Nakręcony trzy lata po dwójce, trzeci Topór zaczyna się w momencie, w którym zostawił nas poprzednik. Marybeth walczy o przetrwanie i wygląda na to, że tym razem Crowley zdechnie na dobre, prawda? Prawda?! Oczywiście, że nie. Inaczej nie mielibyśmy kolejnego filmu, a scena pojedynku znalazłaby się w poprzedniku. Po pierwszej konfrontacji tempo spowalnia, Marybeth trafia do więzienia, a ekipa policjantów płynie na bagna posprzątać bałagan. W trakcie zbierania zwłok Crowley „budzi się” i zaczyna się rzeź.
Nie jestem pewien, czy ja słabo pamiętam poprzednie części, czy może faktycznie w tej podkręcono jatkę do kwadratu. To, co dzieje się na ekranie, przyprawi o rechot każdego fana gore. Jeśli myśleliście, że Mortal Kombat X miał makabryczne fatalities… to wyobraźcie sobie, że Hatchet III idzie trochę dalej, co widać w pierwszych sekundach, gdy ciało Crowleya jest rozcinane przez piłę mechaniczną, a strumienie krwi tryskają w kierunku kamery. Tak jak aktorstwo jest zawsze dyskusyjne, tak efekty praktyczne będą cieszyć oko pomysłowością, ilością szczegółów i ogólną widowiskowością, przy założeniu, że nie liczymy na realizm (no bez jaj, naprawdę ktoś spodziewa się go w opowieści o duchu/zombie masakrującym lokalną populację niebieskich?).
Seans wypełniają smaczki zauważalne dla fanów poprzednich części oraz slasherów jako takich. Dobór broni (wspomniana piła, później maczeta), Kane Hodder jako Crowley, Derek Mears (który grał Jasona w remake’u Piątku z 2009), jedna ze starych postaci ponownie obrywająca toporem (i dobitnie podkreślająca, co o tym myśli). Ciekawostką aktorską jest obecność Zacha Galligana, znanego z głównej roli w Gremlins 1-2.
Niestety, jako całość Hatchet III wypada średnio. Film trwa około 80 minut, z czego przynajmniej przez pół godziny + kilka scen z drugiej połowy nie dzieje się nic specjalnie ciekawego, a jatka wypełniająca resztę nie każdemu wynagrodzi oczekiwanie. Właśnie przez te przestoje bawiłem się tylko minimalnie lepiej niż przy dwójce. Moja ocena: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz