Film znany także jako Like a Dragon lub Yakuza: Like a Dragon stanowi bardzo luźną adaptację pierwszej części serii gier video. Jak bardzo luźną? Cóż…
Gorące lato w Kamurocho, na ulicy wszystkim odbija, a jakby tego było mało, klanowi Tojo wyparowało 10 miliardów jenów z banku. Serio, to są założenia. Nie ma tutaj głównego bohatera jako takiego. Po prostu pokazuje się widzowi poszczególne wątki, do których należą: dwóch przestępców trzymających pracowników banku jako zakładników (bo próbowali obrabować placówkę, ale okazało się, że w tej nie ma pieniędzy) oraz oddział policji, który na nich dybie; młoda para, która wpada na pomysł okradania miejscowych sklepów i im podobnych, bo dziewczyna potrzebuje dużej ilości gotówki; Kiryu, który wyszedł z więzienia i próbuje odnaleźć matkę napotkanej dziewczynki, Haruki; zawodowy zabójca polujący na jednego polityka i Majima polujący na Kiryu. Do tego dochodzą postacie z pobocznymi rolami, jak Date, Yumi i Nishikiyama. Tak – w grze są to kluczowi bohaterowie, którzy mają zdecydowanie więcej czasu antenowego niż 5 minut i sporą role do odegrania. Tutaj sprowadza się ich do krótkiej obecności lub wzmianek.
Gdyby patrzeć na ten film przez pryzmat wierności oryginałowi, wypadłby gorzej niż Wiedźmin od Netflixa. Nic tu się kupy nie trzyma, ze 3 wątki są niepotrzebne, reszta spłycona i wszędzie panuje chaos nie pozwalający skupić się na niczym. Mało tego, w tej wersji tak naprawdę wydarzenia z Yakuzy mogłyby w ogóle się nie wydarzyć, bo główny zły (który tutaj w zasadzie nie jest ani główny, ani specjalnie zły – po prostu jest) ginie w innych okolicznościach. Sprawia to trochę wrażenie, jakby fabuła działa się obok postaci. Z rzeczy, które nie tyle się zgadzają, co oddają klimat gry, należy wymienić walki (włącznie z takimi elementami jak płomienie na postaciach i energetyki przywracające zdrowie), zachowanie i dobór aktora grającego Majimę (bo wygląd już nie do końca, nawet opaska jest nie na tym oku), Harukę i absurdalną atmosferę niektórych scen. W takim wariancie zasługuje na ocenę: 2.
Jest jednak druga strona medalu. W momencie, gdy przestałem przejmować się poziomem adaptacji, Like a Dragon zaczął kojarzyć mi się z Pulp Fiction, tylko opowiedzianym chronologicznie. Zamiast na bohaterach gry skupiałem się na obu duetach przestępców, którzy próbują coś ugrać w tej porąbanej rzeczywistości. W takim wariancie film przypomina komedię do chwili, w której przestaje być śmiesznie. Ta ostatnia robi największe wrażenie, bo o ile w przypadku Kiryu to kuriozalne, że on nie ma wpływu na rzeczywistość (w przeciwieństwie do gry), o tyle w przypadku nowych postaci to właśnie to przeżucie i wyplucie, a następnie ignorowanie przez otoczenie zdołało mnie zaskoczyć. W tym wariancie dałbym: 4-. Warto jednak podkreślić, że nawet z tej perspektywy filmowa Yakuza może być niestrawna, bo humor jest specyficzny, fabuła nadal chaotycznie skacze od sceny do sceny, a brak konsekwencji (są np. ludzie ginący od 1 strzału, a inni przeżywają dziesięć razy tyle przyjętych obrażeń) może zirytować. Niemniej jednak warto spróbować choćby w ramach eksperymentu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz