niedziela, 19 października 2025

All Hallow’s Eve (2013)

Praktycznie każdy, kto oglądał trochę filmów, kojarzy którąś z postaci typu Freddy Krueger, Michael Myers, Chucky, Ghostface lub Jigsaw, a przecież oprócz nich istnieją dziesiątki mniej rozpoznawalnych morderców. Wybicie się spośród tego tłumu to nie lada wyczyn, ale twórcy serii Terrifier się to udało. Klaun Art pojawił się najpierw w krótkometrażówkach The 9th Circle (2008) i Terrifier (2011). Następnie autor Damien Leone wziął oba tytuły, spiął je klamrą fabularną i dorzucił wraz z nowym trzecim do opisywanej tu antologii.

W Halloween pewna niańka i jej podopieczni znajdują nieoznakowaną kasetę video. Chłopak liczy na horror, siostra go popiera, niańka zostaje przegłosowana. Rozpoczynają seans, zaś my będziemy im towarzyszyć do tego stopnia, iż większość czasu spędzimy z samymi shortami bez komentarza fikcyjnej widowni. Dopiero z czasem zawartość kasety zacznie przenikać do warstwy z niańką i jej podopiecznymi.

Nie bardzo wiem, komu można polecić All Hallow’s Eve. Fabuła jest pretekstowa do tego stopnia, że w zasadzie nie ma zakończenia. Ba, same shorty przypominają nowele. Ich zadaniem jest nie tyle opowiedzieć historię, co wywołać reakcję u widza. Będzie to niepokój, niepewność, obrzydzenie, strach i tyle (albo aż tyle). Wszystko w bardzo niskobudżetowej oprawie i bardzo niezobowiązujące, bo na tym etapie nikt nie myślał o jakimkolwiek sequelu.

Nie dość, że sam film jest dość specyficzny, to jeszcze nie do końca sprawdza się w obrębie przyjętych przez siebie założeń. Środkowy short został nakręcony specjalnie na rzecz niniejszej antologii. Sęk w tym, że autor nie chciał, rozwadniać postaci Arta dodatkowym segmentem, więc wrzucił kompletnie innego antagonistę. Według wielu recenzji jest to najgorsza część filmu i niestety muszę się zgodzić. Potwór wygląda taniej niż wszystko inne, jest mało przekonujący (idea stojąca za nim pasuje do założeń) i tylko ostatnie sekundy wypadają przyzwoicie.

Może jestem staroświecki, ale brakuje mi tu normalnej struktury fabularnej. Nawet po zaakceptowaniu tego, że film ma „tylko” wzbudzić emocje, ciężko mi przeboleć brak jakiejś wyrazistej konkluzji (choć zabieg z napisami końcowymi jest dobry). All Hallow’s Eve można zafundować sobie w ramach jakiegoś jesiennego oglądania. Jednak dobrze mieć pod ręką alternatywny i bardziej tradycyjny tytuł. Moja ocena: 3-.

niedziela, 12 października 2025

I Know What You Did Last Summer (2025)

Jak zapowiedziano ten film, byłem ciekaw, w jakim kierunku pójdzie. Niestety, już pierwsze recenzje skutecznie mnie zniechęcały do seansu, ale nawet one nie przygotowały mnie na to, co obejrzałem…

Schemat jest podobny do filmu otwierającego serię: grupa młodzików coś odwala, a rok później odczuwa konsekwencje, gdy jakiś czubek zaczyna ich zabijać jednego po drugim. Ok, tyle jeszcze przeboleję, bo slashery schematami i powtarzalnością stoją. Tyle tylko, że tu już sam wypadek wydaje się naciągany, a dalej jest gorzej. Morderstwa są ok, lecz śledztwo wlecze się niemiłosiernie, zaś bohaterowie nie wzbudzają ani odrobiny sympatii. Są tak nijacy, że nawet ich śmierć nie bawi.

