niedziela, 11 listopada 2018

Tout, Tout, through and about; your callow life in dismay. Rentum, Osculum, Tormentum: a decade twice over a day.

Seria Warlock to jedna z tych, które widywałem na listach filmów wypożyczalni kaset wideo, ale jakoś nigdy nie było okazji, żeby ją obejrzeć. Dodatkowo w przeciwieństwie do takiego A Nightmare on Elm Street, Candymana czy Halloween, Warlocka nie kojarzyłem nawet z telewizji. Pozostawała tylko ta myśl gdzieś z tyłu głowy, że kiedyś trzeba to będzie nadrobić.


Warlock


W 1691 roku w Bostonie Giles Redferne, łowca czarownic, łapie jednego z czarnoksiężników. Jednak zanim zostanie wykonany jakikolwiek wyrok, jeniec teleportuje się 300 lat w przyszłość. Giles nie odpuszcza i ściga swojego więźnia. Obaj lądują w Los Angeles, pod koniec lat osiemdziesiątych. Czarnoksiężnik chce znaleźć biblię szatana podzieloną na 3 części. Dzięki niej chce zniszczyć świat.

Pierwszym wrażeniem, jakie mnie naszło w trakcie oglądania Warlocka to: Terminator + 9 Wrota. Na to wrażenie składa się motyw podróży w czasie, partnerka z teraźniejszości, powstrzymanie końca świata i szukanie części księgi. Żeby było śmieszniej, gdyby opisać tempo akcji, to również byłby to Terminator, tylko z tempem 9 Wrót. Pomimo wagi wydarzeń, morderstw, pojedynków, opowieść idzie sobie spacerkiem, a czasami się strasznie wlecze. I nie służy to niemal niczemu, niekiedy może tworzy trochę klimatu. W 9 Wrotach sprawdzało się to przez wzgląd na naturę opowieści. Terminator pomimo powolniejszych scen jest kojarzony przede wszystkim z akcją. W tutejszej mieszance są sceny, które potrafią z tego skorzystać, np. nastrój budowany we wstępie osadzonym w 1691, ale gdy to samo tempo przykłada się do polowania na biblię, mniej wytrwały widz odpadnie w 1/3 seansu.

Inna sprawa, że film nie traktuje siebie poważnie. Przynajmniej nie do końca. Morderstwa wyglądają groteskowo i bardziej przypominają Beetle Juice z dodatkiem krwi, albo lżejszą wersję Wishmastera, niż rasowy horror. Też nie jest to konwencja, która podejdzie wszystkim.

Aktorsko jest zadziwiająco dobrze. Efekty specjalne są również w porządku. Może nie wszystkie związane z czarami robią wrażenie, ale jeśli zawierały jakieś dodatki praktyczne (np. obcięcie kończyny), to są troszeczkę wyżej od przeciętnego slashera. O muzyce pamiętam tylko tyle, że była ponura, ale do Omenu to jej daleko.

Jeśli macie ochotę na dosyć powolną, ale solidnie zrealizowaną mieszankę kiczu, horroru, fantasy i groteski, Warlock powinien przypaść wam do gustu. Ja bawiłem się zaskakująco dobrze. Moja ocena: 4.


Warlock: The Armageddon


Tym razem zamiast łowców czarownic tytułowego warlocka będą starali się powstrzymać druidzi. Z kolei motyw podróży w czasie zastąpiono reinkarnacją i tajemnicami przekazywanymi z pokolenia na pokolenie.

Na dzień dobry widza wita muzyka, która może kojarzyć się z Hellraiserem. Dalej jest podobnie, jak w jedynce, tylko tym razem to warlock ściga oprawców. Tempo jest podobne, postacie mniej przerysowane, choć tak samo stereotypowe. Finał ponownie ma miejsce na wygwizdowiu.

Co odróżnia The Armageddon od pierwszego Warlocka, to morderstwa oraz efekty specjalne. Te pierwsze mogą kojarzyć się z tym, co zrobiono (znowu) w Wishmasterze, gdy dżin dosłownie spełniał życzenia. Te drugie w dzisiejszych czasach wyraźnie odstają jakościowo, ale gdy obejrzeć oba filmy jeden po drugim, są bardziej zróżnicowane i lepszej jakości.

Nie oczekiwałem po drugim Warlocku zbyt wiele, ale oglądało mi się go równie dobrze, co pierwowzór. Może nie gwarantuje takiej głupawki, ale seans był jak najbardziej w porządku. Moja ocena: 4-.


Warlock III: The End of Innocence


Kris Miller dowiaduje się, że otrzymała w spadku pokaźną posiadłość. Dziewczyna zbiera swoją ekipę i jadą pozbierać, co się da, nim budynek zostanie zburzony. Na miejscu jej przyjazdem interesuje się tytułowy czarnoksiężnik.

Autorzy chyba sami nie wiedzieli, o czym ma być ten film. Na początku da się odnotować zmianę głównego aktora oraz muzykę wskazującą, w jakim okresie film wyszedł (1999 rok). Juliana Sandsa zastępuje Bruce Payne. Niestety, nie wiadomo, czy jest to zmiana łotra, jak między Wishmasterem 2 i 3, czy może ta sama postać grana przez innego aktora (co sugerowałaby charakteryzacja).

Wątek z domem i wypadem grupy studentów będzie przywodził na myśl pierdyliard innych horrorów i slasherów. Tylko że te skojarzenia udowodnią wam wyłącznie, jak słabo można kopiować po trochu wszystkich dookoła i uzyskać efekt bez polotu, bez czegokolwiek od siebie. Zresztą morderstwa, motyw z rytuałem, czy nawet wizje/sny również nadają się do gry w stylu: walnij kielicha za każdym razem, gdy wpadniesz na to, gdzie jeszcze coś takiego widziałeś. Nie mam na myśli mechanizmów jako takich, tylko pomysły zawarte w poszczególnych scenach.

W rezultacie otrzymujemy film na winie: wpisz do scenariusza wszystko, co się pod rękę nawinie. Można obejrzeć go pod dwoma warunkami: powyższa drinking game lub bycie fanem znanej z serii Hellraiser Ashley Laurence. Moja ocena: 2-

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz