencjał antagonisty został drastycznie zaniżony, zaś morderstwa są okropnie nudne. Jako zapchajdziury dostajemy chaotyczne i niepotrzebne sekwencje ze snami.

Na początku myślałem, aby dać ocenę z plusem, gdzie ten ostatni byłby za nawiązania do poprzedników. Potem stwierdziłem, że lepiej byłoby, gdyby ten film w ogóle nie powstał, niezależnie od ilości smaczków. Moja ocena: 1

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz