Po napisach świetnego Days of Future Past zaserwowano nam scenkę, która miała podkreślić, o jak wysoką stawkę będzie toczyła się walka w kolejnym filmie. Tak oto docieramy do Apocalypse, w którym mutanci stawią czoła najpotężniejszemu przedstawicielowi swojego gatunku, tytułowemu Apocalypse (albo En Sabah Nur, jak kto woli).
W internecie można natknąć się na dowcip, że każda trzecia część X-Men jest do chrzanu. Niestety, zestawiając ze sobą Last Stand i Apocalypse stwierdzam, iż takie dalekie od prawdy to to nie jest (przez co zaczynam się bać trzeciego Wolverine’a, choć może tutaj normę wyrobił Origins). Może trochę wyolbrzymiam, bo moim zdaniem Last Stand taki najgorszy nie jest, ale niestety Apocalypse z nim zrównał, a miejscami jest nawet gorszy…
Po kolei. W trakcie seansu dotrze do was, jak bardzo autorzy przyłożyli się do ekspozycji. Nie znając ani jednego z poprzednich filmów nie będziecie mieli problemów z połapaniem się w relacjach, motywacjach i elementach tła fabularnego. Wszystko ma ręce i nogi, jest to zdecydowanie najlepsza część filmu… trwająca prawie połowę seansu (całość to 144 minuty). Potem następuje bardzo krótka część środkowa, zaś po niej rozwleczony i rozdmuchany finał. Samo rozdmuchanie i skupienie się na wizualnym aspekcie widowiska nie przeszkadza (zakładając, że nie wadzi wam nadmiar CGI), bo to przynajmniej dobrze się prezentuje na kinowym ekranie. Szkoda tylko, że pozostałe składowe nie dają się tak jednoznacznie określić.
Największy bałagan panuje w postaciach. En Sabah Nur – bardzo charyzmatyczny i jasno nakreślony łotr. Jednak tylko do czasu, gdy zacznie zbierać łomot. Jego wkurzenie nie przekonuje, a scena ze zwiastuna, w której rośnie, została użyta w rozczarowującym kontekście. Magneto – jego wątek jest najbardziej wyrazisty, ale jako taki stanowi powtórkę z poprzednich filmów i w rezultacie marnuje czas, który można było przekazać nowym postaciom. Psylocke – jeden z jeźdźców apokalipsy, jej rola sprowadza się do kilku scenek akcji i bycia eye-candy dla fanów. Angel – kompletnie różniący się od swojego komiksowego oryginału i, o dziwo, posiadający jeszcze mniej osobowości niż jego odpowiednik z Last Stand. Quicksilver – powtarzający swój popis z Days of Future Past, ale w najważniejszym momencie fabularnym zostaje olany. Mystique – coraz mniej osobowości, coraz więcej Jennifer Lawrence i coraz bardziej wybielane zachowanie. W obecnej formie jest to postać nudna nawet w zestawieniu z dwoma poprzednimi odsłonami, a do Rebecci Romjin tym razem nawet nie ma co porównywać. Nowe wersje Storm, Cyclopsa, Jean Grey oraz Nightcrawlera wypadły dobrze. Sprawili się także Xavier i Beast.
Tu dochodzimy do jeszcze jednej osoby, której obecność mogę zespoilować, jeśli ktoś nie widział jednego ze zwiastunów, więc powiem tylko: bardzo udane cameo jako takie, ale całego segmentu, który je zawiera, mogłoby wcale nie być. Ten fragment filmu stanowi też przykład tego, że nacisk na poszczególne wątki jest nierówny i niektórym poświęcono zdecydowanie za dużo czasu. Owszem, ilość fanservice jest ogromna, a z furtek na rozwinięcie poszczególnych historii w potencjalnych sequelach można zrobić drinking game, ale jeśli mają one przypominać Apocalypse, to może pora zakończyć serię? Kolejnym problemem, jaki mam z tym filmem, jest właśnie fakt przedwczesnego postawienia Apocalypse przeciwko bohaterom. Po stronie Xaviera walczy na początku tylko dwójka weteranów: Beast i Mystique, reszta to świeżaki, których zadaniem jest stawić czoła najpotężniejszemu mutantowi, jaki istniał… Tym samym zapowiedziany kolejny łotr (scena po napisach) ma się nijak do En Sabah Nura, choć też solidnie mieszał w komiksach. Dla mnie to taka sama bzdura, jak Smallville, gdzie Clark zmierzył się z takimi typami jak Doomsday jeszcze zanim został Supermanem, albo gdyby Strażnicy galaktyki walczyli w finale z Thanosem, a w sequelu z Ronanem.
Całe szczęście, że seans się nie dłuży (mimo iż do krótkich nie należy) i jeśli wybrać się na niego tylko z powodu demolki, która wygląda sensownie na dużym ekranie, można dać filmowi szkolne 4. Jednakże jako widowisko o X-Men nie robi już takiego wrażenia. Z tego powodu moja ocena: 3+.
P.S. Tym razem nawet na 3D nie będę narzekał. To dla odmiany prezentuje się w porządku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz