Kosmici zaatakowali Ziemię, a major odpowiedzialny za medialną propagandę w celu rekrutacji świeżego mięsa armatniego zostaje wysłany na front. Tam okazuje się, że ilekroć zginie, czas cofa się do przedednia szturmu na pozycje wroga.
W praktycznie każdej recenzji tego filmu natykałem się na określenie: Groundhog Day + Starship Troopers = Edge of Tomorrow. I w zasadzie to dość trafne określenie. Nie oznacza ono jednak, że Edge to bezczelny miks pomysłów z obu filmów, przeciwnie. Autorzy sprawnie żonglują poszczególnymi patentami, łączą je po swojemu, dodają własne elementy i przyprawiają fajnymi smaczkami oraz zwrotami akcji, zarówno tymi mniej oczywistymi, jak i tymi wręcz wpychanymi w twarz widza. Element propagandy przypomina to, co można było zobaczyć w pierwszych Żołnierzach kosmosu, a co tutaj doskonale wpasowuje się w klimat. Motyw z przeżywaniem tego samego okresu został tutaj naprawdę solidnie wykorzystany. Począwszy od długich powtórek, stanowiących ekspozycję nowych imformacji, po krótkie, wystrzeliwane niczym seria z karabinu, będące humorystycznym uzupełnieniem opowieści. Trzeba dodać, że jest to czarne poczucie humoru, robiące za dobrą przeciwwagę poważniejszych fragmentów. Naprawdę ciężko nie rechotać, gdy Cruise uczy się czegoś metodą prób i błędów, a żeby zyskać na czasie, dostaje kulę w łeb i zaczyna od nowa. Z kolei sceny, gdy leci przez dłuższą sekwencję po iluś próbach, potrafią zrobić spore wrażenie.
Chemia między postaciami Toma i Emily jest naprawdę dobra, dzięki czemu widz nie męczy się podczas seansu. Postacie drugoplanowe stanowią odpowiednie uzupełnienie obsady. Wizualnie jest… OK w scenach bez kosmitów. Ci ostatni, pomijając jakość wykonania, wyglądają cholernie sztucznie. Film widziałem w wersji 2D i… nie żałuję. Oprócz finału, jest kilka scen rozgrywających się w ciemnościach, więc oglądanie tego w przyciemnionych okularach 3D byłoby okropnie męczące. Poza tym samych scen, które mogłyby się dobrze prezentować w trzech wymiarach, nie zauważyłem, a triki, typu coś lecącego w stronę kamery, przestały bawić już dawno temu (co śmieszniejsze takich momentów też nie ma za wiele, a tym samym wizyta na seansie 3D byłaby jeszcze bardziej chybiona).
Podsumowując, jeśli lubicie filmy o inwazji kosmitów, w klimatach nieco brudniejszych, niż Independance Day, to Edge of Tomorrow powinien wam przypaść do gustu. Oprócz dwóch największych inspiracji wymienionych w tekście, da się zauważyć wiele pomniejszych, ale nie są one tak nachalne, jak to było w Oblivionie. Nie licząc wad opisanych wyżej oraz tego, że seans może się trochę dłużyć (co stara się potem nadrobić zwrotami z rodzaju tych niekoniecznie oczekiwanych), Edge of Tomorrow to dobry sposób na spędzenie leniwego popołudnia/wieczoru. Moja ocena: 4.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz