niedziela, 22 czerwca 2025

Jarosław Grzędowicz – Pan lodowego ogrodu, tom 3

„Pan z Wami! Jako i ogród jego. Wstąpiwszy, porzućcie nadzieję. Zgasną ekrany, oślepną monitory, zamilkną telefony. Tylko magia. I władza… Wystarczyło czworo obdarzonych jej pełnią Ziemian, by z planety Midgaard uczynić istne piekło. Vuko Drakkainen podąża śladami ich przerażającego szaleństwa. Z misją: zlikwidować! Odesłać na Ziemię lub pogrzebać na bagnach. Problem w tym, że oni stali się… Bogami. Filar, cesarski syn, mimo młodego wieku zaznał już losu władcy i wygnańca, wodza i niewolnika. Podąża ku przeznaczeniu, szukając ratunku dla swego skazanego na zagładę świata.”

Nie pamiętam, kto mi to mówił, ale słyszałem takie stwierdzenie, że w przypadku tej serii im dalej w książki, tym niższy poziom. Po takiej reklamie z niejaką obawą siadałem do lektury trzeciego tomu, ale jak już zacząłem, to przy każdej okazji kartki furczały.

Autor w pewnym sensie wytresował mnie, bo jak w pierwszym tomie niespecjalnie obchodził mnie wątek Filara, w drugim już było znośnie, to teraz: No spoko, to co tam teraz Filar porabia? A w tym tomie dzieje się dużo, oj dużo. Osiągnęliśmy ten moment każdej historii, w którym bohaterowie dostają łomot, zaś po nim muszą zebrać się do kupy, bo przed nimi ostateczne starcie. Myślałem, że Vuko miał przerąbane poprzednio, gdy był drzewem, a tu niespodzianka, może być gorzej! Choć po prawdzie to i tak nic z drogą, jaką przebył Filar, by móc spotkać naszego Ziemianina.

Najwięcej frajdy dawały mi ekspozycje. Otrzymujemy tony informacji na temat Midgaardu, wizyty Ziemian (ponownie ma się wrażenie inspiracji Thorgalem), magii, eksperymentów i konsekwencji tego wszystkiego. Przy okazji autor nastawia nas na to, co ma nadejść. Nie będę owijał w bawełnę, jak dowiedziałem się o skali wydarzeń, zorientowałem się, dlaczego planszowa adaptacja wygląda tak, a nie inaczej. Podejrzewałem też, kto jest kto w poszczególnych stronach konfliktu, ale dopiero po opisie działania magii naprawdę dociera do czytelnika, dlaczego akcja toczy się w tym kierunku. Cieszę się też, że wbrew rekomendacjom zwlekałem tyle czasu z lekturą. Trzeci tom kończy się w takim miejscu, że na samą myśl o czekaniu na dalszy ciąg przez rok lub dłużej robi się słabo.

Gdybym miał do oceny dopisać minus (i jest to naprawdę gdybanie, nie zamierzam tego robić), pojawiłby się z powodu okoliczności spotkania bohaterów. Biorąc pod uwagę wszystkie wyłożone fundamenty, sama scena wydała mi się tak mało prawdopodobna, jak szóstka w totka. Jeden nie przestawał łazić po mieście, bo miał przeczucie, a drugiemu akurat wpadł do głowy pomysł ze śpiewaniem piosenki, którą tylko Vuko zrozumie. Ba, zgrali się w czasie! I żeby było śmieszniej to śpiewanie ma solidne uzasadnienie, przeczucie Vuko już nie. Ostatecznie nie mam o co się dąsać, gdyż od początku czekałem na ich spotkanie i dostałem to, com chciał. Dalsze słowa są zbędne. Trzeci tom dostaje ode mnie: 5, a ja biorę się za czwarty.

niedziela, 15 czerwca 2025

Reacher – Season 3

Trzeci sezon Reachera zaczyna się niemal jak filmy wg teorii Hitchcocka – jest trzęsienie ziemi, a potem napięcie rośnie. Jack stara się opylić pudło starych płyt, gdy na ulicy obok ma miejsce próba porwania syna lokalnego bogacza. Reacher wkracza do akcji, bałagani i w rezultacie musi uciekać razem z małolatem. Wdzięczny ojciec postanawia dać mu robotę, jako że w jego branży osiłków nigdy za wiele.

Po dosyć spektakularnym sezonie drugim autorzy doszli chyba do wniosku, iż nie ma sensu podbijać stawki oraz skali z każdym kolejnym sezonem. W rezultacie trzeci jest dużo bardziej kameralny i łączy w sobie klimat pierwszego z pewnymi zapożyczeniami z drugiego. Kolejnym skutkiem tych roszad jest zachowanie postaci. Reacher i Neagly nadal są świetni w tym co robią, lecz tutaj wydają się być bardziej ludzcy. Popełniają błędy i zdarza im się bać o własne życie. Niby człowiek wie, że będzie czwarty sezon, a włodarze Amazona myśleli o osobnym show dla Neagly, więc kto jak kto, ale ta dwójka jest bezpieczna, a jednak gdy Reacher mówi, że trzeba uciekać, automatycznie zapomina się o tej pewności i daje wciągnąć generowanemu napięciu.

W ogóle cały sezon dałem się zaskakiwać. Jak zwykle jestem czujny i ciężko odwrócić moją uwagę, tak tutaj co chwila łapałem się na tym, że faktycznie powinienem był coś przewidzieć, ale zapomniałem… Dlaczego? Gdy akcja umiejętnie mnie wciągnęła, przestawałem zwracać uwagę na pewne detale, które dużo zdradzają. Przykład pierwszy z brzegu jest we wstępie tego wpisu. Przeczytajcie pierwszy akapit jeszcze raz i pomyślcie, co w nim nie pasuje. Jest to dosłownie drobiazg. Jeśli to wam kliknie, pierwszy zwrot akcji zdołacie przewidzieć. Dalej jest ich tylko więcej.

Jedyną wtopą fabularną, której nie udało się zamaskować jest los jednej postaci. Nie to że autorzy się nie starali, bo naprawdę gimnastykowali się, by na różne sposoby powiedzieć: „To nie skończy się tak, jak myślicie”, lecz przedobrzyli i mimo ich wysiłków ten jeden zgon da się zgadnąć ze 100% pewnością na długo przed jego sceną.

Z jednej strony można pokusić się o stwierdzenie, iż trzeci sezon jest wtórny zwłaszcza względem pierwszego, ale mnie ten zabieg odpowiada, bo poza powielaniem pewnych aspektów trzeci jest lepiej nakręcony. Napięcie stoi na wyższym poziomie, zagrożenie wielokrotnie wydaje się realne, zaś finałowe starcie nie ma w sobie niemal żadnych znamion kina akcji. Np. główny zły nie wygłasza przemowy, a niektóre frakcje logicznie stwierdzają: „Nie nasz problem, zwijamy się”, zanim Reacher pociągnie za spust. Przez co sezon numer trzy stał się moim ulubionym. Moja ocena: 5.

niedziela, 25 maja 2025

Like a Dragon: Yakuza – Season 1

Gdy zapowiadano ten serial, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony lista japońskich nazwisk przy realizacji robiła wrażenie, z drugiej Yakuza nie miała szczęścia do adaptacji filmowej, zaś ta dobra, teatralna, jest mniej znana. Niestety, obawy były w większości uzasadnione.

Pomimo iż serial wyszedł niedawno (czyli ma do dyspozycji większość dorobku serii), kompletnie olał wydarzenia Yakuzy 0, czym na dzień dobry kompletnie rozpieprzył linię czasową. Chwilę potem poskakał po jej resztkach za pomocą tego, czym zajmowali się bohaterowie już na samym początku, a na koniec spalił pozostałości na wiór jedną rozmową. To wszystko w ciągu kilkunastu pierwszych minut pierwszego odcinka. Dalej było gorzej. Ja rozumiem, że serial ma także nazwę Ryû ga Gotoku ~Beyond the Game~, ale w moich oczach to nie usprawiedliwia kolosalnych zmian w fabule. Czego oczekiwać? Z gier trafiło tu trochę postaci, miejsca akcji, kilka relacji, kilka wydarzeń i kilka dat. Cała reszta? Fanficowa wyobraźnia autorów serialu.

Zacznę od wspomnianej rozmowy, bo to ona sprawiła, iż porzuciłem całą nadzieję. Kazuma, Nishiki, Yumi i Miho mają ochotę opuścić sierociniec i swojego nudnego opiekuna. W oryginale Kiryu i Nishikiyama byli tak zafascynowani przynależnością „ojca” do yakuzy, że sami się pchali w jej szeregi. Od zawsze mieli do niego szacunek i chcieli, by był z nich dumny. Tutaj? A idź pan w cholerę – mniej więcej taką mają postawę. Kiryu potem stara się odkręcić całą aferę już przed głową rodziny Dojima i zapewnia, że służyła ona wyłącznie zaprezentowaniu jego możliwości i chęci dołączenia do klanu Tojo, lecz nadal nie ma to nic wspólnego z Kazamą, bo o jego przynależności do organizacji dzieciaki nie wiedziały aż do momentu pojawienia się bandytów w sierocińcu.

