niedziela, 26 września 2010

Alien Breed: Impact

Seria Alien Breed była szczególnie popularna w pierwszej połowie lat 90. Jej ostatnia odsłona Alien Breed 3D 2 ukazała się na Amidze w 1996. Od tamtej pory Team 17 skupiało się przede wszystkim na kolejnych częściach Worms (a przynajmniej odnosiło się takie wrażenie). W grudniu 2009 wypuszczono odświeżoną wersję hitu: Alien Breed Evolution na XBOXa, zaś w 2010 światło dzienne ujrzała wersja PC – Alien Breed: Impact.

Założenia są proste: komandos trafia na stację/statek opanowany przez obcy gatunek, musi się rozeznać w sytuacji i przeżyć, eksterminując przy okazji tyle paskud, ile się da. Od razu należy zaznaczyć, że o ile bestie z pierwszych części Alien Breed faktycznie przypominały Obcych znanych z kina, o tyle w Impact są to po prostu różnego rodzaju potwory przypominające krzyżówkę robali ze Starship Troopers z Zergami.

O samej grze niewiele da się tak naprawdę napisać. Idziemy przez kolejne sekcje bazy/statku, zdobywamy potrzebne informacje, uruchamiamy niezbędne systemy i ruszamy dalej, przez cały czas prując do kosmitów, trafiając niekiedy na nieco większą poczwarę. Po drodze przeszukujemy ciała poległych oraz szafki. System przedmiotów jest odświeżeniem tego, co było w oryginale. Poza znajdźkami porozrzucanymi po lokacjach zbieramy też pieniądze. Można je wydać w terminalach komputerowych na amunicję, apteczki, czy dodatkowe akcesoria takie jak granaty, pancerz, automatyczne działka, czy usprawnienia. Te ostatnie z kolei wpływają na wydajność naszej broni, medykamentów itd. Terminale pełnią też rolę save pointów (ich ilość jest w sam raz). Zapisać stan gry można również między misjami.

W tym wszystkim nie podoba mi się sposób ‘motywowania’ do dalszej wędrówki. Otóż za każdym razem, gdy mamy odpalić jakieś urządzenie (dajmy na to generator), kolejnych 10 maszyn okaże się spieprzonych, a my będziemy ganiać po okolicy, by je wszystkie doprowadzić do stanu używalności. Wygląda to tak: generator nie działa – musisz zrestartować turbiny; drept drept drept; pomieszczenie z turbinami pali się – musisz odnaleźć i włączyć systemy gaśnicze; drept drept drept; systemy gaśnicze są wyłączone, musisz znaleźć panel, który uruchomisz, jeśli masz odpowiednią kartę do pomieszczenia z nim. I tak w kółko. Nie przeszkadza mi ganianie za kluczami, czy nawet takie naprawy raz na jakiś czas, ale ta gra ma tylko 5 poziomów, a te sekwencje stanowią 80% tychże. Rozumiem, że obcy rozwalili to miejsce doszczętnie i nic nie działa, jednak w takiej grze chciałbym więcej strzelania, niż łażenia za kolejnymi duperelami. Za dużo przymusu, za mało eksploracji na własną rękę.

Do naszej dyspozycji oddano arsenał typowy dla shootera: pistolet, karabin, strzelba, miotacz ognia, 2 rodzaje broni energetycznej oraz działka, które możemy rozstawić w specjalnych punktach. Doliczmy jeszcze 2 rodzaje granatów i to byłoby wszystko. Niby niewiele, ale biorąc pod uwagę, że gra ma naturę arcade, a nie dużej produkcji, jest w porządku.

Graficznie Impact jest naprawdę ładny. Oparty na silniku UT3 robi wrażenie ilością ruchomych elementów, świateł i płynnością animacji. Ma to jednak też drugą stronę medalu – niby okolica jest kompletnie zniszczona i nigdy nie wiadomo, kiedy jakiś robal wyskoczy z podłogi, albo ze ściany (a tutaj to norma), ale przez te wszystkie cudne światełka brak klimatu zagrożenia. Jeśli ktoś pamięta poziomy z pierwszych Alien Breedów, gdzie widać było tylko nas w kręgu światła, to wie, o czym mówię.

Dźwiękowo jest w porządku, choć bez rewelacji. Muzyka występuje w ilościach śladowych, a odgłosy wszelkiego rodzaju wywiązują się z powierzonego zadania.

Podsumowując: 3+ w skali szkolnej. Po pierwsze: za krótka. Po drugie: za mało strzelania. I to w zasadzie tyle. Gra sprawdza się jako srzelanina na niedzielne popołudnie/wieczór, ale emocji nie powoduje. Miejmy nadzieję, że wydany właśnie sequel to zmieni.

P.S. Skoro Team 17 wzięło się za robienie remake’ów swoich produkcji, to ja poproszę o odświeżone Body Blows, Superfrog i World Rally Fever.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz