Jak?! Dlaczego?! Kto?! AAARGH! Ech... Secret Files 2 zajęło mi dokładnie 1 dzień. Po jej ukończeniu jedyne, co przyszło mi do głowy, to początek tego tekstu, wzbogacony o jeszcze dłuższe wiązanki bluzgów i poczucie częściowo zmarnowanego czasu.
Z opisu na pudełku można dowiedzieć się, że na całym świecie zaczęły się pojawiać kataklizmy. Nie żeby to samo w sobie było czymś dziwnym. Dziwnym jest raczej to, że następują jeden po drugim, a dokładnie w tym samym czasie sekta zwąca się Puritas Cordis wieszczy nadchodzący koniec świata. Już tutaj nie podobało mi się to, że tak naprawdę nie ma to żadnego związku z Niną – naszą główną bohaterką. Nie ma zaangażowania rodzinnego, ani zawodowego. Pozostaje więc tylko agent z przypadku.
Początek gry jest naprawdę dobry. Zabójstwo, ucieczka, próba przekazania wiadomość, ekran wygasa. Kamera lecąca nad wodą, przyspieszająca muzyka, napisy, tytuł i to uczucie, że zaczyna się wielka przygoda – iście filmowe podejście. Niestety od tej pory jest tylko gorzej. Epizody Maxa jestem w stanie zrozumieć – jakoś tak naturalnie wpadł między młot, a kowadło. Jednak fragmenty z Niną to w dużej mierze pomyłka. Jej wplątanie w główny wątek jakoś przeżyłem, bo pomimo oklepanego schematu COŚ musieli z nią zrobić. Za to lwia część gry – czyli zagadki – wyprowadziła mnie z równowagi. W pierwowzorze stanowiły one integralną część fabuły i były w miarę sensownie uzasadnione (ok, pominę motyw, który do tej pory mnie tam dziwi – robienie niestrawnej kanapki – rozumiem po co, nie rozumiem, dlaczego w tak popierdzielony sposób). W SF2 3/4 z nich jest totalnie z dupy. Za bardzo odbiegają od głównego wątku, bardzo często dotyczą jakichś pierdół, a do tego kilka z nich ma tak durne rozwiązania, że wzmianka w napisach końcowych o twórcach gry leczących się w psychiatryku wydaje się być całkiem na miejscu. Gra nie potrafi też poradzić sobie z własnymi realiami. Autorzy chcieli być dowcipni, ale zapędzili się w kozi róg. Czasami Nina potrafi rzucić tekst, że nie może czegoś zrobić, bo inaczej gra się nie sprzeda, a innym razem stwierdza, iż gdyby to była gra (ale nie jest, to tylko szara rzeczywistość), to coś tam. No do licha, czy nie można by wprowadzić jakiejś jednolitości? Tyle dobrego, że łamigłówki (wszelkiego rodzaju zamki itp.) trzymają poziom, choć do najtrudniejszych nie należą.
Graficznie Puritas Cordis jest dużo lepsze od poprzednika. Lokacje są bardzo szczegółowe, animacje płynne, a cutscenki dynamiczne. O ile dobrze pamiętam, kiedyś zbliżenia w trakcie rozmów następowały po wygaszonym ekranie. Tutaj zamiast wygaszacza mamy najazdy na niektóre obiekty oraz właśnie przed rozmowami. Niby drobiazg, ale fajnie, że jest. Daje to wrażenie większej spójności. Jeszcze odnośnie tych przerywników – ich dynamika jest bliska filmom. Naprawdę potrafią one przedstawić niezłe zwroty akcji oraz nadrobić utracony przez durne zagadki klimat.
Dźwiękowo jest w porządku, aktorzy wywiązują się ze swoich ról. Tym razem otrzymaliśmy kinową polonizację. To dziwne, ale trochę żałuję, że nie ma tu tej pełnej z obsadą z poprzedniej części. O ile zestawienie kwestii było czasami sztuczne, to jednak same głosy pasowały. Szkoda też, że Max już nie rzuca złośliwościami, jak to miał w zwyczaju w pierwszej części.
Muzyka jest fajna, zwłaszcza motyw przewodni, który przewija się także przed ekranem tytułowym.
Tak więc mamy świetnie wyglądającą i brzmiącą grę, z iście filmowy zacięciem, o przeciętnej fabule i masie kretyńskich zagadek. Z dobroci serca wystawiłbym 3-, jednak gdyby odrzucić zauroczenie oprawą i sposobem prowadzenia akcji, gra zasługiwałaby na 2. Obie oceny w skali szkolnej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz