niedziela, 15 kwietnia 2018

Arrow – Season 3

Od ataku Deathstroke’a i jego ekipy minęło 5 miesięcy. Team Arrow jest zorganizowana i zmotywowana lepiej, niż kiedykolwiek, a jej szeregi zasilił Roy Harper – Arsenal.

Sezon, który zaczyna się dość dobrze, ale mniej więcej w 1/3 wszystko zaczyna irytować. Zdecydowanie za dużo czasu poświęcono fochom poszczególnych postaci. W tej kwestii przoduje największa hipokrytka sezonu: Felicity. Jakimś cudem wkręcono w to także Ligę zabójców. Przez co motyw z Oliverem, który ma być następnym Ra’s al Ghulem, wydaje się strasznie naciągany (pomijając już fakt, że znowu ma się wrażenie oglądania Batmana bez Batmana).

Największym atutem serialu jest tym razem nie akcja (bo tutaj efekciarskość sprowadza się tylko do tego, ile osób tłucze się jednocześnie, a nie jak to robią), lecz liczba elementów zapożyczanych z komiksów oraz rozbudowujących uniwersum. Trzeci sezon Arrow szedł równolegle do pierwszego sezonu Flasha. Do tego towarzyszyła im miniseria Vixen. Pojawił się Ray Palmer, którego wątek zmierza do wprowadzenia Atoma. Wspomniałem już o Lidze zabójców, której obecny Ra’s al Ghul jest grany przez Matta Nable’a znanego np. z Riddicka. W crossoverze z Barrym mamy do czynienia z Captain Boomerangiem. Tutaj doszło do zabawnej sytuacji. W Arrowverse tę postać gra kolejny weteran Spartacusa: Nick E. Tarabay. W tę samą rolę w Suicide Squad wcielił się jego kolega z gladiatorskiego widowiska: Jai Courtney. Ponadto w tym samym crossoverze pojawia się też teoria spektrum barw odpowiadających emocjom (odcinek Flasha skupiał się na czerwonym – gniewie). Na sam koniec warto wymienić liczne wzmianki o Damienie Darhku, obecność Katany (której poświecono więcej czasu, niż miało to miejsce w Suicide Squad) oraz to, że nowa wersja Vertigo przypomina w działaniu chemikalia stworzone przez doktora Crane’a.

Niestety, spadek formy spowodowany głównie strasznie durnymi proporcjami w zawartości show (drama, drama, drama, hipokryzja, rozbudowa uniwersum, akcja) sprawiły, że przez trzeci sezon ciężko się przebić. Zdarzają się w nim takie perełki, jak odcinek siedemnasty z udziałem Task Force X, ale ogólnie brak mu wyrazistości dwóch poprzednich, a na choć trochę cięższy klimat przeważnie nie ma co liczyć. Moja ocena: 3-.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz