sobota, 25 maja 2013
Fast & Furious 6
Ponownie ekipa ma pretekst do spotkania się i zorganizowania wspólnej akcji, jednak tym razem inicjatorem jest Hobbs, postać grana przez Dwayne'a Johnsona. Hobbs ściga szajkę złodziei, która działa podobnie, jak niegdyś gang Toretto. Argumentem za najęciem Dominica i spółki jest fakt, że w nowej szajce znalazła się Letty (uznana za zmarłą w 4-ce, przywrócona do życia po (podobno) petycji fanów). Przywódcą głównych złych jest Shaw, grany przez Luke'a Evansa.
Większość seansu to fan service dla miłośników poprzednich odsłon. W trakcie wprowadzenia podziwiamy flashbacki z wcześniejszych części, w rozmowach pojawiają się nawiązania do nich, a poza protagonistami w akcję wpleciono także inne, stare postacie drugoplanowe.
Sama akcja jest dynamiczna, przerysowana (widowiskowość ponad wszystko) i doprawiona humorem, aczkolwiek ogólny wydźwięk jest poważniejszy od F5. Zwroty akcji są przewidywalne, ale bez przesady, nie dla zawiłości ogląda się ten film. Fast & Furious 6 to dwugodzinny seans czystej i niezobowiązującej rozrywki. Końcówka trochę mi się dłużyła, niezupełnie przekonuje mnie też wątek z Letty (zwłaszcza w kontekście obecnej dziewczyny Doma), ale tak czy siak bawiłem się dobrze. Moja ocena: 4-.
sobota, 18 maja 2013
So say we all!
Battlestar Galactica (1978)

Resztki ludzkości wskoczyły na pozostałości gwiezdnej floty i ruszyły w poszukiwaniu planety znanej z ich mitologii – Ziemi. Na czele tego konwoju leci ostatni ocalały statek klasy battlestar: Galactica.
Główną osią opowieści jest przetrwanie tego, co zostało z ludzkości. Na porządku dziennym są problemy z zaopatrzeniem, potyczki ze ścigającymi Cylonami, czy przygody na planetach odwiedzanych po drodze. Ludzie starają się prowadzić jak najnormalniejsze życie w tych ekstremalnych warunkach: zawierają związki, planują przyszłość, oddają się rozrywkom (pyramid i triad). Uroczy w tym wszystkim jest klimat lat 70/80, które s-f wyobrażały sobie i realizowały tę wizję po swojemu (projekty ubrań, akcesoriów, wystrojów, efekty specjalne, czy „kartonowe” Vipery). Aktorstwo na samym początku może się wydawać nieco sztywne, ale potem jest coraz lepiej. Postacie również z pompatycznych robią się bardziej przyziemne i wyraziste.
Problemem jest to, że co kilka odcinków pojawia się jakaś zwyczajnie nudna zapchajdziura, która skutecznie spowalnia rozwój akcji. Pod sam koniec mało jest też samych Cylonów, a szkoda. Największą wadą jest jednak to, że tak naprawdę ten serial nigdy nie doczekał się kontynuacji, bo 21 odcinków pierwszego sezonu nie stanowi zamkniętej całości. Jeżeli jednak ktoś lubi oldschoolwe s-f, to Battlestar Galactica jest zdecydowanie warty uwagi. Moja ocena: 4.
Galactica 1980

Tak więc flota dryfuje w okolicach naszej planety. Troy i Dillon, nowy duet awanturników, stara się poznać ziemskie zwyczaje, wspomóc technologią itd. Z tymże problemów z tym pomysłem jest od cholery i jeszcze trochę. Po pierwsze – nie zgadza się okres, w którym rozgrywa się serial. W BSG 1978 bohaterowie natrafiają na transmisję lądowania Apollo na księżycu (1969) po kilku miesiącach podróży, natomiast G1980 zaczyna tekst mówiący, że podróż trwała 30 lat i na Ziemię flota dotarła w 1980. Może (podkreślam – może) jest to związane z innym durnym pomysłem, który przewinął się przez ten serial – podróże w czasie. Skoro tutaj mogli podróżować, to dlaczego nie cofnęli się i nie powstrzymali stworzenia Cylonów? Do tego dochodzą tak słabe wynalazki jak latające motory. Troy i Dillon za cholerę nie dorównują charyzmą Apollo i Starbuckowi. Ponadto poruszane problemy były strasznie poprawne politycznie. Odniosłem wrażenie, że na twórcach wręcz wymuszono, żeby show zawierał jakieś moralizatorstwo, bo co odcinek przewija się „lekcja” dla widza (wśród których przodują te banalne o ochronie środowiska i uczciwości). Niestety takie podejście sprawia, że może jako jakiś tam losowy serial s-f Galactica 1980 się sprawdza, ale z Battlestarem to ma wspólnych kilka postaci (policzę na palcach jednej ręki), motyw muzyczny i kilka statków. W zasadzie jedynym pozytywnym aspektem jest ostatni, dziesiąty odcinek: Return of Starbuck, który można obejrzeć bez reszty serialu. Poza tym nie polecam nikomu, traktować tylko jako ciekawostkę. Moja ocena: 1+.
Battlestar Galactica (TV miniseries)

Jak na początek nowej serii, to jest on bardzo dobry. Zaczyna się trzęsieniem ziemi, a potem napięcie rośnie. Poza oczywistymi zmianami polegającymi na uwspółcześnieniu leciwego już widowiska, wprowadzono wiele innych. Pozmieniano postacie (np. Baltar nie jest już z założenia zły, Starbuck jest kobietą, a Saul Tigh zmienił kolor skóry), nacisk na poszczególne warstwy (jest dużo więcej wątków religijnych/mistycznych) oraz rozbudowano motywy związane z Cylonami. Klimat jest cięższy od pierwowzoru, bardzo często zahacza o ten rodzaj dramatu, który nie daje nadziei na poprawę sytuacji, za co należą się brawa, bo twórcy nie popadli przy tym w banał, czy zbędny patos (choć i taki się trafi).
Do nowych aktorów i ich interpretacji postaci na pewno trzeba będzie przyzwyczajać, ale przeważnie jest to tak dobra robota, że widz szybko wyzbywa się niechęci. Nowe efekty specjalne są w porządku, zaś bitwy kosmiczne odpowiednio dynamiczne.
Poza zaprezentowaniem nowego wizerunku, zawarto także sporo smaczków dla ludzi znających oryginalną serię. Niektóre imiona stały się teraz pseudonimami (np. Lee „Apollo” Adama), motyw przewodni jest hymnem 12 kolonii, a oryginalni centurioni to pierwsza generacja Cylonów. Jeżeli ktoś zamierza zapoznać się z tą wersją Battlestar Galactica, bez TV Miniseries nie ma co podchodzić – pozycja obowiązkowa. Moja ocena: 5.
Battlestar Galactica (Re-Imagined)

O ile pierwsze dwa sezony są utrzymane w tym samym klimacie, co pilot oraz oryginalna seria, o tyle w dwóch kolejnych strasznie namieszano. Elementy metafizyczne występują w większej ilości, relacje między postaciami gmatwają się jak cholera, strony konfliktu zyskują nowe motywacje, a klimat robi się coraz cięższy (w czwartym sezonie naprawdę może odechcieć się dalszego oglądania). Mnie akurat się to podobało, choć zdaję sobie sprawę, że dla innych może być to argument przeciwko. Podobnie sprawa ma się z zakończeniem, które mnie osobiście satysfakcjonuje (mimo gorzko-słodkiego wydźwięku), ale znajdą się osoby, które poddadzą w wątpliwość jego sens. Do wymienionych wyżej smaczków należy dorzucić Richarda Hatcha (oryginalnego Apollo), który wraca w bardzo przewrotnej i świetnie zagranej roli.
Nowa BSG jest widowiskiem nie tyle sci-fi, co raczej o ludzkości próbującej trzymać się swoich ideałów w obliczu zagłady. Jednak nawet z takim podejściem należy przygotować się na jej bardzo specyficzną naturę, która może się podobać tak mocno, jak i odpychać. W moim przypadku BSG jest jednym z ulubionych seriali, miejscami ciężki w odbiorze i pozostawiający pewną pustkę po zakończeniu, ale wart tego, by do niego wracać. Moja ocena: 5+.
Battlestar Galactica: Razor

Ten film to przy okazji ogromna ilość fan service pod adresem wielbicieli oryginalnej serii. Można tu zobaczyć lekko podrasowane stare wersje statków tosterów, a także centurionów z tego okresu. Mimo wszystko klimat jest wciąż ciężki (zwłaszcza w scenach z placówkami Cylonów). Razor to także pewna filozofia, która spaja wszystkie warstwy filmu.
Jeżeli zaś chodzi o moment oglądania BSG:R, to najlepiej to zrobić po 17 odcinku drugiego sezonu. Niby sam film wyszedł jako zapowiedź czwartego sezonu, ale moim zdaniem wtedy to zdecydowanie za późno. Osobną sprawą jest oglądana edycja filmu. Wersja telewizyjna jest pozbawiona retrospekcji, które zostały wyemitowane jako osobna miniseria webisodów (sztuk 7) pod zbiorczym tytułem: Battlestar Galactica: Razor Flashbacks. Pozycję tę można sobie w zupełności pominąć, jeśli ma się dostęp rozszerzonej wersji Razora. Żeby było zabawniej, ta ostatnia nie jest jakoś specjalnie niedostępna, bo to po prostu edycja DVD/Blu-Ray. Wszystkie webisody zostały do niej wmontowane w odpowiednie miejsca.
Jedynym problemem, jaki można mieć z Razorem, to że bez serialu nie ma po co go oglądać (no może jeszcze na świeżo po, ale to też musztarda po obiedzie). Stąd też to wrażenie historii rodem z jednego z odcinków – Razor to nic innego, tylko dłuższy odcinek, bez którego serial da się oglądać, ale w drugą stronę (bez zaangażowania do momentu, w który Razor się wpasowuje) nie ma to takiego efektu. Moja ocena: 5-.
Battlestar Galactica: The Resistance

Kolejna seria (10 odcinków) webisodów, jednak w przeciwieństwie do Razor Flashbacks samodzielna. Jej akcja ma miejsce między drugim, a trzecim sezonem Re-Imagined series.
Niby jest to tylko uzupełniacz, ale... No właśnie, ale jest pewien problem. Nie z Resistance, tylko z początkiem trzeciego sezonu. Na samym jego początku pojawia się kilka informacji i wątków (w tym bardzo zdeterminowana postać), których nie było na końcu drugiego sezonu. Można założyć, że dorzucono je off-screen, jak to miało miejsce z przeskokiem na koniec sezonu numer dwa, ale ciężko nie odnieść wrażenia, że coś nas ominęło. Po zapoznaniu się z Resistance faktycznie kilka kawałków układanki wskakuje na swoje miejsce.
A jak same wrażenia? W zasadzie gdyby nie to bezpośrednie nawiązanie do trzeciego sezonu, można by The Resistance potraktować jako ciekawostkę lub wręcz darować sobie. Jednak w obecnej sytuacji, jeśli już oglądacie cały serial, na wszelki wypadek zaliczcie i tę mini serię. Moja ocena: 3+.
Battlestar Galactica: The Face of the Enemy

Za postacią Gaety nigdy jakoś specjalnie nie przepadałem, więc i ta seria była mi raczej obojętna. Na plus należy jednak policzyć wspomniane fundamenty, gdyż bez nich pewne zachowania Felixa od 12 odcinka wzwyż mogą wydać się zbyt nagłe/wzięte z kosmosu. Można obejrzeć, ale jeśli się z jakiegoś powodu pominie, to nie będzie to tak stratne, jak w przypadku poprzednich serii webisodów. Moja ocena: 3-.
Battlestar Galactica: The Plan

Z jednej strony fajnie jest dowiedzieć się, kto w dużej mierze odpowiada za koordynację kluczowych momentów opowieści po stronie Cylonów, z drugiej jest to raczej gratka dla naprawdę dużych fanów serialu. Pomimo kilku fajnych scen The Plan nie przekonał mnie do siebie, a miejscami wręcz znudził. Moja ocena: 3-.
Caprica

Nie należy nastawiać się na kino pokroju Battlestar Galactica. Caprica dzieje się w tym samym uniwersum, lecz akcja prowadzona jest w zupełnie inny sposób. Poza światem takim punktem odniesienia do obu seriali jest ukazanie tego, co najpodlejsze w ludzkiej naturze. Z tymże BSG jako tło posiadał sytuację ekstremalną, a Caprica ma niejako codzienność tamtejszej społeczności. Więc jeśli ktoś nie trawił faktu, że postacie z BSG są w stanie podłożyć komuś świnię, albo z zacięciem fanatyka dążyć do celu, to uprzedzam, że Caprica ma tego jeszcze więcej.
Zmieniono nieco nacisk na poszczególne elementy. W BSG odnosiłem wrażenie, że wydarzenia są narzucane postaciom, a one muszą znaleźć sposób, by stawić im czoła. W Caprice to postacie tworzą wydarzenia i radzą sobie z ich konsekwencjami. Dzięki temu złożoność bohaterów wydawała mi się większa, niż w poprzedniku. Właśnie tu leży pies pogrzebany – to nie jest już coś z pogranicza s-f opery i dramatu, tylko pełnoprawny dramat. Elementy s-f są obecne, ale w mniejszej ilości (choć to też zależy od tego, w której warstwie społecznej się poruszamy w danej chwili).
W Caprice można doszukać się wielu elementów znanych z kina: Robocop (poważnie rozwarstwione społeczeństwo), Matrix (wizja holonetu), Ojciec chrzestny (historia rodziny jednego z głównych bohaterów) itd. Jeśli całość uzupełnimy typowymi dla BSG rozważaniami na temat religii, zachłyśnięcie się ludzkości technologią oraz typowo ludzkimi zachowaniami wynikającymi z sytuacji, otrzymamy Capricę.
Na osobny akapit zasługuje muzyka. Mnie ona naprawdę urzekła. Motyw przewodni z BSG kojarzył mi się z rajem utraconym i walką o przetrwanie. Z kolei Caprica przywodzi na myśl nadchodzącą katastrofę, wynikającą zarówno z tragedii, jak i pychy.
Jedyne, co nie do końca mi się podobało, to utrata tempa w odcinkach 10-13. Jednak rozumiem ten zabieg, gdyż akurat wtedy dochodzi do pierwszej fali zwrotów akcji i tło dla wydarzeń trzeba zbudować niejako na nowo. Potem całość znowu nieco przyśpiesza, a odcinki 17-18 uważam za naprawdę świetne. Zwłaszcza ostatni robi cholernie wielkie wrażenie.
Niestety serial anulowano. Głównie dlatego, że ludziom brakowało radosnego pew pew w kosmosie. No cóż, bywa. Caprica to serial wart przynajmniej jednego podejścia. Na początku może odpychać, bo wszystko jest takie inne, niegalacticowe, ale potem jest już tylko lepiej. Moja ocena: 5.
Battlestar Galactica: Blood & Chrome

B&C stanowi tzw. midquel – czyli kolejny tytuł serii, ale umiejscowiony pomiędzy dwoma istniejącymi produkcjami, w tym wypadku Capricą i Battlestar Galactica Re-Imagined series. Fabuła koncentruje się na pierwszej wojnie z Cylonami, zaś historia zaczyna się momencie, gdy kadet William Adama zostaje przydzielony do tytułowej Galactici.
Seans trwa około 1,5 godziny. Film wypełniony jest smaczkami dla fanów i taką ilością walk myśliwców, że oczopląsu można dostać. I chyba to jest główny problem B&C. W Caprice narzekano, że praktycznie nie ma akcji, a całość skupia się na postaciach. Tutaj jest dokładnie odwrotnie – w cholerę akcji i niewiele tła. Ogląda się to jak jeden z lżejszych odcinków Re-Imagined series. Miłym akcentem są nawiązania. Jak już parokrotnie dałem do zrozumienia, Capricę traktuje się jak czarną owcę. Mimo to Blood & Chrome nie zapomina o niej i w trakcie przytaczania historii rodziny Williama padają najważniejsze informacje z poprzedniego serialu.
Wizualnie jest bardzo fajnie i dynamicznie, choć na forach można poczytać opinie ludzi, którym nadmiar i jakość greenboxa psuły radość z oglądania. Mnie najbardziej ukłuło obsadzenie niektórych aktorów z poprzednich odsłon uniwersum w kompletnie nowych rolach, ale podejrzewam, że przy tak ograniczonym budżecie nie było innego wyjścia.
Nie mam pojęcia, czy studio odpowiedzialne za ten projekt będzie go jeszcze w jakiś sposób kontynuować, więc ocenię Blood & Chrome za to, czym jest obecnie, czyli półtoragodzinnym fan service zapewniającym niezobowiązującą rozrywkę. I jako taki dostaje ode mnie: 4-.
A to już z cyklu "Znalezione w sieci", w sam raz dla fanów:

wtorek, 14 maja 2013
Iron Man 3
Film jest tak naprawdę ciągnięty przez 3 postacie: Starka, Mandaryna i jednego dzieciaka. Do nich nie mam jak się przyczepić, CHOCIAŻ... no właśnie – fanom filmowych wersji komiksowych światów wizja Mandaryna z tego filmu może się podobać (bo na potrzeby samego filmu ma to ręce i nogi). Natomiast ortodoksyjnych fanów komiksu prawdopodobnie krew zaleje, więc polecam wziąć głęboki wdech przed sceną, w której Tony staje z nim twarzą w twarz. Sama fabuła... jest cienka. Co jest o tyle zabawne, że efektownej nawalanki jest całkiem sporo i świetnie maskuje ona jakość opowiadanej historii. Dopiero po wyjściu z kina dotarło do mnie, że treść była tak słaba, że mnie nie ruszała (całość rewelacyjnie podsumowuje scena po napisach). Kudos za wyraźne powiązanie tego filmu z Avengers, ale jak go z kolei powiążą z Avengers 2 – nie mam pojęcia.
Od strony czysto technicznej/efekciarskiej film ogląda się z przyjemnością. Sceny akcji robią wrażenie, ujęcia są na tyle przejrzyste, że niezależnie od ilości akcji widz nie ma problemów ze zorientowaniem się w sytuacji. Do tego odniosłem wrażenie, że obraz jest bardziej płynny, jakby całość była filmowana na żywo. Napięcie budowane jest przyzwoicie do pewnego momentu, niestety rozwiązanie wątków z nim związanych jest mało satysfakcjonujące. Gagi nie zawsze są trafione, a niektóre zwyczajnie nie śmieszą.
Podsumowując – dla akcji warto ten film obejrzeć i jeśli zamknąć się na jego pozostałe, nie do końca udane aspekty, można dać 4. Ja jednak nie potrafię tego zrobić, przez co jako całość film dostaje ode mnie szkolne: 3+
środa, 8 maja 2013
Orson Scott Card – Gra Endera
Pretekstem do lektury była dla mnie ekranizacja, której premiera planowana jest na listopad tego roku. Do niewątpliwych zalet książki należy język oraz tempo akcji (zwłaszcza, że 300 stron obejmuje tak pi razy drzwi 6 lat z życia Endera). Obie te rzeczy sprawiają, że przez treść czytelnik pędzi na złamanie karku. Doliczyłbym też pomysły na technologie oraz dość złożoną sytuację polityczno-militarno-społeczno-religijną, które nadają treści jakiejś głębi. Do wad – brak jakiegoś dodatkowego bodźca, który zaangażowałby mnie w opowieść. Przeczytałem tę książkę i... tak naprawdę nie rozumiem zachwytu nad nią. Może za późno się za nią wziąłem, może za dużo opowieści wchłonąłem w międzyczasie, a może to, że odgadłem najważniejszy zwrot akcji przed jego nastąpieniem zmniejszyło radość z lektury? Gra Endera to dobra książka, dobre s-f, ale gdybym miał coś komuś polecić w tym gatunku, to w pierwszej kolejności byłyby to Diuna, czy Hyperion. Moja ocena: 4.
piątek, 3 maja 2013
Batman Beyond: Return of the Joker
Z tym filmem związanych jest kilka ciekawostek. Po pierwsze – jest to jedyny film animowany osadzony w uniwersum Beyond. Po drugie – kategoria wiekowa. Do tego momentu wszystkie produkcje animowane Warner Bros. takiej nie posiadały. Na ironię zakrawa fakt, że PG-13 w przypadku filmów fabularnych to zaniżanie kategorii na rzecz jak najszerszego grona odbiorców. W filmach animowanych jest... odwrotnie, a właśnie taką kategorię uzyskał Return of the Joker. Nie jest to jedyna wskazówka świadcząca o tym, czego można się spodziewać. Pierwsza wersja została solidnie ocenzurowana przez wzgląd na bardzo wyraziste sceny przemocy, część dialogów nagrano od nowa. Przykładem mogą być fragmenty ze wspomnieniami Bruce'a, które miejscami przyprawiają o ciarki. Jest to wersja Not-Rated. Dopiero wersja DVD – Uncut wydana pod wspomnianą kategorią PG-13 jest tą pełnoprawną historią, którą chcieli opowiedzieć twórcy. Jest to kolejny przykład zespołu, który wiedział, że pomimo animowanego medium można przedstawić opowieść, która wciągnie tak młodszą widownię, jak i starszych fanów.
Aktorsko jest tak samo dobrze, jak w poprzednich opisywanych przeze mnie odsłonach animowanego Batmana. Jakość animacji jest przednia, kolory żywe, acz bez przesady. Muzyka łączy w sobie klasyczne tematy mrocznego rycerza w ciężkiej gitarowej aranżacji z Beyond z lekkim dodatkiem warstwy symfonicznej w tle.
Return of the Joker to pozycja obowiązkowa dla fanów animowanego Batmana. Moja ocena: 5.