niedziela, 30 kwietnia 2017

Fast & Furious 8

Mieliśmy Letty, która przeszła na ciemną stronę mocy, teraz mamy Toretto. Różnica taka, że obeszło się bez amnezji. Ponownie reszta ekipy stara się dociec, o co chodzi, a my podziwiamy efekciarską rozwałkę.

Gdyby wrzucić każdy durny pomysł z części piątej, szóstej i siódmej, dodać do tego motywy rodem z Die Hard 4 i Watch Dogs 2, a potem przyprawić demolką z Transformers Baya, otrzymacie ósmą część Szybkich i wściekłych. Siódma część mogła być na dobrą sprawę ostatnią, ale po co? Wciąż można dać nowego antagonistę i wycisnąć coś jeszcze z postaci, o których przeciętny widz już nie pamięta. Szczerze powiem, że to ostatnie zaskoczyło mnie pozytywnie. Nie zdradzę, o kogo chodzi, ale winszuję takiego skrupulatnego wciskania na ekran osób, które jakiś tam ślad na „rodzinie” odcisnęły. Ma to jednak też swoje wady. Zgodnie z zapowiedziami powraca Jason Statham (tym razem jako pomocnik), którego spotkało dokładnie to samo, co Morgana Freemana w Now You See Me 2. Z jednej strony daje to spore pole do popisu w relacjach między poszczególnymi bohaterami, z drugiej nie każdemu takie wybielanie łotrów podejdzie, nawet w tak kiczowatej serii. Jeśli o mnie chodzi, przyznam się, że akurat w F8 efekt końcowy jest lepszy od tego z Iluzji 2.

Pomimo zawarcia wielu składników widowisk wymienionych wyżej, Szybcy 8 uniknęli większości ich błędów. Konstrukcja jest banalna, realizmu brak, ale jakość i rozmiar demolki, chemia w zespole, odpowiednio przerysowane postacie, lżejszy (o dziwo) ton oraz tempo akcji nie pozwalają się nudzić. Pierwszy raz na zegarek zerknąłem gdzieś w ostatnich 20 minutach seansu, bo dopiero ta sekwencja zaczęła mi się dłużyć. Od strony wizualnej widowisko prezentuje się odpowiednio przejrzyście i nie męczy wzroku. Drugą rzeczą, do której mógłbym się przyczepić, jest postać Romana Pearce’a. Nie dość, że z części na część jest coraz głupszy, to tutaj wręcz wspina się na wyżyny kretynizmu porównywalne z Hemsworthem z Ghostbusters (2016), który zasłaniał oczy, gdy było zbyt głośno.

Na F8 bawiłem się lepiej, niż się spodziewałem i jeśli wysiedzieliście do końca części szóstej i siódmej, śmiało bierzcie się za ósemkę. Jeśli odbiliście się od tych dwóch odsłon, ósma ma szansę spodobać się bardziej (tylko tu problemem jest dość ścisłe powiązanie z poprzednikami), ale pewności nie ma. Moja ocena: 4.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz