Tak, tak i jeszcze raz TAK! Na całe szczęście przy wpisie o The Dream of the Turtle pomyliłem się, sugerując, że jedna pierdoła z jedynki zostanie rozdmuchana na dwie gry, a tym samym nadużyta, w efekcie czego powstałyby matrixpodobne sequele. Nie mam pojęcia, czy to zasługa recenzji, które się pojawiły po premierze Snu, czy może sami twórcy od początku tak planowali, ale A Twist of Fate elegancko wybrnął z bagna, w jakie zapędzono serię w części drugiej.
Od samego początku fabuła sprzedaje graczowi taki cios w łeb, że ten siedzi ze szczęką u stóp jeszcze parę minut po zakończeniu intra. Nie wiadomo, ile dokładnie czasu minęło po Runaway 2, ani co zaszło między tamtą grą, a numerem 3. Wiadomo tylko, że w konsekwencji Brian Basco staje przed sądem. Zarzutem jest zabójstwo. Po wydaniu wyroku trafia do psychiatryka, a zaraz potem rozpoczyna się pierwszy rozdział gry o wdzięcznym tytule: Brian Basco is Dead, w którym gracz wciela się w Ginę. Ta ostatnia po zakończeniu ceremonii pogrzebowej otrzymuje telefon od… Briana… Od tej pory gra jest nasza. No serio, takiego mindfucka się nie spodziewałem. W tym miejscu muszę pochwalić scenarzystów za jeszcze jedną rzecz, jednak nie obędzie się bez małego spoilera. Tak więc jeśli nie chcecie wiedzieć nic kompletnie, przejdźcie do następnego akapitu. W R2 narzekałem na zbyt duży udział Joshuy, wątek Trantorian oraz ich surowca trantonite’u. Przez co ucierpiała jakość opowieści oraz zagadki. Z kolei jak napisałem wyżej, A Twist of Fate wybrnął z tego, choć nie wiem, czy to od początku było planowane, czy może było efektem recenzji. W trakcie R3 przewija się postać, która wysłuchuje Briana streszczającego wydarzenia poprzedniej gry. Ów słuchacz dochodzi do wniosku, że Basco wyobraził sobie te wszystkie banialuki (dwie sytuacje z końcówki R3 zdają się potwierdzać tę teorię), żeby „obronić się” przed rzeczywistością. Co prawda w takiej interpretacji też znajdzie się kilka dziur związanych choćby z nieobecnością kilku postaci, ale szczerze powiedziawszy to wolę takie dziury w przeciwieństwie do absurdalnego wydźwięku Snu. Dzięki temu zabiegowi trzeci Runaway wraca na „przyziemny” szlak wytyczony przez pierwszą grę, za co twórcom chwała, chwała i jeszcze raz chwała! Naturalnie, jeśli komuś nowa interpretacja nie odpowiada, zawsze może ją zignorować i brać gry takimi, jakie są.
Sama fabuła pęka w szwach od humoru, zaś sposób prowadzenia akcji, rzucający nas od postaci do postaci, zapewnia jego różnorodność. Niestety tu pojawia się pierwszy zgrzyt, niewielki, ale jednak. Otóż tego pomysłu zdecydowanie nie wykorzystano w pełni. Prowadzenia różnych bohaterów jest mało, a jednoczesnego grania kilkoma z nich nie ma prawie wcale – szkoda. W obsłudze gry pojawiły się 2 istotne zmiany. Po pierwsze – mamy opcję podświetlenia wszystkich fragmentów lokacji, na których można działać. Tyczy się to przedmiotów do zebrania, miejsc do obserwowania oraz wyjść z danego obszaru. Prosty i przyjemny sposób na wyeliminowanie pixel huntingu, jeśli ktoś go nie lubi. Drugą taką zmianą jest system podpowiedzi. Zamiast szukać solucji w sieci, „dzwonimy” do siedziby wydawcy gry, w której Joshua przesiaduje gotów, by nam pomóc. Podpowiedzi są proste typu: sposobem na dosięgnięcie tego przedmiotu jest stanięcie na jakimś podwyższeniu – i kombinujecie, co tu podstawić, żeby wleźć wyżej. Dzięki takiemu zabiegowi nie ryzykuje się żadnych spoilerów, a i gry nie trzeba minimalizować, żeby dowiedzieć się więcej. Nie żeby zagadki były jakoś specjalnie trudne (poziom jest z rodzaju tych średnio-łatwych), ale miło, że udostępniono taką opcję.
Graficznie utrzymano ten sam styl, co w poprzednich odsłonach. Animacje są równie płynne. W rozdziale szóstym zdarzyło się, że ni z tego, ni z owego przesuwało mi postać i zamiast przez okno wchodziła ona przez ścianę, ale było to kompletnie losowe i na szczęście nie wpływało na rozgrywkę. Muzyka ponownie jest klimaciarska i fajnie się jej słucha tak w grze, jak i poza nią. Jeżeli zaś chodzi o aktorstwo…. Jest ok, ale słychać, że obsada uległa zmianie, co nie każdemu musi przypaść do gustu.
Jeżeli miałbym wskazać jeden duży problem z Runaway 3, to byłby to czas trwania gry. Niestety jest to najkrótsza z części. Gra wynagradza to sposobem, w jaki wiąże wszystkie odsłony oraz ilością radochy skondensowanej w fabule i dialogach, ale podejrzewam, że nie każdemu to wystarczy. Niemniej jednak warto było przemęczyć się przez Runaway 2, by móc cieszyć się trójką na całego. W moich oczach jest ona tak samo fajna, jak pierwsza gra, a jeśli już zaczęliście przygodę z serią, to jest to pozycja obowiązkowa. Moja ocena: 5-.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz