W Dawn of the Planet of the Apes jedną z ostatnich informacji, jakie słyszy widz, była ta o wojsku nadciągającym z północy. War zaczyna się kilkuzdaniowym streszczeniem dwóch poprzednich filmów, a następnie rusza z kopyta.
Otwarcie filmu i kilka pierwszych scen można próbować porównać do trzęsienia ziemi według słów Hitchcocka. Niestety, napięcie spada. Bieg wydarzeń jest przewidywalny, akcja się wlecze, a najgorszy jest finał, w którym główne problemy zdają się rozwiązywać same. Na domiar złego w akcji bierze udział postać, która ma fajny pomysł wyjściowy (małpy rozwijające się z dala od chemikaliów, jakimi Cezar potraktował pobratymców w Genezie), ale zrealizowaną jako coś, co budziło u mnie skojarzenia z Jar Jar Binksem… Ponadto wojna to słowo mocno na wyrost. Między obydwoma gatunkami dochodzi do jednej większej potyczki i ataku.
Wizualnie film wypada bardzo dobrze, tak pod kątem zdjęć, jak i efektów specjalnych. Aktorzy również spisują się na medal (przyznaję, nawet nowa, irytująca małpa była pod tym względem w porządku). Natomiast jeśli zakończenie będzie tym ostatecznym i nowe Małpy nie wyjdą poza trylogię, nie będę miał pretensji, bo jakąś satysfakcję daje. Szkoda, że drogę do niego rozwleczono i przyozdobiono zdarzeniami, które można by sobie darować lub przynajmniej zmienić ich oddziaływanie na postacie. Moja ocena: 3+.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz