
Gdy zapowiadano ten serial, miałem mieszane uczucia. Z jednej strony lista japońskich nazwisk przy realizacji robiła wrażenie, z drugiej
Yakuza nie miała szczęścia do
adaptacji filmowej, zaś ta dobra,
teatralna, jest mniej znana. Niestety, obawy były w większości uzasadnione.
Pomimo iż serial wyszedł niedawno (czyli ma do dyspozycji większość dorobku serii), kompletnie olał wydarzenia
Yakuzy 0, czym na dzień dobry kompletnie rozpieprzył linię czasową. Chwilę potem poskakał po jej resztkach za pomocą tego, czym zajmowali się bohaterowie już na samym początku, a na koniec spalił pozostałości na wiór jedną rozmową. To wszystko w ciągu kilkunastu pierwszych minut pierwszego odcinka. Dalej było gorzej. Ja rozumiem, że serial ma także nazwę
Ryû ga Gotoku ~Beyond the Game~, ale w moich oczach to nie usprawiedliwia kolosalnych zmian w fabule. Czego oczekiwać? Z gier trafiło tu trochę postaci, miejsca akcji, kilka relacji, kilka wydarzeń i kilka dat. Cała reszta? Fanficowa wyobraźnia autorów serialu.
Zacznę od wspomnianej rozmowy, bo to ona sprawiła, iż porzuciłem całą nadzieję. Kazuma, Nishiki, Yumi i Miho mają ochotę opuścić sierociniec i swojego nudnego opiekuna. W oryginale Kiryu i Nishikiyama byli tak zafascynowani przynależnością „ojca” do yakuzy, że sami się pchali w jej szeregi. Od zawsze mieli do niego szacunek i chcieli, by był z nich dumny. Tutaj? A idź pan w cholerę – mniej więcej taką mają postawę. Kiryu potem stara się odkręcić całą aferę już przed głową rodziny Dojima i zapewnia, że służyła ona wyłącznie zaprezentowaniu jego możliwości i chęci dołączenia do klanu Tojo, lecz nadal nie ma to nic wspólnego z Kazamą, bo o jego przynależności do organizacji dzieciaki nie wiedziały aż do momentu pojawienia się bandytów w sierocińcu.
Ramy czasowe kompletnie popaprano. Wg serialu bohaterowie byli wciąż w sierocińcu w roku 1995, podczas gdy Kiryu i spółka byli już dorośli pod koniec lat osiemdziesiątych, kiedy to miały miejsce wydarzenia z
Yakuzy 0. Co więcej, Kiryu nigdy nie deklarował chęci zostania Smokiem Dojimy. Doszło do tego, bo nastukał Shibusawie, który chciał być za takiego uważany. Jedyne, co się czasowo zgadza, to osadzenie teraźniejszych wydarzeń w 2005, kiedy działa się większość akcji z
Yakuzy/
Yakuzy Kiwami. Z kolei bar Serena nie był frontem dla działalności przestępców. Ba, wierchuszka rodziny Dojima nawet nie wiedziała o jego istnieniu. Dopiero Nishikiyama spierdzielił neutralność tego miejsca. A Millennium Tower wygląda jak jakiś koszmarek stworzony przez Tima Burtona dla Clampa z
Gremlins 2.
Zanim przejdę dalej, chciałbym zwrócić uwagę, iż mam za sobą już dwa akapity narzekań i wszystko na podstawie pierwszej połowy pierwszego odcinka. Wracając do tematu – postaciom pobocznym również rozwalono biografię oraz wizerunek. Np. taki Date wygląda tak ze 20 lat młodziej niż powinien. Zamiast zniszczonego przez życie i przemielonego przez system weterana policji dostajemy nie mogącego usiedzieć na tyłku przeciętniaka, który nie rzuca się z motyką na słońce tylko dlatego, że Kiryu mu nie przytaknął. Shibusawa cierpi na ten sam przypadek, co teatralny (swoją drogą dobór serialowego też jest od czapy) Shimano – zamiast smukłego cwaniaka, który stanowił wyzwanie dla Kiryu i zaplanował nie lada intrygę, mamy niskiego grubasa dokonującego prostackiego włamania do sejfu… Można by tak długo wymieniać. Majima, który ma wciąż oboje oczu w 1995 i jest go piekielnie mało nawet jak na drugi plan, Taiga, który NIE siedzi w więzieniu i zachowuje się wieśniacko. Zresztą Goro wcale nie wypada lepiej, ma może jedną scenę bliską grom. W pozostałych jest takim samym burakiem (nie czubkiem) co Saejima.
Na plus na pewno policzę aktorów wcielających się w role Kiryu i Nishikiyamy. Nie są może idealnym odzwierciedleniem swoich odpowiedników z pierwowzoru, ale ich manieryzmy oraz transformacja z głupich gnojków w członków yakuzy jest świetna. Ich spojrzenia spode łba pasują do natury widowiska i faktycznie mogłyby być tymi, którymi raczą nas bohaterowie z gier. Przy czym muszę podkreślić, że aktorzy teatralni (Eiji Takigawa jako Kiryu i Gaku Sano jako Nishiki) byli lepiej dobrani. Zwłaszcza Takigawa, który swoją posturą górował nad wszystkimi i z twarzy było mu bliżej do Kazumy.
Od strony wizualnej jest całkiem przyjemnie. Fikcyjna Japonia i wersja live-action Kamurocho przykuwają wzrok. Da się z nich wyłuskać odrobiny klimatu. Z muzyki… nie pamiętam nic. Podczas gdy z gier kojarzę piosenki z karaoke, utwory otwierające i pojedyncze z niektórych części (np. motyw przewodni Kuze).
Zawiodłem się na scenach akcji. Z jednej strony te zawarte w show potrafią zrobić wrażenie swoją efektownością i brutalnością. Z drugiej jest ich podejrzanie mało jak na tak napakowaną franczyzę. Do tego niektóre z nich (np. finałowe mordobicie między Kiryu i Nishikiyamą) nie wzbudziły we mnie żadnych emocji (podczas gdy to samo starcie w
Yakuza Kiwami genialnie oddawało to, o jak osobistą stawkę się toczy).
Fabuła sama w sobie nie jest zła, jeśli nie zna się oryginału. Ot, ktoś kradnie sporą sumę (10 miliardów jenów), jest kilka frakcji, które chcą ją odzyskać, w przeciwnym razie dojdzie do rzezi. Intryga nie jest skomplikowana, co może stanowić plus dla osób oczekujących niezobowiązującej rozrywki i minus dla widzów, którzy szybko rozgryzą, co się stało i będą się nudzić.
Bez znajomości gier i z jako taką tolerancją na klimaty gangsterskie w realiach Japonii serialową Yakuzę da się obejrzeć, lecz może to być męczące. W tym wariancie daję: 3. Niestety, jeśli nastawiać się na adaptację, to jest tu tyle zmian, spłycania i nieznajomości materiału źródłowego, że szkoda czasu oraz nerwów. Zmarnowany potencjał, który oceniam na: 2.