Ramy czasowe kompletnie popaprano. Wg serialu bohaterowie byli wciąż w sierocińcu w roku 1995, podczas gdy Kiryu i spółka byli już dorośli pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to miały miejsce wydarzenia z Yakuzy 0. Co więcej, Kiryu nigdy nie deklarował chęci zostania Smokiem Dojimy. Doszło do tego, bo nastukał Shibusawie, który chciał być za takiego uważany. Jedyne, co się czasowo zgadza, to osadzenie teraźniejszych wydarzeń w 2005, kiedy działa się większość akcji z Yakuzy/Yakuzy Kiwami. Z kolei bar Serena nie był frontem dla działalności przestępców. Ba, wierchuszka rodziny Dojima nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Dopiero Nishikiyama spierdzielił neutralność tego miejsca. A Millennium Tower wygląda jak jakiś koszmarek stworzony przez Tima Burtona dla Clampa z Gremlins 2.

Zanim przejdę dalej, chciałbym zwrócić uwagę, iż mam za sobą już dwa akapity narzekań i wszystko na podstawie pierwszej połowy pierwszego odcinka. Wracając do tematu – postaciom pobocznym również rozwalono biografię oraz wizerunek. Np. taki Date wygląda tak ze 20 lat młodziej niż powinien. Zamiast zniszczonego przez życie i przemielonego przez system weterana policji dostajemy nie mogącego usiedzieć na tyłku przeciętniaka, który nie rzuca się z motyką na słońce tylko dlatego, że Kiryu mu nie przytaknął. Shibusawa cierpi na ten sam przypadek, co teatralny (swoją drogą dobór serialowego też jest od czapy) Shimano – zamiast smukłego cwaniaka, który stanowił wyzwanie dla Kiryu i zaplanował nie lada intrygę, mamy niskiego grubasa dokonującego prostackiego włamania do sejfu… Można by tak długo wymieniać. Majima, który ma wciąż oboje oczu w 1995 i jest go piekielnie mało nawet jak na drugi plan, Taiga, który NIE siedzi w więzieniu i zachowuje się wieśniacko. Zresztą Goro wcale nie wypada lepiej, ma może jedną scenę bliską grom. W pozostałych jest takim samym burakiem (nie czubkiem) co Saejima.

Na plus na pewno policzę aktorów wcielających się w role Kiryu i Nishikiyamy. Nie są może idealnym odzwierciedleniem swoich odpowiedników z pierwowzoru, ale ich manieryzmy oraz transformacja z głupich gnojków w członków yakuzy jest świetna. Ich spojrzenia spode łba pasują do natury widowiska i faktycznie mogłyby być tymi, którymi raczą nas bohaterowie z gier. Przy czym muszę podkreślić, że aktorzy teatralni (Eiji Takigawa jako Kiryu i Gaku Sano jako Nishiki) byli lepiej dobrani. Zwłaszcza Takigawa, który swoją posturą górował nad wszystkimi i z twarzy było mu bliżej do Kazumy.

Od strony wizualnej jest całkiem przyjemnie. Fikcyjna Japonia i wersja live-action Kamurocho przykuwają wzrok. Da się z nich wyłuskać odrobiny klimatu. Z muzyki… nie pamiętam nic. Podczas gdy z gier kojarzę piosenki z karaoke, utwory otwierające i pojedyncze z niektórych części (np. motyw przewodni Kuze).

Zawiodłem się na scenach akcji. Z jednej strony te zawarte w show potrafią zrobić wrażenie swoją efektownością i brutalnością. Z drugiej jest ich podejrzanie mało jak na tak napakowaną franczyzę. Do tego niektóre z nich (np. finałowe mordobicie między Kiryu i Nishikiyamą) nie wzbudziły we mnie żadnych emocji (podczas gdy to samo starcie w Yakuza Kiwami genialnie oddawało to, o jak osobistą stawkę się toczy).

Fabuła sama w sobie nie jest zła, jeśli nie zna się oryginału. Ot, ktoś kradnie sporą sumę (10 miliardów jenów), jest kilka frakcji, które chcą ją odzyskać, w przeciwnym razie dojdzie do rzezi. Intryga nie jest skomplikowana, co może stanowić plus dla osób oczekujących niezobowiązującej rozrywki i minus dla widzów, którzy szybko rozgryzą, co się stało i będą się nudzić.

Bez znajomości gier i z jako taką tolerancją na klimaty gangsterskie w realiach Japonii serialową Yakuzę da się obejrzeć, lecz może to być męczące. W tym wariancie daję: 3. Niestety, jeśli nastawiać się na adaptację, to jest tu tyle zmian, spłycania i nieznajomości materiału źródłowego, że szkoda czasu oraz nerwów. Zmarnowany potencjał, który oceniam na: 2.