Co mnie tak naprawdę podminowało? Nie jest to obecność postaci i nawiązań do dwóch pierwszych części. Nie jest to sztampa oraz nijakość. Jest to ostatnie pół godziny, w trakcie których autorzy mieszają, co się tylko da. Wymazywanie historii zbrodni Southport? Podobny patent był w Koszmarze z ulicy Wiązów oraz Freddy vs. Jason. Twist z mordercą? Krzyk. Rozpad związku weteranów serii? Krzyk 5. Jednak największym idiotyzmem jest sam finał, w którym autorzy próbują wmówić nam, iż osoba po traumie będzie próbowała odtworzyć tę traumę na kimś innym, by mu pomóc. A potem jeszcze okazuje się, że tuż przed drugą turą napisów końcowych niektórzy martwi tacy martwi to nie są oraz że ci niby dobrzy wcale takich dobrych zamiarów mogą nie mieć. Ma to być chyba fundament pod przyszły sequel, ale nie mam pojęcia, kto miałby na niego czekać

Jeśli już oglądać Koszmar, to niech to będzie oryginał lub serial. Tegoroczny sequel nijak się do tego nie nadaje. Moja ocena: 1+.

niedziela, 28 września 2025

Karate Kid: Legends

Gdy Cobra Kai okazało się sukcesem, fani zaczęli spekulować, co jeszcze pojawi się w serialu. Była Ali, był Chozen, kto jeszcze? Trafnie wytypowano obecność Terry’ego Silvera oraz Mike’a Barnesa, ale już rolę Ali w całej tej aferze niekoniecznie. Zaś kompletną wtopą okazały się oczekiwania, iż w serii mogliby zawitać Julie Pierce lub Dugan (dla tych co nie pamiętają: bohaterka i główny antagonista z The Next Karate Kid). Niemniej jednak na tej samej fali popłynęły spekulacje, czy dałoby się połączyć klasyczną trylogię z fatalnie nazwaną odsłoną z 2010 roku. Nie wiem jak inni, ale mi szczęka opadła, gdy pojawiły się pierwsze informacje o tym, iż Daniel LaRusso spotka pana Hana.

Głównym bohaterem Legends jest Li Fong – nastolatek, który przeprowadza się z matką (graną przez Ming-Na Wen) z Hong Kongu do Nowego Jorku, gdzie pakuje się w podobne kłopoty, co swego czasu Daniel oraz Dre. No właśnie, Dre. Pamięta ktoś tego typa? Granego przez Jadena Smitha w 2010? Nie ma go tu. Co prawda nie zanegowano żadnych wydarzeń z TKK (2010), ale nie ma też żadnych odniesień do niego. Wracając do Legend, na osobowość Li składają się trzy główne czynniki: znajomość kung fu (której stara się nie nadużywać), trauma po śmierci brata (zwycięzcy turnieju sztuk walki) i łagodny charakter (w przeciwieństwie do Daniela Li nie próbuje się mścić). Szybko okazuje się, że jego umiejętności to za mało i do swego repertuaru musi dodać karate, by mieć jakieś szanse w lokalnym turnieju. Na pomoc przylatuje Han, który następnie zaprasza Daniela.

Widziałem sporo narzekań na fabułę tego filmu (nie wspomniałem o jego pierwszej połowie, gdzie mamy do czynienia z innymi wątkami), że przypomina zlepioną z dwóch różnych. Fakt, nie jest jakoś rewelacyjnie poprowadzona, ale daje radę i można się przy niej wyluzować. Walki to efekt połączenia oryginalnej trylogii z odsłoną z 2010 i dynamiką Cobra Kai. Jest efekciarsko, jest dynamicznie i różnorodnie. Poważniejsze tematy poprzetykano humorystycznymi treningami, a na koniec otrzymujemy taki występ gościnny, że można popłakać się ze śmiechu.

Legendy są pod wieloma względami filmem wtórnym, ale nie przeszkadza to w zapewnieniu lekkiej i przyjemnej rozrywki. Można im zarzucić też nierówne tempo. zbędne wątki lub miejscami dziwne zachowanie postaci, jednak te również nie przeszkadzają w odbiorze. Bawiłem się dobrze i chętnie wrócę do Legend. Moja ocena: 4.