W wyniku pewnych wydarzeń prezydent USA daje zielone światło programowi sentinel firmy Trask Industries. Maszyny posiadają zdolność dostosowywania się do możliwości wroga, przez co są praktycznie nie do powstrzymania. Doprowadza to do niemal całkowitej eksterminacji mutantów oraz osób, które mogłyby być powiązane z genem odpowiedzialnym za mutacje. W dalekiej, mrocznej przyszłości ostatnią deską ratunku okazuje się wysłanie świadomości Wolverine’a do jego młodszego ciała, do roku 1973, aby powstrzymać felerne wydarzenia, a tym samym powstanie sentineli.
Na ten film czekałem z wielką niecierpliwością. Trułem o tym znajomym, wściekałem się, że już wszyscy go widzieli, tylko nie ja, a fakt, że istniało ryzyko, że film nie trafi do Suwałk, tylko potęgował ten nastrój. W końcu udało się obejrzeć go w kinie. Ogólnie rzecz biorąc jest to bardzo dobry film o mutantach. Rozpoczyna go zmieniona i mroczniejsza wersja motywu przewodniego z X-Men 2, po którym jesteśmy rzucani na głęboką wodę. Wizja przyszłości jest naprawdę ponura, a sama opowieść dotyczy przede wszystkim nadziei i walki o lepsze jutro. Sceny akcji są dynamiczne i drobiazgowo zaprojektowane, do tego ich wersje 3D potrafiły usatysfakcjonować nawet takiego malkontenta, jak ja. Scena, w której Quicksilver rozbraja kuchnię pełną strażników, po prostu wymiata. Szkoda, że tej postaci nie wykorzystano w dalszej części filmu, na pewno przydałaby się.
Seans jest zapchany smaczkami i nawiązaniami do poprzednich filmów, zaś po wszystkim pokazuje im środkowy palec. Od tej pory w oficjalnej linii czasowej znajduje się tylko First Class i Days of Future Past. Ponownie twórcy podeszli do swoich postaci poważnie, w pierwszej kolejności jak do istot ludzkich, przez co widz jest w stanie zrozumieć wagę ich problemów. Niemal wszyscy aktorzy wcielający się w oba pokolenia mutantów dają z siebie wszystko. Najwięcej do zaoferowania ma kreacja Jamesa McAvoya, którego młody Charles Xavier jest bardziej ludzki, niż wszystkie jego poprzednie odsłony. Najmniej w pamięć zapadł mi niestety Michael Fassbender, który po naprawdę sporym popisie w First Class tutaj ma stosunkowo niewiele do pokazania. Może ze 2 sceny z jego udziałem mogą zrobić wrażenie (mam tu na myśli stronę aktorską, nie efekciarską), reszta, jak na jego możliwości, jest tylko ok. Całość potrafiła utrzymać mnie w napięciu, mimo iż znałem komiksowy oryginał i zakończenie, co jest nie lada wyczynem. Pozostaje jeszcze kwestia sceny po napisach. Jeżeli wiecie, jak będzie nazywał się kolejny, planowany film o X-Men oraz nieobce są wam słowa En Sabah Nur, to tę scenę ogląda się pro forma. W przeciwnym razie nie googlajcie niczego, tylko dajcie się ponieść temu krótkiemu, ale wartemu uwagi fragmentowi.
Do wad, albo raczej drobnych potknięć, zaliczyłbym pewne motywy w fabule, które zwyczajnie zostawiają za wiele pytań i/lub nieścisłości, ale pominę je przez wzgląd na potencjalne spoilery. W ostatecznym rozrachunku Days of the Future Past to jeden z najlepszych, ale jednocześnie najcięższy w odbiorze film o X-Men i pozycja obowiązkowa tak dla wszystkich wielbicieli First Class, jaki X1-X2 Singera. Moja ocena: 5.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz