Nie jestem jakimś tam wielkim zwolennikiem remake’ów. Głównie dlatego, że ich lwia część jest zrobiona na odpierdol, gdzie liczy się tylko wyciągnięcie kasy. Dlatego też do Karate Kid podchodziłem z dużym dystansem.
Na początek trochę się poczepiam. Dlaczego tytuł to Karate Kid? Przecież w samym filmie wyraźnie pada określenie, że Dre (główny małolat) ćwiczy kung fu. Nie obchodzi mnie, czy w ten sposób producenci chcą się po prostu podczepić pod znaną markę, czy może wynika to z ich ignorancji. Ta jedna rzecz mi się nie podoba i już.
Dobra, biadolenie z głowy, przejdźmy do dania głównego. Powiem krótko: fajny film! Zarówno jako remake, jak i sam w sobie. Ma na tyle dużo nawiązań, by go uznać za pełnoprawny remake, a jednocześnie jest na tyle autorski, by można go było oglądać bez znajomości oryginalnego filmu. Za to należą się brawa.
Zdjęcia są naprawdę dobre, dbałość o szczegóły duża, a muzyka potrafi momentami urzec. Z postaci największy minus zaliczają główni antagoniści, gdyż tak naprawdę niewiele ich tam, a do tego nie zapadają w pamięć. Główną atrakcją miał być syn Willa Smitha – Jaden jako główny bohater wraz z Jackie Chanem jako mentorem. Jaden dobrze wywiązuje się ze swojej roli, choć bez rewelacji. Po prostu solidne rzemiosło. Podejrzewam natomiast, że Jackie miał największy ubaw. Pomyślcie, przez swoje wszystkie stare filmy był katowany jako uczeń, zaś teraz może odegrać się jako mistrz. Niezależnie od poziomu filmów z jego udziałem, zawsze warto zobaczyć go w akcji. Nie inaczej jest tym razem. Chan daje popis swych umiejętności, a do tego ma okazję wyżyć się na uczniu, każąc mu ćwiczyć w jeszcze dziwniejszy sposób, niż to czynił Pat Morita w oryginale.
Film oceniam na 4+. Miejscami seans może się odrobinę dłużyć, ale jako całość polecam.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz